Bezrobocie nadciąga nad Polskę » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Domino dancing

Czy „Syberiada polska” to dobry film? Nie wiem, bo go nie widziałem. I raczej nie obejrzę. Ekranizacja książki emerytowanego stalinowskiego prokuratora zupełnie mnie nie interesuje. Dyskwalifikuję ją na starcie ze względu na materiał źródłowy, a ściś

Czy „Syberiada polska” to dobry film? Nie wiem, bo go nie widziałem. I raczej nie obejrzę. Ekranizacja książki emerytowanego stalinowskiego prokuratora zupełnie mnie nie interesuje. Dyskwalifikuję ją na starcie ze względu na materiał źródłowy, a ściślej – biografię pisarza. Czy mam rację? Ludzie „na poziomie” z pewnością okrzykną mnie ignorantem. Chodzi przecież o literaturę! Może i Zbigniew Domino ma niejasną przeszłość, ale trzeba umieć oddzielić dzieło od twórcy. To polonistyczne abecadło. Świat przedstawiony w powieści jest wartością autonomiczną. Należy docenić prozę, jeśli wyróżnia się ona gęstością języka, pięknymi opisami przyrody czy wiarygodnymi psychologicznie dialogami. W tym przypadku nie jest to wykluczone, bo w internecie Domino bywa chwalony za „świetną pisarską robotę”. W jego książkach zawarty został ponoć „epicki obraz” masowej deportacji Polaków na Syberię i do Kazachstanu. Powieści te są nawet tłumaczone na języki obce: rosyjski, ukraiński, białoruski i kazachski. Ach! – byłbym zapomniał – jeszcze na bułgarski.

Czytałem w życiu kilka książek o sowieckich deportacjach Polaków, m.in. „W domu niewoli” Beaty Obertyńskiej, „Między młotem a sierpem” Wacława Grubińskiego, „Kazachstańskie noce” Herminii Naglerowej, „Książkę o Kołymie” Anatola Krakowieckiego czy „Przeżyłem sowieckie łagry” ks. Józefa Hermanowicza. Ich poziom literacki jest zróżnicowany, jak to w prozie wspomnieniowej. A jednak wszystkie są dla mnie wielkimi osiągnięciami literatury polskiej. Rejestrują bowiem duchowy i moralny wysiłek, którego efekty można znaleźć w późniejszych biografiach ich autorów. Obertyńska, Grubiński, Naglerowa, Krakowiecki i Hermanowicz to pisarze integralni, wykonujący jednocześnie pracę nad językiem i nad sobą. Dlatego ich książki fascynują nie tylko „epickimi obrazami” czy wstrząsającymi faktami historycznymi, ale i zapisem przezwyciężania losu i pogłębiania własnego człowieczeństwa.

Według Jacquesa Maritaina, referującego w „Sztuce i mądrości” starożytne i średniowieczne rozumienie piękna, warunkiem wielkiej sztuki jest cnota. Tworzenie dzieł wymaga wewnętrznej siły, która nie da się zastąpić żadną „strategią twórczą”. Pomiędzy dziełem a duszą twórcy musi istnieć rodzaj wspólnoty i proporcji intymnej, zgodnie z zasadą, że „jakim kto jest, takie dzieła wykonuje”. Bardzo podobne przesłanie zawarł w „Liście do artystów” Jan Paweł II. Twórczość jest według niego świadectwem rozwoju duchowego, a doskonałym wcieleniem artysty pozostaje błogosławiony Fra Angelico, jako ten, który „tworzył dzieła, tak jak tworzył siebie”. Wnioskując z oficjalnej biografii, autor „Syberiady polskiej” poprzestał na pierwszej z tych czynności. Chyba że za „tworzenie siebie” uznać pisarską autokreację, pozę, swoisty „Domino dancing” ze starej piosenki Pet Shop Boys.

Integralne traktowanie dzieła i osoby paradoksalnie uchodzi dziś za prostactwo. Ilekroć swoją niechęć do książki czy filmu uzasadniamy biografią twórcy, słyszymy, że nie znamy się na sztuce. W takich chwilach warto pamiętać, że to po naszej stronie jest kilkusetletnia chrześcijańska tradycja. Po stronie przeciwnej są tylko popłuczyny po dwudziestowiecznych przesądach. Na przykład po skamandryckim „talentyzmie”. Przekonanie, że talent jest jakimś cudownym eliksirem poezji, niezależnym od życia, było w tym środowisku tak silne, że funkcjonowało nawet po wojnie, w czasach ostrego podziału między emigracją a krajem. Choć Jan Lechoń sam stał się wzorcem integralności życia i sztuki, to względem Juliana Tuwima konsekwentnie stosował podwójną miarę: pachołek Sowietów, ale wielki poeta. W swoim „Dzienniku” notował: „Wszystko między mną a Tuwimem zerwane na zawsze oprócz poezji. W niej będzie jego ułaskawienie”.

Ułaskawienie? Na Sądzie Bożym – być może, choć raczej nie za wiersze, bo trudno sobie wyobrazić, że Bóg jest skamandrytą. Ale w polskiej kulturze miejsca dla Tuwima nie ma i nie będzie. Cóż dopiero dla Zbigniewa Domino, który talentu chyba jednak dostał nieco mniej. W tej sytuacji radziłbym mu kontynuować ofensywę na rynki zagraniczne. Państwa postsowieckie i Bułgaria to właściwy kierunek.

 



Źródło: Gazeta Polska

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Wojciech Wencel
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo