Po rozpadzie barbarzyńskiego czerwonego imperium, Rosja ogłosiła się spadkobierczynią Związku Sowieckiego. Tym samym dotyczy to także zobowiązań wynikających z zawartego z Polską traktatu ryskiego z marca 1921 roku, który nie tylko formalnie zakończył wojnę z Moskwą, wyznaczył granice II RP na wschodzie, doprowadził do odzyskania części zagrabionych w trakcie zaboru dóbr kultury oraz pozwolił na powrót osób internowanych i jeńców, lecz także przyznawał Polsce 30 mln rubli w złocie (według cen z 1913 roku) za korzyści uzyskane przez Rosję w trakcie 123 lat eksploatacji polskiego narodu i ziem RP. Jarosław Mańka w artykule opublikowanym w 2021 roku, w stulecie traktatu, wyliczył, iż suma ta jest równoważna 46,44 tonom złota. Tego długu nigdy Moskwa nie spłaciła. Gdyby uwzględnić racjonalne odsetki od owych ton złota, byłaby to astronomiczna kwota - pisze Piotr Grochmalski w ostatnim numerze tygodnika "Gazeta Polska".
Sprawa wraca w kontekście niemieckich reparacji dla Polski. Trzy lata temu w Berlinie i Moskwie wywołał histerię wywiad Jarosława Kaczyńskiego, udzielony 25 stycznia 2020 roku dla niemieckiego „Bilda”. Lider PiS przypomniał, iż w czasie II wojny światowej, w wyniku działań Niemiec, „cała polska gospodarka, drogi, fabryki, obiekty historyczne i dobra kultury zostały zmiecione i zniszczone. Notabene Polska również została zniszczona w czasie I wojny światowej, zwłaszcza w dawnym Królestwie Polskim, które zostało włączone do carskiej Rosji i przez nią wyzyskiwane. Bez żadnej rekompensaty. Ale jeszcze kilka lat temu Francja nadal otrzymywała od Niemiec reparacje na mocy traktatu wersalskiego z 1919 roku. Polska nie otrzymała praktycznie nic. Nie zaakceptujemy tego”. Na pytanie dziennikarzy „Bilda”, Paula Ronzheimera i Hansa-Jörga Vehlewaldema: „Ale musiałby Pan także wysłać swoje żądania do Rosji, prawda?”, premier Kaczyński stwierdził, iż „Niemcy i Rosja są nieporównywalne! W Berlinie istnieje demokratycznie wybrany rząd, który jest zobowiązany do przestrzegania prawa i moralności. Tego samego nie można powiedzieć o Rosji. Macie panowie rację: Rosja również musiałaby zapłacić. Nie sądzę jednak, że nasze pokolenie dożyje chwili, gdy Moskwa stanie na wysokości zadania. Jedyne, co jest pewne, to to, że nasze żądania nie mają terminu ważności!”. Wybitny historyk, prof. Wojciech Roszkowski, komentując ten wywiad, stwierdził, iż Polska jak najbardziej ma prawo zwrócić się do Rosji o reparacje wojenne.
Owe 30 mln rubli w złocie oczywiście stanowiły wręcz symboliczną kwotę wobec rozmiarów owego ogromnego rabunku, jaki został dokonany na Rzeczpospolitej przez Moskwę w trakcie owych 123 lat. Zresztą początkowo domagaliśmy się 296 mln rubli w złocie, a także polskich rezerw złota wywiezionych z Warszawy przez Rosjan w latach 40. XIX wieku. Wielkim wyzwaniem, które czeka naszych historyków, jest choćby szacunkowe określenie owej grabieży, jakiej państwo rosyjskie dokonało wobec Polski od momentu współuczestniczenia w I rozbiorze RP. Było to przesiąknięte gigantycznym marnotrawstwem charakterystycznym dla cywilizacyjnego barbarzyństwa Rosji. Doskonale ukazuje to petersburski intelektualista XIX wieku, Piotr Czaadajew. W jednym ze swych listów filozoficznych tak pisał o Rosji: „Samotni w świecie, nic nie daliśmy światu, niczego nie nauczyliśmy go; nie wnieśliśmy żadnej idei do masy idei ludzkich, niczym nie przyczyniliśmy się do postępu ludzkiego rozumu, a co dał nam ten postęp, wypaczyliśmy. (...) Nieraz zdumiewała mnie ta miernota twarzy naszych rodaków, gdy porównywałem je z twarzami ludzi w obcych krajach”. Po napisaniu tego, pod presją cara, musiał sam głosić, iż jest niepoczytalny.
Ale rzecz, która się przebija ponad wydarzenie samego traktatu ryskiego, to potwierdzenie przez bolszewicką Rosję, w owym artykule XIII tego dokumentu, iż przyjmuje na siebie zasadność odszkodowań za zbrodnię rozbioru i jej konsekwencje. To kwestia fundamentalna dla zrozumienia, dlaczego trzeba przypominać ten zapis, który stwierdzał, iż Rosja zobowiązuje się wypłacić te „trzydzieści milionów rubli złotych w złotych monetach albo w sztabach nie później, niż w ciągu jednego roku od chwili ratyfikacji Traktatu niniejszego”.
30 kwietnia 1921 roku nastąpiła w Moskwie wymiana dokumentów ratyfikacyjnych i dokument zaczął obowiązywać. Termin minął rok później, ale do dziś Rosja nie wywiązała się z owego zobowiązania. Profesor Wojciech Materski w swej pracy „Na widecie. II Rzeczpospolita wobec Sowietów 1918–1943” stwierdza: „Wielką słabością tekstu, typową notabene dla wszystkich podpisanych przez bolszewików umów międzypaństwowych, była fakultatywność wszystkich zawartych w nim uzgodnień. Na jednoznaczne żądanie strony sowieckiej nie włączono doń zapisów dotyczących procedury sankcji i arbitrażu”. Nie zmienia to jednak fundamentalnego faktu – przyjęcia zobowiązania wypłaty odszkodowania za skutki „aktywnego udziału ziem Rzeczpospolitej Polskiej w życiu gospodarczem byłego Imperium Rosyjskiego”. Trzeba widzieć też ten zapis w kontekście długich zmagań Moskwy, ale też Berlina i Wiednia, by nigdy nie odrodziła się polska państwowość. Tajny artykuł konwencji o ostatecznej likwidacji Rzeczypospolitej podpisany w Petersburgu 15 stycznia 1797 roku przez Austrię, Prusy i Rosję stwierdzał przecież: „Gdy przez obydwa dwory cesarskie, jak również przez Jego Królewską Mość Króla Pruskiego, uznana została konieczność uchylenia wszystkiego, co może nasuwać wspomnienie istnienia Królestwa Polskiego, skoro uskutecznione zostało unicestwienie tego ciała politycznego, przeto wysokie strony, zawierające umowę, postanowiły i zobowiązują się odnośnie do trzech dworów, nie zamieszczać w tytule miana i nazwy łącznej Królestwa Polskiego, która zostanie odtąd na zawsze skasowana. Wszelako wolno im będzie używać tytułów częściowych, które należą się władzy różnych prowincji tegoż Królestwa, jakie przeszły pod ich panowanie”.
Marian Zdziechowski już w listopadzie 1920 roku, w kontekście rokowań ryskich, ostrzegał, że wojna z Rosją „choćbyśmy nie wiedzieć jak pokoju pragnęli i traktat Ryski krwią serca podpisywali, jest wojną wieczną. Wszelkie układy i rozejmy są z naszej strony tylko przyjacielską usługą, ułatwiającą Leninom i Trockim rozprawę z innymi ich wrogami i przygotowanie nowego na Polskę najazdu”. Przestrzegał też naszych negocjatorów w Rydze, aby zrozumieli, iż w obecnych warunkach najważniejszą rolą tego pokoju winno być uratowanie „od czerwonego terroru jak największą ilość jęczących w więzieniach, albo ginących z głodu i nędzy, zadręczonych strachem istot ludzkich. Więc należało żądać granic jak najdalej na wschód posuniętych, do Dniepru, do Berezyny”.
Materski zauważa, iż kluczową słabością naszej delegacji na rokowania była jej niejednolitość polityczna. Jak pisze: „Brakowało wspólnej wizji trwałej regulacji spornych spraw na wschodzie”. Zwolennicy koncepcji federacyjnej Piłsudskiego, na czele których stał Leon Wasilewski, uważali, iż kluczowe znaczenie ma istnienie suwerennej Ukrainy. Ścierali się ze zwolennikami rozwiązań inkorporacyjnych, którzy byli przekonani, że traktat ma charakter tymczasowy – ma stanowić grunt pod przyszłe rozmowy z Rosją po upadku bolszewików. Na ich czele stał Stanisław Grabski. Jak jednak zauważa Adam Hlebowicz w artykule „Gorzki pokój”: „Spór między Polakami dotyczył głównie Mińska i ziemi mińskiej: przyłączać je do Rzeczypospolitej czy nie? Grabski uważał, że miasto to będzie ‒ jako główny ośrodek prawosławia na Białorusi ‒ silnym rozsadnikiem nacjonalizmu rosyjskiego w Polsce. Wasilewski z kolei chciał utworzenia na polskim terytorium ośrodków białoruskiego i ukraińskiego ruchu narodowego, obawiał się bowiem, że w przeciwnym razie powstaną one po stronie sowieckiej. Przewidywał, że Sowieci ‒ mając w swym ręku Mińsk i Kijów ‒ będą w przyszłości starali się wzniecić irredentę w granicach państwa polskiego. Na zebraniu ziemian z Białej Rusi w Warszawie 24 października 1920 roku Roman Skirmunt stwierdził: „W przyszłości – pan Grabski nazwany będzie ojcem irredenty białoruskiej w Polsce, obie bowiem części Białej Rusi zawsze dążyć będą do zjednoczenia się, Polska zaś posiada część mniejszą. Ruch białoruski, którego p. St[anisław] Grabski tak się obawia, strasznym nie był, on się zwracał ku Polsce, w niej szukał oparcia, od niej chciał brać kulturę Zachodu, z nią chciał się złączyć. Teraz ruch ten stanie się narzędziem w ręku przyszłej Rosji i zwróci się ostrzem przeciw Polsce”.
Pierwszym sukcesem bolszewików było uzyskanie od delegacji polskiej zgody na to, żeby po ich stronie zasiadały dwa podmioty, formalnie reprezentujące Rosję Sowiecką i Ukraińską SRS. Tym samym strona polska zerwała umowę Piłsudski–Petlura. Co więcej, Rosjanie wypowiadali się także w imieniu białoruskiej republiki sowieckiej. Wincenty Witos, ówczesny premier rządu RP, opisywał reakcję ludności polskiej na pierwsze wieści o kierunku, w którym zmierzały rokowania toczące się w Rydze: „Najciężej i najprzykrzej zarazem było z delegacjami polskiej ludności, która miała pozostać po stronie rosyjskiej. Delegacje owe przychodziły od Kamieńca Podolskiego, Mińska, Berdyczowa, przekradając się z narażeniem życia i błagając z płaczem, żeby ich Polska nie dawała na pastwę katom bolszewickim, na pohańbienie ich żon i córek, zniszczenie olbrzymiego dorobku i polskiej kultury (...). Przykro było patrzeć, jak ci ludzie, dojrzali mężczyźni zanosili się od płaczu i słaniali z wycieńczenia, i nieprzyjemnie słuchać skarg na delegację”.
To, przed czym przestrzegał Zdziechowski, w końcu nastąpiło. W 1937 roku NKWD rozpoczęło operację polską na ziemiach włączonych do Rosji po traktacie ryskim. Do 1938 roku w jej ramach zginęło co najmniej 200 tys. Polaków. Norman M. Naimark w swojej książce „Ludobójstwo Stalina” uważa, iż była to pierwsza część ludobójstwa wobec Polaków, która była kontynuowana później po 17 września 1939 roku. Jak pisze: „W przypadku Polaków zakładano – jak ujął to jeden z urzędników NKWD – »kompletne wyniszczenie«. Stalin bardzo chwalił Jeżowa za ostrą kampanię przeciwko Polakom. »Doskonale« – napisał na raporcie Jeżowa dotyczącym początkowej fazy działań. »Należy osuszyć i oczyścić to polskie szpiegowskie bagno, również na przyszłość. Zniszcz je dla dobra ZSRS«”. Zdziechowski miał też rację, iż traktat ryski nie powstrzyma rosyjskiej agresji na Polskę. Ale ta agresja byłaby niemożliwa bez współpracy z Niemcami, której korzenie mocno tkwiły w owym niemieckim sprzysiężeniu Fryderyka II, Katarzyny II i Marii Teresy. Władimir Putin przemawiając na Westerplatte w 2009 roku, w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej, otwarcie sugerował, że konflikt ten wybuchł nie ze względu na pakt Ribbentrop–Mołotow, ale jako konsekwencja traktatu wersalskiego, który był upokarzający dla Niemiec.
Ian Ona Johnson w publikacji „Diabelski Pakt. Współpraca niemiecko-radziecka i przyczyny wybuchu II wojny światowej” przypomina, iż na długo przed tym, jak Niemcy poznały warunki pokoju, już dowodzący Reichwerą gen. Hans von Seeckt zarządził analizę przyczyn klęski, aby lepiej przygotować się do nowej wojny. Wysłał też emisariuszy do bolszewickiej Rosji, aby nawiązać kontakty, których celem było rozpoczęcie przygotowań do nowej agresji. W memoriale, jaki przesłał 26 lutego 1920 roku prezydentowi Niemiec, Friedrichowi Ebetowi stwierdzał, iż rosyjskie sukcesy militarne nie stanowią niebezpieczeństwa dla Niemiec. Celem narodowym Rosji było zawsze zniszczenie Polski. Lenin, już po klęsce z Polską, w drugiej połowie września 1920 roku, ujawnia w rozmowie ze szwajcarskim delegatem na II kongres III Międzynarodówki, Jules’em Humbert-Drozem: „Polska – posiądziemy ją i tak, jak wybije godzina, a zresztą projekty stworzenia »Wielkiej Polski« są wodą na nasz młyn, bo póki Polska rościć je będzie, póty Niemcy będą po naszej stronie. Im silniejszą Polska będzie, tym bardziej nienawidzić ją będą Niemcy, a my potrafimy posługiwać się tą ich niezniszczalną nienawiścią. (...) Niemcy są naszymi pomocnikami i naturalnymi sprzymierzeńcami, ponieważ rozgoryczenie z powodu poniesionej klęski doprowadza ich do rozruchów i zaburzeń, dzięki którym mają nadzieję, że rozbiją żelazną obręcz, którą jest dla nich pokój wersalski. Oni pragną rewanżu, a my rewolucji. Chwilowo interesy nasze są wspólne. Rozdzielą się one i Niemcy staną się naszymi wrogami w dniu, kiedy zechcemy się przekonać, czy na zgliszczach starej Europy powstanie nowa hegemonia germańska, czy też komunistyczny związek europejski”.
Wojciech Materski zwraca uwagę, że armia niemiecka nie ukrywała poparcia dla ataku na Polskę Armii Czerwonej. Jak stwierdza: „Determinacja Niemiec do zmiany granic wschodnich, sprowadzenia Polski do rozmiarów Księstwa Warszawskiego, była tak wielka, iż zupełnie nie brały one pod uwagę niebezpieczeństwa, jakie i dla nich samych stwarzało posuwanie się bolszewików ku Zachodowi. 22 lipca, a następnie 2 sierpnia 1920 r. szef Auswärtiges Amt Walter Simons oficjalnie zaproponował nawet przywrócenie pełnych stosunków dyplomatycznych i wsparcie atakującej Armii Czerwonej dostawami »lekarstw i materiałów opatrunkowych« (...). Na wniosek byłego szefa sztabu armii »Północ« gen. Hansa von Seeckta bardzo poważnie rozpatrywano nawet koncepcję uderzenia na Polskę z północnego zachodu i po jej rozbiciu, w sojuszu z Armią Czerwoną, ofensywy przeciw Francji i Wielkiej Brytanii”. Ostatecznie miała zwyciężyć koncepcja „życzliwej” wobec Rosji neutralności. Jak stwierdził Seeckt: „Jeśli nie możemy na razie pomóc Rosji w rekonstrukcji granic jej imperium, z pewnością nie powinniśmy jej w tym przeszkadzać”.
Historyczne koło się zamyka. Gdy Rosja prowadzi pełnoekranową wojnę hybrydową przeciw Polsce i gigantyczną agresję przeciw Ukrainie, Niemcy realizują wojnę gospodarczą i propagandową z Polską W piątek 8 września premier Mateusz Morawiecki powiedział w Tomaszowie Mazowieckim: „Niemcy blokują nam porty, rozwój naszych dróg rzecznych, środki unijne, blokują reparacje. Na tę blokadę niemiecką im odpowiemy: zablokujemy powrót do władzy tutaj Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska”. Istnieje jakaś dziwna logika w działaniach Berlina i Moskwy. Bo przecież historycznym tłem owej inwazji na Ukrainę jest znów uwspółcześniona wersja owego diabelskiego paktu Fryderyka II, Katarzyny II i Marii Teresy, którego jedną z mutacji był Pakt Ribbentrop–Mołotow, a dziś Nord Steram I i Nord Stream II. I wydarzenie, które nie wzbudziło żadnych protestów w europejskich stolicach – odbudowa symbolu imperialnej agresji Prus i Niemiec – zamku Hohenzollernów w Berlinie. To była ostatnia wielka misja Merkel, aby przywrócić w sercu Niemiec ów symbol imperialnej potęgi. Przypomnijmy, iż Niemcy argumentowały, że jeśli Polacy mogli odbudować Zamek Królewski w Warszawie, to dlaczego oni nie mogą zrobić tego u siebie. Upominanie się o reparacje od Niemiec i Rosji to w istocie skromny rachunek wystawiony za dokonane zbrodnie.
Ale jest też głębszy sens tych działań. Ujawnił to artykuł Dmitrija Buniewicza, doradcy dyrektora Rosyjskiego Instytutu Studiów Strategicznych Michaila Fradkowa, od 2007 do 2016 roku kierującego Służbą Wywiadu Zagranicznego. Buniewicz na łamach „Rosji w globalnej polityce” stwierdza, iż Polacy i Polska to „naród stosunkowo młody i niedoświadczone państwo, posiadające niezwykle niewielki bagaż niezależnego życia politycznego i międzynarodowego”. Stwierdza, iż to jest powód „naszego awanturnictwa”. Postuluje przy tym: „Czy nie jest bardziej logiczne, aby niedoświadczone państwo wykazało się ostrożnością i powściągliwością w kwestiach strategicznych, uznając prawo bardziej wyrafinowanych, a przez to bardziej odpowiedzialnych krajów, do gry pierwszych skrzypiec?”. To jasny powód, aby wystawić rachunek za ów bezmiar bandytyzmu.
Tekst ukazał się w tygodniku "Gazeta Polska"