Bezrobocie nadciąga nad Polskę » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Błogosławieństwo martwej ręki (2)

Zziajany agitator, krzewiciel nowej wiary, posłaniec stalinowskiej władzy krzyczy od progu o wolności i równości, o zniesieniu podziałów, o erze powszechnego szczęścia.

Zziajany agitator, krzewiciel nowej wiary, posłaniec stalinowskiej władzy krzyczy od progu o wolności i równości, o zniesieniu podziałów, o erze powszechnego szczęścia. Nie w głowie nam polityka, towarzyszu...

Prowadzą go do łóżka zmarłego i okazują znieruchomiałe ciało. Przestaje płynąć wartki strumień słów. Kobiety ukradkiem ocierają łzy. Agitator drapie się po głowie. Przecież nie może zawieść przełożonych.

I właśnie wtedy świta mu ta myśl.

Zobaczymy, co da się zrobić, oświadcza, a jego rosyjski brzmi dziwnie miękko. Drzwi zamykają się za nim bez szmeru.

Trup w rękach NKWD

Jak długo trwało ustalanie kwestii proceduralnych, liczebności delegacji i jej składu osobowego – trudno stwierdzić. Dla żałobników czas i tak stał w miejscu. Jeśli więc w izbie, gdzie spoczywało ciało, urzędnicy z urną pojawili się po kilku godzinach, jeśli nawet wstrzymali się z procedowaniem aż do zmroku – nie mogło to mieć najmniejszego wpływu na reakcje krewnych zmarłego. Ich zaskoczenie, niedowierzanie i zgroza byłyby równie wielkie o każdej porze dnia.

Ciężarówka zatrzymuje się na poboczu drogi. Jako pierwszy ukazuje się najważniejszy członek komisji – wysoki oficer NKWD, w mundurze, z bronią u pasa. W ślad za nim podążają „mąż zaufania” i przeraźliwie chudy przewodniczący. Enkawudysta ogląda się przez ramię i rzuca krótką komendę. Jeden z mężczyzn wspina się na platformę ciężarówki. Zgrzyt drewna przesuwanego po blaszanej powierzchni. Teraz urna niesiona jest przez dwóch mężczyzn, można przyśpieszyć kroku. Wreszcie stają przed drzwiami, stukają i nie czekając na zaproszenie, naciskają klamkę. My na głosowanie – wyjaśniają.

Martwy Stanisław Biziuk leży na łóżku, w najlepszym wyjściowym ubraniu. Uczesane włosy, gładkie, świeżo ogolone policzki. W dłonie, złożone jak do modlitwy, włożono mu różaniec. Delegatom wydaje się, że wcale nie umarł, że pogrążony jest w głębokim śnie. Nu, towariszcz Biziuk – próbuje go budzić „mąż zaufania”, ale kiedy dotyka ręki denata, wzdryga się i odsuwa od łóżka. Ręka jest zimna jak lód. Przewodniczący komisji wyborczej w Sokółce głośno wzdycha, z niepokojem zerkając na oficera NKWD. Nie ma wyjścia. Trzeba dokończyć, co się zaczęło. Biorą umarłego pod pachy, próbują zmusić go, by usiadł. Jakiś rumor w sieni każe im oderwać się od tej beznadziejnej pracy. To pani Biziukowa straciła przytomność. Puszczają trupa, biegną cucić zemdlałą wdowę. Sadzają ją pod ścianą. Tłumaczą: prawo jest prawo, głosowanie musi się odbyć. Wracają do zwłok.

Już wiedzą, że przyszli za późno. Ciało zdążyło stężeć.

Lustro Słowackiego

Przerywam wyobraźniową rekonstrukcję wydarzeń, sądzę bowiem, że mnożenie efektów turpistycznych nie przybliży nas do odpowiedzi na pytanie o semantykę kluczowej sceny. Wszystko zostało powiedziane: „Zmarł w dniu wyborów mój sąsiad Biziuk Stanisław, to przyjechali do mieszkania i włożyli mu głos w martwe palce, podstawili urnę z głosami, potrząsnęli martwą ręką zmarłego i głos spadł do urny z głosami”.

Wobec zdania tak kolosalnie komunikatywnego staję bezradny. Mogę, co najwyżej, odwołać się do literackiej tradycji, odszukać w niej coś, z czym opowieść sprzed siedemdziesięciu siedmiu lat dałoby się skonfrontować, w czym dwudziestowieczny fakt historyczny odbiłby się jak w lustrze. Nie będę ukrywał, że pewien literacki obraz narzucił mi się z całą mocą już przy pierwszej lekturze archiwalnego urywka. Pochodzi on z jednego z najbardziej niezwykłych dramatów Juliusza Słowackiego – ze „Snu srebrnego Salomei”.

Słowacki pisze o wydarzeniach koliszczyzny, inspirowanego przez służby carskie krwawego buntu ukraińskich chłopów pańszczyźnianych przeciwko polskiej szlachcie. Na tle wielkiej historii, która rychło miała obrócić w perzynę Rzeczpospolitą Obojga Narodów, ukazuje zawikłane losy kilku jednostek oraz formułuje niejednoznaczne proroctwo dotyczące przyszłości Polski. Nie czas tu i miejsce na streszczanie owego „romansu dramatycznego” – to utwór zbyt wieloznaczny i formalnie skomplikowany, by dało się go objaśnić w kilku akapitach. Ze „Snu srebrnego Salomei” wybieram niewielki fragment aktu piątego, urywek sceny, w której regimentarz Stempowski aranżuje groteskowy sąd nad sobą samym i swoim synem Leonem, wyznaczając na arbitra nieżyjącego podkomendnego – Gruszczyńskiego. Truchło żołnierza zostaje usadzone na krześle i potraktowane jak żywy człowiek. Ma skazać lub uniewinnić obu Stempowskich. Starszy z nich kieruje do trupa następujące słowa:

„Szkolny mój niegdyś kollego,
Przyjacielu dziś nieżywy,
Tyś był zawsze sprawiedliwy,
Sądź mnie i syna mojego.
[…]
Choć w tobie już żadne szruby
Martwéj ręki nie poruszą;
Weź ten miecz ognisty duszą,
Jeśli to uczynić zdolna,
I na karki spuść nam zwolna,
I każ odnieść na swój cmentarz.
[…]
Leżym w prochu – zetnij! Zetnij! –
Lecz co mówię? Przebacz, stary.
Ja wiem, żeś ty pełny wiary,
Od nas czyściéj żył, szlachetniéj.
– Czy ja cię nie znam, człowieku?
Starego druha i kuma?
Czy ja nie wiem, co trup duma?”

Co trup duma

W cytowanym fragmencie na szczególną uwagę zasługują trzy wersy. Piąty i szósty, w których mowa jest o śrubach poruszających ręką trupa, i ostatni, w którym żyjący przedstawia się jako interpretator i tłumacz śmierci oraz jedyny dysponent znaczeń, które ze zgonu Gruszczyńskiego da się wyczytać.

Nie ulega wątpliwości, że urządzone przez Stempowskiego theatrum służy realizacji jego własnych celów – martwe ciało zostaje potraktowane instrumentalnie, jakby trup był aktorem mogącym odgrywać dowolną rolę. Regimentarz sam udziela sobie absolucji, ale świadkom i obserwatorom każe wierzyć, że to zmarły go rozgrzesza:

Rzucam się, w okropnéj męce,
Przyjacielowi na ręce...
Czy nie widzicie? że ściska,
Że ściska mnie, nie odpycha?
Ta twarz jego smętna cicha,
Patrzcie, niby słońcem błyska.
Wzywam was wszystkich na świadki,
Że to jak twarz smętna matki,
Nie twarz, która sądem grozi...

Czy nie podobnie traktuje się nieboszczyka z Sokółki? Jakby nie do końca umarł, jakby mógł jeszcze – jakimś ostatnim, nadludzkim wysiłkiem – powrócić na ziemski padół, by domknąć swoje życiowe rachunki, by wypełnić ostatni obowiązek wobec tych, którzy tu pozostają? A ludzie sowieccy, ci, co w październiku 1939 r. zasiadali w komisji wyborczej i wieczorem dwudziestego drugiego pojawili się w mieszkaniu Stanisława Biziuka z urną na plecach – czy nie byli święcie przekonani, że sami najlepiej wiedzą, „co trup duma”?

Ciąg dalszy za tydzień.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Przemysław Dakowicz
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo