Uważam, że prawda o Smoleńsku nigdy nie wyjdzie na jaw. Będziemy mieli tylko tyle poszlak, wskazówek i informacji, by móc stwierdzić, że to nie była zwykła katastrofa, ale szczegóły sprawy, cała prawda nie wyjdzie i nie może wyjść na jaw – mówi Jürgen Roth, najsłynniejszy dziennikarz śledczy Niemiec, w rozmowie z Olgą Doleśniak-Harczuk.
Federalna Służba Wywiadowcza (BND) odcięła się oficjalnie od Pańskich ustaleń dotyczących notatki BND, w której Pana zdaniem wyraźnie twierdzono, że w Smoleńsku nie doszło do wypadku, ale do zamachu. „Nie twierdziliśmy, że w Smoleńsku doszło do zamachu” – głosi oficjalny komunikat. Dziwi Pana ta reakcja BND?
Jeżeli się zdziwiłem, to tym, że w ogóle zareagowano. Problem tkwi gdzie indziej. Cała postawa BND w tej sprawie nie świadczy najlepiej o jakości jej kierownictwa. Jeżeli są przedstawiane wiarygodne raporty źródłowe, a przełożeni się tym nie zajmują, to nie jest dobrze. Świadczy to również o tym, że BND, idąc w zaparte, działa wg lucza politycznego. Dla mnie nic się nie zmienia. Istnieją bowiem dwa wysoce wiarygodne źródła dostarczone przez współpracownika BND, które mówią coś zupełnie przeciwnego do oficjalnego stanowiska BND. Ten współpracownik napisał raport i przekazał go następnie swoim przełożonym, a co oni z tym później zrobili, to już inna historia.
Czyli wracamy do „wiary w wiadomości zdementowane”…
Cóż, to jest za każdym razem kwestia polityki uprawianej przez konkretne kierownictwo BND. Mechanizm, zgodnie z którym albo się coś analizuje, albo zostawia. Jak źródła nie pasują do koncepcji sprawującego władzę rządu, to się je najzwyczajniej odkłada na bok. Jeżeli pasują – podlegają odpowiedniej ocenie i analizie. Zasadniczym problemem jest więc upolitycznienie. Jeżeli BND twierdzi nagle na przykład, że od początku wiedziała, iż w Smoleńsku doszło do zwykłego wypadku, to brakuje mi po prostu słów.
Reakcja BND jest odzwierciedleniem podejścia do katastrofy smoleńskiej Berlina?
Nie mnie to oceniać, to by była czysta spekulacja.
Ale przecież mamy tu ewidentnie do czynienia z pewną grą, powiedzmy „realpolityczną”.
To oczywiste, że chodzi głównie o Realpolitik. I wyjście na jaw pewnych spraw byłoby pewnie problematyczne nie tylko dla rządu w Berlinie, ale i dla tego w Warszawie. W mojej książce, która ukaże się 8 kwietnia [„Verschlussakte S” – „Zamknięte Akta S”] nie koncentruję się wyłącznie na katastrofie smoleńskiej, ale na polityce kłamstw generalnie, Smoleńsk jest jednym z elementów tej układanki. Poza tym należy spojrzeć na sprawę z jeszcze innej strony, relacje między kanclerz Angelą Merkel i Donaldem Tuskiem są bardzo dobre, nie sądzę, by ktoś chciał ryzykować, aby za sprawą jakichś przypuszczeń prowokować ich nadwerężenie.
Chce Pan powiedzieć, że ujawnienie prawdy o Smoleńsku zaważyłoby na dalszych relacjach Merkel–Tusk?
To nie tak, ja przede wszystkim uważam, że prawda o Smoleńsku nigdy nie wyjdzie na jaw. Będziemy mieli tylko tyle poszlak, wskazówek i informacji, by móc stwierdzić, że to nie była zwykła katastrofa, ale szczegóły sprawy, cała prawda nie wyjdzie i nie może wyjść na jaw.
Już w godzinę po opublikowaniu stanowiska BND usłyszałam, że to podważa Pańską wiarygodność jako dziennikarza śledczego. Co Pan na to?
Co za absurd. To nie ma nic do rzeczy. Powiem więcej – ten komunikat jeszcze wzmacnia to, co ukaże się w mojej książce, ale z pewnością nie zaszkodzi mojemu dobremu imieniu jako dziennikarza śledczego i pisarza.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie,niezalezna.pl
Olga Doleśniak-Harczuk