Bezrobocie nadciąga nad Polskę » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Wielkie wyzwanie polityki wschodniej

Sytuacja w Ukrainie wywołała w Polsce emocje podobne do tych, jakich doświadczyliśmy kilka lat temu podczas pomarańczowej rewolucji.

Sytuacja w Ukrainie wywołała w Polsce emocje podobne do tych, jakich doświadczyliśmy kilka lat temu podczas pomarańczowej rewolucji. Wraz z tymi emocjami pojawiło się sporo politycznego sentymentalizmu, który jest zawsze szkodliwy, ilekroć dotyczy spraw kluczowych dla bezpieczeństwa kraju.

Spróbujmy wymienić tezy zwalczające ów sentymentalizm, które powinny się wydać w miarę niekontrowersyjne.

Po pierwsze, Ukraina prozachodnia, przyjazna Polsce, dystansująca się od Rosji, jest dla Polski rozwiązaniem optymalnym. Taka Ukraina jest jednak bardziej tworem naszej wyobraźni niż współczesną rzeczywistością. Czy powstanie w dającej się przewidzieć przyszłości – tego nie wiemy, lecz w tym kierunku powinny iść działania polskiego rządu i polskich polityków.

Po drugie, Ukraina jest państwem niestabilnym i najprawdopodobniej jeszcze przez pewien czas takim pozostanie; korupcja, społeczne patologie, poważne kłopoty tożsamościowe, tradycyjne prorosyjskie nastawienie dużej części społeczeństwa nie pozwalają racjonalnie przewidywać przyszłych wydarzeń; porażka rewolucji pomarańczowej daje do myślenia.

Kontekst rosyjski

Po trzecie, sprawą kluczową dla polskiej polityki zagranicznej jest stworzenie jakiejś aktywnej zapory przeciw ekspansji rosyjskiej. Jesteśmy krajem zbyt słabym, by taką równorzędną politykę prowadzić, a poza tym są u nas potężne środowiska, które suwerennej polityce wobec Rosji się sprzeciwiają; są też i takie, które rosyjską politykę przeciw Polsce u nas wspierają. Dlatego konieczny jest jakiś szerszy sojusz krajów sąsiednich, podobny do tego, jaki próbował stworzyć prezydent Lech Kaczyński.

Po czwarte, taki wspólny sojusz narażony jest na wewnętrzne konflikty z powodów historycznych, głównie z powodu silnej niechęci do Polski Litwy i niemałej części Ukrainy. Antypolskie sentymenty są tak głębokie, że nie ma łatwych sposobów ich usunięcia, a zbytnia gorliwość w tym kierunku może spowodować alienację części Polaków. Przeprosiny za polskie Wilno, tolerowanie antypolskiej polityki władz litewskich, zapominanie o ludobójstwie wołyńskim czy przymykanie oczu na kult Bandery – to cena zbyt wysoka, a jednocześnie niczego w razie jej zapłaty niegwarantująca.

Po piąte, nie wszystkie państwa regionu mają ochotę angażować się w sojusz przeciw Rosji. Czechy, a nawet Węgry takiej ochoty wyraźnie nie mają. Na dodatek w krajach dawnego bloku wschodniego silne są partie postkomunistyczne, tradycyjnie prorosyjskie.

Po szóste, Unia Europejska jest słabym podmiotem w polityce wschodniej, częściowo z powodu braku zainteresowania, a częściowo z powodu prorosyjskości niektórych państw. Stąd wspólna europejska polityka wschodnia nie musi być zgodna z polską racją stanu, a można sobie wyobrazić nierzadkie wypadki, gdy będzie z nią sprzeczna.

Po siódme, Rosja nie ma ochoty odpuścić Ukrainy ani rezygnować z wpływu w innych regionach. Ma znacznie potężniejsze instrumenty oddziaływania niż UE, a także solidne wsparcie wewnętrzne w wielu krajach regionu. Losy Gruzji, a wcześniej Ukrainy pokazują, że proeuropejskie nastawienie rządów może się zmienić, a Moskwa bardzo aktywnie i skutecznie takim zmianom patronuje.

Polska – sojusznik Ukrainy

Jeśli powyższe tezy uznamy za prawdziwe, to kwestia polskiej polityki zagranicznej przypomina problem kwadratury koła. Nie da się ich ułożyć w spójną całość i wyznaczyć jasnego i obiecującego sukces kierunku działania. Nie powinno to jednak nas zniechęcać, ponieważ żyjemy od wieków w takim miejscu i takich warunkach, że nasza polityka zagraniczna zawsze przypominała robienie z koła kwadratu.

Podstawowym wnioskiem, jaki wynika z powyższych punktów, jest ten, że głównym podmiotem polityki wschodniej musi być państwo polskie i że powinna to być polityka suwerennościowa. Można korzystać z instrumentów unijnych wedle sytuacji, ale ciężar spoczywa na polskich barkach. Z tego względu tzw. odwrót od polityki jagiellońskiej był wielkim grzechem Radosława Sikorskiego, a słaba obecność polskiego rządu w obecnym kryzysie ukraińskim – tego równie grzeszną konsekwencją.

Napisałem, że musi to być polityka suwerennościowa, co oznacza, że wszelkie pomysły dzielenia się z Rosją wpływami na Ukrainie są nie tylko niemądre, ale także przeciw suwerenności skierowane. Realizacja takich pomysłów oznaczałaby jeszcze większe osłabienie wobec Rosji, bo nie jesteśmy partnerem, z którym Moskwa chciałaby wchodzić w realpolityczne targi. Po Smoleńsku Polska postrzegana jest jako polityczne zero, bezzębne i impotentne. Gdyby Polska była tak silna jak Niemcy, to oczywiście rozmaite targi mogłyby być brane pod uwagę. Ale to przyszłość raczej odległa.

Konflikt wewnętrzny na Ukrainie nie jest więc z tego względu obojętny dla Polski i nie można mu się przyglądać z daleka. Zaangażowanie powinno być zręczne, choć zawsze obarczone jest ryzykiem. Gdy Ukraina wyjdzie z gwałtownej fali kryzysu, dobrze, żeby widziała w Polsce sojusznika, a nie wroga. Nawet jeśli miałoby to się kiedyś zmienić, to zawsze korzystne jest zwiększanie liczby sympatyków Polski. Może nie zaprocentuje to natychmiast, ale taką politykę tworzy się na przyszłe dziesięciolecia.

Alternatywa

Logika majdanu, a logika działania przyszłych władz ukraińskich to oczywiście dwie różne rzeczy. Można się spodziewać, że alternatywą tożsamościową Ukrainy po Janukowyczu będzie nacjonalizm, a nacjonalizm ukraiński miał i zawsze będzie miał silne podteksty antypolskie. Na taki scenariusz nie można zamykać oczu, bo jest on bardzo prawdopodobny.

Gdybyśmy mieli do wyboru – czysto hipotetycznego – dwie możliwości: z jednej strony państwo ukraińskie nacjonalistyczne, choć prozachodnie i dystansujące się od Rosji, a z drugiej strony ukraińskie państwo prorosyjskie i z Moskwą związane, dystansujące się od Zachodu, z rządem zwalczającym ukraiński nacjonalizm, to wariant pierwszy jest bez wątpienia korzystniejszy. Nie znaczy to, że z nacjonalizmem nie będziemy mieli kłopotu. Lepiej – a może mniej źle – jest jednak mieć dzisiaj kłopoty z nacjonalizmem ukraińskim niż z Ukrainą jako narzędziem polityki rosyjskiej.

Dylemat ten stanie się jaśniejszy, jeśli weźmiemy przykład Litwy, z którą nasze stosunki są średnie i długo jeszcze takie pozostaną. Litwa taka jaka jest, z polityką jawnie nieprzyjazną wobec Polaków na Litwie mieszkających, jest strategicznie czymś daleko lepszym, niż ewentualna Litwa prorosyjska.

I nie chodzi tutaj o żadne targi imponderabiliami. Nie można handlować prawami Polaków za uczestnictwo w sojuszu antyrosyjskim. Nie można robić takiego handlu nie tylko dlatego, że jest on niemoralny, ale także dlatego, że jest on politycznie bezwartościowy. Nie można także handlować polityką historyczną. W szczególności nie wolno i nie ma sensu handlowanie polityką historyczną z Ukrainą teraz i w przyszłości. Ale są to problemy innego rzędu i innej sytuacji politycznej. Teraz jest czas na wykorzystanie nadzwyczajnych okoliczności, jakie stwarza kryzys ukraiński. Kto takich nadzwyczajnych okoliczności nie wykorzystuje, ten robi błąd, którego w przyszłości być może naprawić się już nie da.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
​Ryszard Legutko
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo