Koszulka NIEMIECKO - RUSKA SZAJKA TUSKA Zamów już TERAZ!

Tomasz Łysiak: Spadek Ducha

Major Adam Sołtan, uwięziony wraz z innymi oficerami w Starobielsku, Trylogię Sienkiewicza znał prawie na pamięć.

Major Adam Sołtan, uwięziony wraz z innymi oficerami w Starobielsku, Trylogię Sienkiewicza znał prawie na pamięć. „Kiedy czytam o Skrzetuskim, Kmicicu, to marzę o jakimś szaleństwie, no… o jakiejś szarży na przykład, w której musiałbym zginąć” – mówił, a Józef Czapski zapisał jego słowa we „Wspomnieniach starobielskich”. Marzenie o szarży nie spełniło się. Zamiast niej był pistolet przystawiony do potylicy.

Kochający polską literaturę major Sołtan, porucznik Lesiak deklamujący w czasie Wigilii „Redutę Ordona”, porucznik Radoński, profesor gimnazjalny z Warszawy recytujący cichym głosem „O Boże, pokutę przebyłem i długie lata tułacze, / Dziś jestem we własnym domu i krzyż na ziemi znaczę” czy porucznik Kwolek, który z okazji 11 Listopada zawiesił na ścianie baraku czarny krzyż, a na drugi dzień został wywieziony w nieznane i nigdy nie wrócił – wszyscy oni i tysiące innych wspaniałych Polaków zostało sprzątniętych ze sceny długą palbą pistoletową w lesie katyńskim.

Zlikwidowano ich, bo stanowili zagrożenie w wymiarze podwójnym – nie tylko bezpośrednio, jako żołnierze, lecz także jako potencjalni szafarze Dziedzictwa przekazywanego z pokolenia na pokolenie.

Poeta przed sądem, czyli dziedzictwo lat 80.

W czasie procesu Jarosława Marka Rymkiewicza, wytoczonego poecie przez wydawcę „Gazety Wyborczej”, szło o słowa. O to, czy redaktorzy „GW” mogą być „duchowymi spadkobiercami KPP” albo czy można mówić o ich „skażeniu duchem luksemburgizmu”, jak napisał Rymkiewicz. Poeta stał więc za barierką (proces pokazał w swoim filmie dołączonym niedawno do „Gazety Polskiej” Grzegorz Braun) i starał się tłumaczyć, co rozumie przez różne, używane przez siebie, wyrażenia i terminy. Naprzeciw siedziała sędzia – lustrująca go pustym, szklistym, nic nierozumiejącym wzrokiem. A pod ścianą mecenas Rogowski z szyderczym uśmiechem rozgrywał spektakl mający upokorzyć J.M. Rymkiewicza. Skupił się na rozszarpywaniu poety poprzez ataki na niego i jego przeszłość (choć sam Rymkiewicz ustosunkował się do niej już dawno, jeszcze za komuny, choćby w „Hańbie domowej” Trznadla).

I byłoby wszystko w porządku, zgodnie z duchem CzeKa, bo w końcu za ruszanie kosmopolitycznych Świętych należy się solidna klątwa i uśmiercenie cykutą pośrodku Agory (przepraszam, literówka – agory), gdyby nie problem fundamentalny. Właściwie taki, który nakazywałby powtórzenie procesu z przyczyn formalnych. Na posiedzeniu powinien być obecny tłumacz! Ktokolwiek widział film Brauna, ten bez problemu mógł spostrzec (te oczy sędziowskie nie mogły kłamać), że wszystko, co przekazuje Rymkiewicz, nie jest po prostu przez Wysoki Sąd rozumiane. Tak, jakby Pozwany mówił coś po polsku, a jego słowa w magiczny sposób zamieniały się na suahili. Przynajmniej wskazywała na to mina owego jednoosobowego składu sędziowskiego. Poeta wyjaśniał, co to znaczy, że czyjeś poglądy wynikają z przyjęcia określonej spuścizny duchowej, a sędzia zdawała się nie rozumieć podstawowego sensu zdań, tak jakby korzystała z innego zasobu słownikowego. Istnieje obawa, że Słownik Języka Polskiego, stojący na półce w sądzie, był wydany dość dawno, może nawet w latach 80… Nie wiadomo. Właśnie z tego powodu na sali potrzebny był tłumacz. Z polskiego na polski. Po raz kolejny okazało się, że nie porozumiewamy się tym samym językiem. Mamy dwa. Powiemy, dajmy na to, „patriotyzm”. I ktoś się przy tym wzruszy. Kto inny będzie się śmiał. I nasika na znicz.

Duchowa siła weteranów powstania

A cóż kiedyś w Polsce znaczyło owo Dziedzictwo? Co znaczyła Spuścizna Duchowa? Jeszcze w I Rzeczypospolitej była ona na tyle ważna, że w szlacheckich testamentach ojcowie nakazywali dzieciom kontynuowanie swoich duchowych i patriotycznych Tradycji. Podstawą budowania ustroju, a także kultury i pielęgnowania cnót, były bowiem wzory sięgające starożytnego Rzymu. Jak na epitafiach rzymskich wodzów, gdzie poza cursus honorum i sukcesami militarnymi wypisywano cnoty zmarłego, tak i polska szlachta dbała o wartości w wychowaniu i o to, by były one przekazywane z pokolenia na pokolenie. Spisując swoją ostatnią wolę, dawano rozporządzenia nie tylko majątkowe, ale też duchowe.

Hetman Stanisław Żółkiewski pisał w testamencie: „Janie, synu mój najmilszy, do ciebie teraz mowa moja (…). Nie zostawiam ci włości i majętności wielkich, choć z krwawej wysługi miałem dochód niemały. Wszystkom obracał na służbę Rzeczypospolitej (…). Zostawujęć uczciwą sławę, obraz i przykład uczciwych spraw moich. Kiedy się tak będziesz sprawował, jako cię uczę, jakom ja uczynił, kiedy się będziesz P. Boga bał, wiele dobrego będziesz miał, pewien bądź błogosławieństwa bożego. Królowi polskiemu, panu swemu, wiernie służ i Rzeczypospolitej, ojczyźnie swojej”. Dalej zaś hetman zalecał synowi, by dużo czytał o historii Polski, na takiej nauce może bowiem budować swoją siłę duchową.

Taka spuścizna była dobrem, które przekazywano następcom jak największy skarb. Tym mocniej zaś dbano o nią, gdy Polska utraciła wolność w wyniku zaborów. Nie tylko romantyczni poeci czuli odpowiedzialność za pielęgnowanie polskiego Ducha. O jego przetrwanie w czasach mroku dbano w każdym polskim domu. Pięknym tego świadectwem jest postawa polskich kobiet. Kiedy mężowie ginęli w powstaniach, byli skazywani na zesłanie, one przejmowały nie tylko ster spraw domowych, ale także dbały o patriotyczne wychowanie dzieci. To one, te znane z dziewiętnastowiecznych fotografii Polki w żałobnej, narodowej czerni ze srebrnymi krzyżykami i orzełkami wiszącymi na łańcuszkach, uczyły dzieci, co to znaczy być Patriotą. Czyli – co to znaczy kochać Ojczyznę.

Takim dzieckiem była Henryka Pustowójtówna, córka Polki i rosyjskiego oficera, której Matka zaszczepiła w sercu miłość do swego kraju. Pustowójtówna biła się potem w Powstaniu Styczniowym przy boku Mariana Langiewicza. Takich dzieci były tysiące…

Kiedy marszałek Józef Piłsudski wywalczył Niepodległość, wiedział, że było to możliwe tylko dzięki temu, iż z pokolenia na pokolenie była przekazywana ta wielka, duchowa siła. Do tego insurekcyjnego Dziedzictwa odwoływał się często. Dlatego specjalnym rozkazem wcielił do Polskiego Wojska wszystkich weteranów Powstania Styczniowego. „Jako żołnierze i obrońcy Ojczyzny, zostali w Polsce usunięci przez swych współczesnych gdzieś w kąt daleki, jako rzecz, o której zapomnieć należy. Dla nas, żołnierzy wolnej Polski, powstańcy 1863 r. są i pozostaną ostatnimi żołnierzami Polski, walczącej o swą swobodę, pozostaną wzorem wielu cnót żołnierskich, które naśladować będziemy” – napisał w rozkazie.

Weterani jeździli potem po szkołach w całej Polsce i spotykali się z młodzieżą. Przekazywali Ducha, który kazał im ciągle wierzyć w Wolną Polską, mimo wszelkich przeciwieństw. Byli szafarzami Dziedzictwa. Po nich przychodzili następni – walczyli w Powstaniu Warszawskim, w oddziałach Żołnierzy Wyklętych, walczyli bronią lub piórem, pisali wiersze i powieści, uczyli i wychowywali dzieci, działali w Podziemiu, odważnie i głośno mówili prawdę. Są tacy i dzisiaj. I nadal są usuwani „przez swych współczesnych w kąt daleki, jako rzecz o której zapomnieć należy”. Opluwani przez media i skazywani w sądach.

Spuścizna modna, łatwa, mainstreamowa

A z Dziedzictwem Duchowym, jak z każdym innym dobrem przekazywanym w testamencie, może być różnie. Można przecież spadek przyjąć lub go odrzucić. Można przyjąć i zmarnotrawić. Można wreszcie uznać się za spadkobiercę zupełnie innej spuścizny. Takiej, która jest modna, łatwa, mainstreamowa...

W czasie sprawy sądowej poeta–gazeta doszło więc do starcia dwóch zupełnie innych dziedzictw duchowych. A rozstrzygający Wymiar Sprawiedliwości najwyraźniej nie był w stanie wychwycić różnicy, bo… sam jest także spadkobiercą. Jakim? Nietrudno odgadnąć. Sądy w Polsce w przeważającej mierze mają proweniencję duchową wyrastającą jeszcze z poprzedniej epoki. Mówią więc i myślą według takiego klucza, jaki jest przekazywany z całym inwentarzem spadku. Spadek się bierze w całości albo wcale.

Kiedyś uczestniczyłem w spotkaniu z pewnym bardzo starym księdzem. Staruszek opowiadał o swoim ojcu – prostym chłopie, który zabierał całą rodzinę do pracy w polu. Gdy już dojeżdżali na miejsce, wtedy kazał im wszystkim klękać i modlić się przed pracą. Powtarzał im, że taka praca na roli może także być modlitwą.

Ten ksiądz wzruszył się swoją opowieścią, głos mu na chwilę zamarł, a potem dodał: „I wiedzą państwo, to był spadek, jaki dostałem po moim ojcu. Jedyny. Ta modlitwa w polu. Dlatego zostałem księdzem”.            



 



Źródło:

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo