Czytam, że spada nasz entuzjazm wobec Unii Europejskiej i już tylko połowa Polaków ocenia dziś UE pozytywnie. Być może jest to kwestia bańki informacyjno-komentatorskiej, w jakiej tkwię od lat, ale w podobne sondaże niespecjalnie wierzę.
Czemu, wyjaśnia inna statystyka z tego samego badania, według której negatywne podejście do Unii ma niewiele więcej niż co dziesiąty Polak, reszta zaś uważa się za naturalną, czyli ma uczucia mieszane. Dość długo podobne badania pokazywały nas jako największych euroentuzjastów, dopiero zaostrzenie unijnej polityki wobec Polski, połączone z kryzysem migracyjnym i innymi kłopotami, trochę sondaże te zweryfikowało, czy raczej urealniło. Z kimkolwiek jednak by gadać, każdy Unii nie lubi, uważa, że za bardzo się we wszystko wtrąca i nie zajmuje się tym, do czego została lata temu powołana.
Niezależne jednak od tego, czy mamy realny, czy wciąż tylko życzeniowy obraz nastrojów polskiego społeczeństwa, należy spodziewać się, że nasz entuzjazm czekają dużo poważniejsze próby, na które narażeni zostaniemy w ramach zielonego ładu. Nasze ponure perspektywy zostały już opisane, naszym czytelnikom są one dobrze znane. Nie będzie nas stać na domy i ich remonty, na auta i podróże, na światło i ciepło. Eksperci są zadowoleni i co najwyżej śmieją się z naszych obaw, mówiąc, że tak po prostu musi być, kropka. Czy możemy liczyć na pomoc państwa? Nie sądzę, ponieważ państwo i samorządy będą miały za chwilę swoje wydatki, przecież obiekty publiczne do zielonego ładu dopasować trzeba szybciej i za większe jeszcze pieniądze.
Po tym trzęsieniu ziemi, którego pierwsze wstrząsy odczuwają właśnie zwalniani pracownicy kolejnych zakładów i zdesperowani rolnicy, naszego poparcia dla Unii może nie będzie miał już kto zmierzyć. Czy społeczeństwa UE zrozumieją zależność jakości życia od swoich wyborów politycznych, zanim będzie za późno i nikt już nie będzie ich o nic pytał?