Bezrobocie nadciąga nad Polskę » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Smoleńsk. Kara za polski patriotyzm

Gdyby w sierpniu 2008 roku świat zrozumiał i przyswoił treść wystąpienia śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, najpewniej dziś nie mielibyśmy wojny. Bo Gruzja była ostatnim dzwonkiem do odwrotu z drogi wspierania zbrodniczej polityki Moskwy, na którą weszło kilka głównych państw Zachodu, z Niemcami na czele. Tak się jednak nie stało, a po niemal półtorej dekady tego szaleńczego tolerowania rosyjskich zbrodni Europa stanęła na krawędzi wojny, która może zniszczyć to, co udało się zachodniemu światu zbudować po straszliwej II wojnie światowej. Słowa zabitego przez Federację Rosyjską polskiego Prezydenta nie były proroctwem, lecz głębokim i niezwykle trafnym wyciągnięciem wniosków z tego, co działo się wówczas na świecie.

Prezydent Kaczyński rozumiał słowa wypowiadane przez Putina, właściwie odczytywał prawdziwy ich sens. I co najważniejsze – nie bał się stawić mu czoła. Owego historycznego wieczoru w stolicy Gruzji głowa naszego państwa była sumieniem i mądrością Zachodu. Na nieszczęście wszystkich ogromna część Zachodu była obezwładniona strachem przed Rosją i zaczadzona wizją fortun, jakie można było zbić na współpracy z tym bandyckim krajem. 

Zamach w Smoleńsku był karą za odwagę – za odwagę bycia głosem wolności i męstwa Zachodu. I również tego na świecie nie zrozumiano albo zbagatelizowano znaczenie tej zbrodni. Tym bardziej iż pierwsze skrzypce w jej deprecjonowaniu i przechodzeniu nad nią do porządku dziennego grał ówczesny polski rząd, z premierem Tuskiem na czele.

Premierem, który w polskim parlamencie zakomunikował światu, iż RP akceptuje Rosję taką, jaka ona jest – z jej zbrodniami, planami zniewolenia kolejnych państw naszego regionu, a być może także zamiarem napadnięcia na naszą ojczyznę. Tusk dał Putinowi zielone światło na zbrodnie – również te na Ukrainie – lata temu. Słowa, szczególnie takie, mają swoje konsekwencje. I one miały – polityka rządu dzisiejszego przewodniczącego Platformy była jednym wielkim pokłonem wobec Moskwy. Mówił o tym wprost prezydent Federacji Rosyjskiej Dmitrij Miedwiediew w rozmowie ze skrajnie prorosyjskim dziennikarzem ówczesnej telewizji publicznej, a dziś naczelnym „Newsweeka”. W czasie tej pokazanej w kilku rosyjskich stacjach (czyli spełniającej oczekiwania propagandy Kremla) rozmowy Miedwiediew wypowiadał się o tarczy antyrakietowej, która miała chronić polskie niebo przed rosyjskimi rakietami. Oceniał – słusznie – że ta ochrona bezpieczeństwa Polaków ograniczałaby potencjał Rosji. Jaki potencjał? To dziś widzimy na Ukrainie.

Zgodnie z wolą Moskwy rząd Tuska wycofał się z tego źle ocenianego przez Rosjan projektu. Premier tłumaczył przewrotnie, że ochrona nieba nad Polską sprowadziłaby na nas niebezpieczeństwo. Jak dziś brzmią jego słowa w kontekście błagań Ukraińców o zamknięcie nieba nad ich bombardowanym krajem? Czy Tusk był tylko niewyobrażalnym głupcem, czy też z pełną świadomością podejmował decyzje na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej? Dziś wiele mówimy o pojednaniu narodowym – w obliczu realnego zagrożenia jest ono niewątpliwie konieczne. Ale pojednanie nie może oznaczać zapomnienia, bo wówczas nie bylibyśmy w stanie wyciągać wniosków z przeszłości. 


Tekst pochodzi z najnowszego numeru „Nowego Państwa”. W sprzedaży już od 1 kwietnia

 



Źródło: Nowe Państwo

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Katarzyna Gójska
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo