Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Błogosławieństwo martwej ręki (1)

Opowiadacz historii – czyli ktoś, kto stara się możliwie wiernie odwzorować rzeczywistość, zrekonstruować wypadki, zachować ich pierwotny porządek i hierarchię – skazany jest na nieprzerwane o

Opowiadacz historii – czyli ktoś, kto stara się możliwie wiernie odwzorować rzeczywistość, zrekonstruować wypadki, zachować ich pierwotny porządek i hierarchię – skazany jest na nieprzerwane obcowanie ze świadectwami minionego czasu. Wertuje więc księgi, książki i broszury, ogląda rysunki i fotografie, wczytuje się w analizy przyczyn i skutków, zapoznaje z rejestrami zdarzeń i zestawieniami faktów. Owym żmudnym czynnościom towarzyszy dotkliwe doznanie nadmiaru – opowieść ma przecież swoje granice. Wcześniej czy później każdy szczegół zostanie ujęty w ramy uogólnienia, a znakomita większość postaci, miejsc i faktów znajdzie się poza opowieścią – nie ma sposobu, by to zmienić.

Ten, kto snuje narrację, nie może jednak zaprzestać poszukiwań. Jego obowiązkiem jest zachować czujność. Do końca. Raz na jakiś czas jego upór zostaje nagrodzony. Kartkując kolejny opasły tom, przedzierając się przez czyjś dziennik lub pamiętnik, przepatrując indeksy i tabele – natrafia na szczegół, drobiazg, urywek, który nie tyle unieważnia, ile dopełnia i wieńczy wszystko, co zostało powiedziane wcześniej. Za jego sprawą struktura wywodu zyskuje na spoistości, a znaczenia dosłowne i metaforyczne wchodzą ze sobą w dialog. Jakby odnalazł się zagubiony fragment wielkiej mozaiki. Jakby otworzyły się drzwi, które dotychczas były na głucho zamknięte.

Jedno zdanie

Przedstawiając przebieg sowieckich „wyborów” z 22 października 1939 r., starałem się nie pominąć żadnej istotnej informacji. Obraz miał być możliwie kompletny. Chodziło o to, by – posłużywszy się materiałem egzemplarycznym – uzyskać wrażenie wyczerpania tematu. Zestawienie odpowiednio dobranych elementów miało markować całość wysoce ustrukturowaną i zhierarchizowaną. O tym, że zamierzony efekt udało się osiągnąć jedynie po części, przekonałem się dopiero wtedy, gdy natrafiłem na ów zadziwiający drobiazg, na jedno jedyne zdanie, w którym prawda o tamtym niepojętym czasie znalazła odzwierciedlenie doskonałe. Zresztą, może w mniejszym stopniu chodzi tu o sam porządek języka, o układ następujących po sobie słów – niż o głęboko znaczącą (chciałoby się rzec: symboliczną) scenę, która została w tych słowach utrwalona, zyskała swój językowo-obrazowy ekwiwalent.

Zdanie to pochodzi z akt armii generała Władysława Andersa, przechowywanych w archiwum Instytutu Hoovera w Stanford (ich kopiami dysponuje Archiwum Wschodnie w Warszawie). Przytacza je w swojej monografii „Zgromadzenie Ludowe Zachodniej Białorusi. Fakty, oceny, dokumenty” Michał Gnatowski. Nie dowiadujemy się, kto je zapisał, ile miał lat w październiku 1939 r., jaki los przypadł mu w udziale. Wiemy jedynie, że w dniu wyborów człowiek ten mieszkał w Sokółce na Podlasiu. Reszta pozostaje w sferze domysłów. Prawdopodobnie był więźniem gułagu, w roku 1941 skorzystał z tzw. amnestii, przedarł się w okolice Buzułuku i wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS, formowanych przez Andersa na mocy układu Sikorski–Majski.

Fakt, że autor relacji, z której Gnatowski skopiował jedno zdanie, pozostaje dla nas anonimowy, uważam za okoliczność szczęśliwą. To tak jakby przemawiała do nas żywa historia, jakby głos ów – niezapośredniczony, niepodlegający zniekształceniom, niemal pozbawiony znamion osobowych – dobywał się z samego wnętrza dziejów. Nie mówiący wysuwa się tu na plan pierwszy, ale to, co jest mówione.

Za jedyny ślad konkretnej ludzkiej egzystencji, zakorzenionej w określonym miejscu i czasie, podlegającej procesom społecznym i kształtowanej przez życiowe okoliczności, uznać można formę składniową rzeczonej wypowiedzi. Jest to zdanie wielokrotnie złożone, ufundowane na parataksie – składni współrzędnej. Jeśli język może ściśle przylegać do realności, jeśli może się w nim odciskać prawda, to właśnie w taki sposób – bez interpretowania związków między czynnościami i przedmiotami, bez nakładania na fenomeny wtórnej siatki logiczno-pojęciowej, lecz poprzez nagą denotację: „Zmarł w dniu wyborów mój sąsiad Biziuk Stanisław to przyjechali do mieszkania i włożyli mu głos w martwe palce, podstawili urnę z głosami, potrząsnęli martwą ręką zmarłego i głos spadł do urny z głosami”.

Na straży praworządności

Treści przytoczonego zdania nie trzeba tłumaczyć. Wszystko jest tu oczywiste. Człowiek zmarł, nie było to po myśli komisji wyborczej, przywieziono więc urnę do jego domu i zainscenizowano głosowanie z udziałem zmarłego. Wszystko odbyło się jak należy, z poszanowaniem zasad praworządności – nikomu nawet nie przeszło przez myśl, by załatwić rzecz w lokalu wyborczym, pod nieobecność głosującego, by w jego imieniu kartę z nazwiskiem kandydata wrzuciła do urny obca ręka, przez inne ciało wprawiona w ruch.

A przecież głosowanie przez „pośredników” nie należało w tych „wyborach” do rzadkości. Zdarzało się, że jedna osoba zmuszona była wybierać za wszystkich członków rodziny, również za tych, którzy dawno opuścili ziemski padół, a mimo to nowa władza wciągnęła ich na listę. Do pomyślenia była zatem następująca sekwencja wydarzeń: 1. Biziuk Stanisław umiera; 2. aktywista, który pojawia się u niego, by przypomnieć o konieczności głosowania, stwierdza zgon; 3. aktywista składa meldunek właściwym służbom; 4. podjęta zostaje decyzja o głosowaniu „w zastępstwie”; 5. przeprowadza się komisyjne – tajne! – głosowanie na „tak” (zmarły jest zwolennikiem zmian – wszyscy je popierają); 6. obok nazwiska „Biziuk Stanisław” przewodniczący komisji z ulgą notuje „głosował”; 7. sprawa skończona – ciało pochować. Można było zastosować inną procedurę – wezwać żonę, matkę, córkę lub syna, zrugać, wręczyć dwie karty, jedną dla osoby przybyłej do lokalu, drugą dla nieobecnej, i nakazać głosowanie. Dałoby się wreszcie ominąć wszelkie przeszkody, dokładając jedną kartę w trakcie nocnego „liczenia” – ale o takim rozwiązaniu, wszystko na to wskazuje, nie pomyślano.

Śmierć i agitator

Dlaczego wybrane zostało wyjście najbardziej dziwaczne, najbardziej absurdalne? Jakimi względami kierowali się członkowie komisji, którzy postanowili urnę przywieźć do zmarłego? Dlaczego włożono trupowi do ręki kartę i potrząśnięto martwą dłonią, by karta wpadła do wnętrza urny? Przecież każda z osób grających rolę w upiornym spektaklu musiała zdawać sobie sprawę, w czym uczestniczy. Co działo się w głowach milczących świadków zdarzenia, krewnych zmarłego i jego sąsiadów, a co w głowach sowieckich funkcjonariuszy?

Ponieważ dysponujemy zaledwie jednym zdaniem, musimy uruchomić wyobraźnię. Inaczej nie będziemy zdolni pojąć znaczenia tej zadziwiającej, tragicznej i groteskowej zarazem, sceny.

Kiedy odchodzi człowiek, jego bliskim świat wali się na głowy. W domu Stanisława Biziuka musiało być podobnie – płacz, załamywanie rąk, uwagi wymieniane szeptem, pytania o to, co dalej. Myśli o pochówku, o przygotowaniu zwłok, o trumnie i obrzędzie pogrzebowym. Modlitwy, śpiewy. Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie. Stygnące palce splecione na dopalającej się gromnicy. Powaga podszyta rozpaczą, nieobecne spojrzenia domowników.

Nagle – walenie do drzwi, głośne, bezceremonialne, niestosowne.

Otwierać? Nie ma wyjścia.

Zziajany agitator, krzewiciel nowej wiary, posłaniec stalinowskiej władzy krzyczy od progu o wolności i równości, o zniesieniu podziałów, o erze powszechnego szczę-ścia. Nie w głowie nam polityka, towarzyszu... Prowadzą go do łóżka zmarłego i okazują znieruchomiałe ciało. Przestaje płynąć wartki strumień słów. Kobiety ukradkiem ocierają łzy. Agitator drapie się po głowie. Przecież nie może zawieść przełożonych.

I właśnie wtedy świta mu ta myśl.

Ciąg dalszy za tydzień.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Przemysław Dakowicz
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo