Bezrobocie nadciąga nad Polskę » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Mołdawia – piętrowa intryga Józefa Stalina

Zjednoczenie (wchłonięcie?) Mołdawii. W Rumunii dyskusja na ten temat wybucha coraz częściej.

Zjednoczenie (wchłonięcie?) Mołdawii. W Rumunii dyskusja na ten temat wybucha coraz częściej. Tym razem z powodu inicjatywy Fundacji Uniwersytetu Morza Czarnego, która opublikowała samochodową mapę Rumunii i Mołdawii jako jednego kraju, a wraz z nią ogłosiła warunki i koszt zjednoczenia obu krajów. To kolejny dowód, że Europa Wschodnia wciąż zmaga się z decyzjami Józefa Stalina usankcjonowanymi m.in. paktem Ribbentrop-Mołotow.

Rosyjskie protesty na Litwie, Łotwie i w Estonii są możliwe tylko dzięki konsekwentnej kolonizacji terenów nadbałtyckich przez Sowietów od 1940 r. Mniejszość rosyjska nie wzięła się tam znikąd. Wojna na Ukrainie to efekt abstrakcyjnych granic wewnątrz ZSRS, jakie wytyczał Stalin, chcąc tworzyć zupełnie nowe narody i zasady współdziałania w swoim imperium. Nawet Krym wrócił do Federacji Rosyjskiej, wszak Ukrainie podarował go Nikita Chruszczow z okazji trzechsetlecia unii perejasławskiej (1654–1954) – a przecież nie po to Stalin wysiedlał Tatarów z Krymu, by spadkobierca KGB Władimir Putin pozostawiał go w darze Kijowowi.

Jednak najmniej znaną tragedią narodów Międzymorza jest podział Rumunii i Mołdawii, przy czym ta ostatnia jest nafaszerowana ładunkami wybuchowymi w postaci egzotycznych mniejszości narodowych wspieranych przez usatysfakcjonowany Kreml. Divide et impera – najstarsza dewiza imperiów – działa dzięki stalinowskim postanowieniom.

Moskwa miała jasne aspiracje – nawet gdy tereny dzisiejszej Mołdawii zostały włączone do Rumunii po I wojnie światowej, Kreml utworzył fikcyjną mołdawską republikę socjalistyczną, przylegającą do granic Królestwa Rumunii. To był znak, że ZSRS interesuje się tymi ziemiami i chce reprezentować naród mołdawski. Stalin dał temu wyraz w pakcie Ribbentrop-Mołotow i zrealizował oderwanie Besarabii w 1940 r., przekształcając ją w jedną z republik.

Między innymi z tego powodu Królestwo Rumunii przyłączyło się do sojuszu z Hitlerem, bowiem antyrosyjskie postawy Bukaresztu miały swoje fundamenty w doświadczeniach historycznych. Dopóki front wschodni sięgał w głąb Sowietów, Rumunia mogła się cieszyć zjednoczeniem, ale wraz ze zwycięstwem Stalina granice w Europie Wschodniej w większości pokryły się z ustaleniami Ribbentropa i Mołotowa (także w wypadku Polski!).

Nieślubne dziecko Europy

Wraz z rozpadem Sowietów granice nowych państw pękały według granic administracyjnych ZSRS. Mołdawii przypadła więc spora mniejszość rosyjska skupiona nad Dniestrem, która szybko ogłosiła separację, tworząc marionetkową republikę Kremla. Dziś Naddniestrze żyje z eksportu stali z jednej walcowni i gigantycznych dotacji Rosji. Osobistym patronem quasi-państwa jest Dmitrij Rogozin, agresywny polityk Dumy rosyjskiej o antyzachodnim nastawieniu.

Istnienie separatystów wyklucza Mołdawię, podobnie jak dziś Ukrainę, z grona państw mogących się ubiegać o członkostwo w Unii Europejskiej i NATO. Trzeba zaznaczyć, że to wynalazek Rosjan. Tak jak Amerykanie wynaleźli żarówkę czy internet, Polacy sformułowali teorię heliocentryczną i rozszyfrowali Enigmę, tak Rosjanie wynaleźli quasi-państwa, które mają destabilizować region (o innych wynalazkach typu agentura nielegałów czy łagry nie trzeba wspominać). Ostatnio zresztą Kreml wspierał prawosławną mniejszość turecką w Mołdawii, Gagauzów, w dążeniach do powołania kolejnego tworu – Republiki Budziackiej.

Prawdziwe peryferia cywilizacji

Polakom trudno sobie wyobrazić kraj, który jest tylko częścią innego narodu, ubogim krewnym, wciśniętym między większe interesy, niewiedzący nawet, czy jest częścią Wschodu, czy Zachodu, pytający sam siebie, czy woli Unię Europejską, czy Unię Eurazjatycką. Pokiereszowany przez wszystkie wojny i okupacje, noszący jeszcze ślady obecności imperium osmańskiego (chociażby wspomnianych Gagauzów), przez autora znakomitych reportaży Wojciecha Śmieję został nazwany jednym z „gorszych światów”.

O Mołdawii nie zapominają jednak Rumuni. Poprzedni prezydent Traian Basescu otoczył opieką kulturalną „braci zza Prutu”, a w 2013 r. ogłosił, że zjednoczenie obu krajów jest po prostu nieuniknione. Trzy dni temu Băsescu, będąc już byłym prezydentem, publicznie zadeklarował, że chce zdobyć obywatelstwo Mołdawii.

W tym samym czasie uaktywniła się Fundacja Uniwersytetu Morza Czarnego, której ekspert Petrishor Peju ogłosił zasady, na jakich miałoby nastąpić zjednoczenie krajów. Ekonomista wyliczył dokładnie, jaki miałby być przelicznik walut (1 do 5) oraz ile pieniędzy należałoby zainwestować w Mołdawię, by wyrównać różnice gospodarcze (co miałoby trwać 25 lat).

Peju sformułował też nową propozycję na uporanie się z problemem Naddniestrza. Nie mogąc wchłonąć rosyjskiej marionetki, Bukareszt zaproponowałby relokację tych mieszkańców quasi-państwa, którzy zadeklarują chęć otrzymania obywatelstwa zjednoczonej Rumunii. Zwolennicy zjednoczenia chcą w ten sposób ominąć pułapki zastawione jeszcze w 1940 r. – skoro niestabilna Mołdawia sama nie może się ubiegać o członkostwo we wspólnocie Zachodu, to starszy brat w Bukareszcie może ją przygarnąć w swoje granice.

Czy otworzymy puszkę Pandory?

Jednak połączenie dwóch państw nie jest takie proste. Granice w Europie Wschodniej należą do najbardziej nietrwałych w historii – narodowości większe i mniejsze, stare i nowe nie zajmują zwartych obszarów, tak jak w Hiszpanii (od Atlantyku do Pirenejów), Wielkiej Brytanii (na wyspach) czy we Włoszech (na półwyspie). Obecne granice ustalono w Jałcie i żaden naród ich nie zaakceptował. W każdym kraju funkcjonują grupy marzące o sprawiedliwej ekspansji (ilu Polaków marzy o Lwowie?), ale nowego konsensusu dla całego regionu nikt nie zaproponował. Naruszenie delikatnej tkanki granic mogłoby stanowić precedens, przykład dla kolejnych środowisk, które chciałyby z Europy Wschodniej uczynić nowe Bałkany – gdzie prawo silniejszego decydowałoby o wielkości terytorium.

Z jednej strony tak oczywisty przykład niesprawiedliwości politycznej, jak pozostawienie okaleczonej Mołdawii samej sobie, aż prosi się o trwałe rozwiązanie. Z drugiej strony strach pomyśleć o efekcie domina i kolejnych propozycjach „sprawiedliwych” zmian terytorialnych.

Być może dlatego polskie marzenia o Międzymorzu będą nową jakością w Europie Wschodniej – stara zasada jagiellońska rozprzestrzeniania polityki za pomocą wymiany kulturowej, handlowej, podpartej wolą polityczną, nie musi oznaczać zmiany granic, a jedynie zacieśnienie współpracy. Idea wolności stanie naprzeciw idei imperialnych podziałów. Na tej niwie prędzej czy później zmierzymy się z duchem Jałty, Józefa Stalina i współczesnym imperium rosyjskim.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Jakub Augustyn Maciejewski
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo