Jak komisje śledcze zdemaskowały głupotę polityków od ośmiu gwiazdek Czytaj więcej w GP!

Świąteczna tradycja, czyli jak drzewiej bywało: Śledź pogrzebany, czas na dziki, mazurki i jelenie

Karminowe skorupki jaj, Jonasz wyglądający podczas procesji pasyjnej z paszczy wieloryba, brytyjski torcik z jedenastoma kulkami marcepana – cukiernicza pamiątka judaszowej zdrady, barani udzi

Włodzimierz Tetmajer – „Wielkanoc w Bronowicach”
Włodzimierz Tetmajer – „Wielkanoc w Bronowicach”
Karminowe skorupki jaj, Jonasz wyglądający podczas procesji pasyjnej z paszczy wieloryba, brytyjski torcik z jedenastoma kulkami marcepana – cukiernicza pamiątka judaszowej zdrady, barani udziec zawieszony na drągu w miejsce postnego śledzia... Świat wielkanocnych zwyczajów, historii i symboli jak co roku mieni się tysiącem odcieni. Złapmy choć kilka z nich

Post, pokuta, boleść nad ukrzyżowanym Chrystusem, a na końcu wielka radość ze zmartwychwstania. Według tego porządku świat chrześcijański obchodzi najważniejsze święta w roku liturgicznym. Jest to ścieżka duchowego, lecz także fizycznego oczyszczenia w Kościele, zwieńczona powitaniem Zmartwychwstałego, a w domach kulinarnym szaleństwem przy suto zastawianym stole. Dawniej w Wielką Sobotę, po trudach postnych, w wielu regionach Polski chowano znienawidzony żur i grzebano śledzia (malowniczo i z humorem opisał ten zwyczaj w „Chłopach” Władysław Reymont).
Grzebanie postnych potraw było powszechne i w innych krajach. Irlandczycy na przykład nie taszczyli, co prawda, garnka z żurem, ale za to w Wielką Sobotę tworzyli pochód, któremu przewodził rzeźnik. Nieprzypadkowo właśnie on. Religijni mieszkańcy Zielonej Wyspy podchodzili do postu bardzo poważnie – przez 40 dni powstrzymywali się od jedzenia mięsa, dla rzeźników i pracowników rzeźni oznaczało to drastyczny spadek dochodów i dlatego to właśnie oni z taką werwą prowadzili potem śledziową procesję. Dla branży mięsnej koniec postu był zarazem końcem pustych kieszeni. Z zawieszonymi na kiju rybami uczestnicy tej osobliwej procesji przechodzili przez całe miasto. Śledzie bito, poniewierano, tak że gdy pochód docierał do miejsca, gdzie zamierzono je utopić, okazywało się, że niewiele z nich zostało. Resztki wrzucano więc do rzeki, a na kiju zawieszano udekorowany kwiatami barani udziec. W drodze powrotnej roześmianym rzeźnikom i ich kompanii towarzyszyły przygrywanie muzykantów i radosne okrzyki.
Ciekawe, że kiedy w Polsce i Irlandii symbolicznie żegnano post, w hiszpańskiej tradycji w podobny sposób żegnano... karnawał, a post witano! Barwny korowód przebierańców, hucznie celebrowany w Madrycie „pogrzeb sardynki”, odbywał się w noc poprzedzającą Środę Popielcową. Ten hiszpański zwyczaj uwiecznił na obrazie „El entrierro del a sardina” (1812–1814) Francisco Goya, karykaturalne maski i poskręcane w szalonym tańcu sylwetki i twarze są jednak nie tylko pamiątką sardynkowego pochodu, lecz także dają przedsmak przyszłych mrocznych wizualizacji artysty (warto zerknąć chociażby na ścienne malowidło Goi „Dwie kobiety i mężczyzna”).

Po co chłopom kostki?
Kiedy pogrzebano ostatnie śledziowe ości, nic już nie stało na przeszkodzie do świętowania. A staropolskie świętowanie wielkanocne przewyższało rozmachem i obfitością homeryckie uczty – pisze o tym m.in. romantyczny kustosz polskich legend i tradycji Lucjan Siemieński. Aby nie pozostać gołosłownym, mocny przykład: u Sapiehy w Dereczynie za Władysława IV było dwanaście jeleni nadziewanych zającami i różnym ptactwem, cztery dziki faszerowane kiełbasami, szynkami i prosiętami, 365 bab wielkanocnych „tak adornowanych inskrypcjami, floresami, że niejeden tylko czytał, a nie jadł”, tyle samo gąsiorków z winem węgierskim, 8,7 tys. kwart miodu i jeszcze wiele innych smakołyków i hektolitrów wykwintnej „bibendy” do ich popicia.
Późniejsze Wielkanoce też były znaczone uginającymi się stołami. Ze wspomnień folklorysty i etnografa Zygmunta Glogera dowiadujemy się, jak w pierwszej połowie XIX w. święta Zmartwychwstania Pańskiego obchodzono w jego rodzinnej Kamionce Podolskiej. Tak opisuje Gloger stół zastawiony święconym przygotowanym na przybycie księdza: „Był w domu naszym pokoik narożny, niewielki, w którym na święta wielkanocne ustawiano święcone na dużych stołach zasłanych białymi obrusami. (…) Najprzód widziałeś (…) wysokie na łokieć walcowego kształtu baby szafranowe, przybrane w białe czepce z lukru, różnobarwnego maku i konfitur domowych. (...) U ich stóp leżały niby wasale placki pulchne, a grube jak poduszki wysadzane rzędami białych migdałów i czarnych, wielkich rodzynków. Dalej szły słodkie mazurki (...). Stół oddzielny przeznaczony był dla mięsiwa. Tu królował postawiony na środku pieczony baranek, przy którego poświęceniu kapłan oddzielnie odmawia modlitwy. Po kostki z tego baranka zwykle przychodzili po świętach wieśniacy, aby zakopać je w czterech rogach granic wioski, w sobotę przed »przewodami«, co miało zabezpieczyć od klęsk i gradu. (…) Obok baranka czarna głowa potężnego wieprza (…) trzymała w rozwartej paszczy białe jajko, przypominające z dala głowę negra z białymi zębami. Para rumianych prosiąt z zamrużonemi oczami i pozakręcanymi kokieteryjnie ogonkami, trzymających korzenie chrzanu w zębach, świadczyła, iż ofiarą tej rzezi wielkanocnej padali nie tylko ojcowie, ale i niewinna ich dziatwa. (...) Stos kiełbas podobien był do węża skręconego w sto pierścieni z niewidzialną głową i ogonem” itp. (pisownia oryginalna).
Wieśniacy mieli skromniejsze święconki, ale i tak zawartość kobiałek wystawianych w Wielką Sobotę przed niejednym gankiem mogła zachwycić. Gospodynie przynosiły słomiane kobiałki w węzełkach z białych ręczników. Gdy pojawiał się ksiądz z kropidłem, ręczniki odsłaniano, a oczom ukazywały się przytulone do siebie w koszyczkach owalne pierogi, pisanki, sery, pętka kiełbasy, kawał wędzonki, sól, a u bardziej zamożnych baby żółte od krokoszu (taki ubogi krewny szafranu). Zdarzało się nawet, że z któregoś koszyczka wyłaniał się ryjek prosięcia z wetkniętym weń jajkiem. Po poświęceniu pokarmów i modlitwie ludzie rozchodzili się do chałup. Teraz można było coś uszczknąć ze święconki.

Jak konkwistadorzy pokrzyżowali nam plany eksportowe
Gdy prowadzono Jezusa na śmierć, pewien ubogi niosący na sprzedaż kilka jajek do miasta postawił koszyk i pomagał krzyż dźwigać Zbawicielowi, a gdy powrócił do koszyka, ujrzał, że jajka przemieniły się w kraszanki i pisanki – to fragment legendy przytoczonej na przełomie XIX i XX w. przez Szczęsnego Jastrzębowskiego. Ten polski etnograf i archeolog amator (jak go określają współczesne źródła) z czułością pisał o zwyczaju dekorowania wielkanocnych jaj. Przypominał, że nie każde ozdobione jajko jest od razu pisanką – te barwione na jeden kolor to „malowanki” lub „byczki”, te z wyrytym wzorkiem to „rysowanki”. I dopiero jajka zdobione różnokolorowym deseniem, zatopione w wosku, a następnie gotowane w barwnikach i „pisane” tzw. kwaczykiem, są pisankami jak należy.
Dziś, kiedy w sklepach można kupić barwniki chemiczne, dawne, naturalne metody barwienia skorupek jaj (z wyjątkiem chyba łupin cebuli) zostały zapomniane, ale i tak przyjemnie dla ucha brzmią już same nazwy ziół i innej roślinności, które w dawnej Polsce blade skorupy zamieniały w barwne cacka. I tak by uzyskać kolor żółty, jajka gotowano w wywarze z łupin cebuli, kory dzikiej jabłoni lub w pączkach kwiatu knieci błotnej, zielony – w kotkach osiki z ałunem, listkach jemioły lub żyta młodego, brunatny otrzymywano, wrzucając jajko do wody stojącej w wydrążeniu pnia dębowego etc. Najbardziej pożądany był kolor czerwony symbolizujący mękę i krew Chrystusa. Aby uzyskać karminowy barwnik, sięgano po odwar z czerwca polskiego – owada będącego istną skarbnicą intensywnej czerwieni, wykorzystywanej powszechnie do barwienia tkanin, wyrobu farb etc. Zresztą to właśnie od tego robaczka wzięła się w języku polskim nazwa miesiąca czerwca i koloru czerwonego. Aż do odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba Polska zaopatrywała w czerwcowy barwnik sporą część Europy, można śmiało uznać, że robaczkowy proszek był w średniowieczu naszym hitem eksportowym, nie mniej rozchwytywanym niż wysyłane do Europy drewno, sól czy zboże. Później stary kontynent przerzucił się na import tańszego barwnika z Ameryki. Jej rdzenni mieszkańcy – jak się okazało – byli już od wieków mistrzami w wykorzystywaniu własnych robaczków do produkcji tzw. koszenili (czerwonego barwnika). Był on mocniejszy od europejskiego, a na giełdach towarowych cenowo nie ustępował szafranowi. Amerykańską koszenilą już wkrótce barwiono w Rzymie kardynalskie szaty i kurtki brytyjskich żołnierzy, nie mówiąc o wełnie czy kosmetykach i alkoholach. Dziś w produkcji tuszów do rzęs, szamponów, kolorowych wódek, gum do żucia i wielu innych produktach znów wykorzystuje się tę naturalną czerwień.

Jajo: życie, śmierć, a czasem czeluście piekielnej karczmy
Wracając do dekorowanych jaj – najstarsze znalezione malowane jajka pochodzą z IV w. po Chrystusie, a na terenach Polski dekorowanie jaj było już znane Wincentemu Kadłubkowi, który na początku XIII w. wzmiankował o tym zwyczaju. Kadłubek pisał o nim, co prawda, w dość zgryźliwym kontekście („Polacy z dawien dawna byli zawistni i niestali, bawili się z panami swymi jak z malowaniem jajkami (pictis ovis)”), ale jednak. U naszych niemieckich sąsiadów temat pojawia się również w XIII w. W średniowiecznych księgach rachunkowych zachowały się ślady wyliczeń, ile kto jest winien panom za dzierżawę ziemi. Wysokość zaległych odsetek odmierzano właśnie jajami.
Jajka, symbol życia i narodzin dla wieczności, rozumiane jako przejście „z otchłani skorupy” (grobu) do życia wiecznego, lecz także jako symbol płodności, były mile widzianym prezentem dla nowożeńców. Ale nie tylko. Jajka – tym razem jako znak nadziei na zmartwychwstanie – kładziono zmarłym do grobu. We wrześniu ub.r., podczas prac remontowych w średniowiecznym kościele w Ośnie Lubuskim, pod posadzką w ziemi ekipa polskich archeologów odkryła wśród wielu przedmiotów codziennego użytku zachowane w całości jajko z okresu późnego średniowiecza. Zdaniem archeologów było ono przeznaczone dla zmarłego. Aż dziw bierze, że przetrwało setki lat.
O święceniu jaj, i to czerwonych (pewnie dzięki naszym czerwcom), kroniki niemieckie wspominają dopiero w 1553 r. 139 lat później tamtejsza dziatwa będzie szukała jaj ukrytych przez dorosłych w ogrodach i zakamarkach domu. Dzisiaj jajka przynosi w koszu wielkanocny zając, ale na początku XVII w. miały to czynić również bocian i lis. Niemcy w dalszym ciągu bawią się w szukanie jaj, ponadto dekorują nimi drzewa i okna mieszkań, a w miejscowości Betzdorf postawili największe jajo wielkanocne kraju. Mierzy ono 9,27 m wysokości i ma 5,71 m średnicy. Dobrze, że nic się z niego nie wykluje...
Na obrazie ołtarzowym włoskiego malarza epoki renesansu Piero della Francesci, ukazującym Madonnę z Dzieciątkiem w otoczeniu świętych (1472–1474 r.), widać strusie jajo zawieszone na łańcuszku nad głową Matki Bożej. Jest to symbol cykliczności życia – narodziny, a potem śmierć. Patrząc na to jajo, niejako automatycznie przypomina się mirra – dar dla nowo narodzonego Dzieciątka, będący przecież zapowiedzią Jego nieuchronnej męki i śmierci. U Piero della Francesci naładowane mocną symboliką jajo wisi nad tronem Maryi, lekko zakłócając nastrój radosnej chwili. „Lekko”, ponieważ jasna skorupka jaja, delikatnie wkomponowanego w marmur fantazyjnej apsydy, nie ma w sobie natarczywości, jest niczym kropla lukru.
W niewiele starszym od dzieła Włocha tryptyku Hieronima Boscha „Ogród ziemskich rozkoszy” dostrzeżemy co najmniej dwa olbrzymie jaja i kilka futurystycznych konstrukcji przypominających kształtem jego skorupę. Jest tam jajo, do którego tłoczą się nadzy ludzie o zamazanych obliczach, jest wydrążona, na wpół otwarta skorupa, osadzona zamiast korony na pniu piekielnego drzewa, a w niej mordownia, w której siedzi ropucha-oberżystka. Genialny holender malował swój tryptyk 10 lat (1480–1490), jego młodszy kolega po fachu i rodak Peter Bruegel (Starszy) w naszpikowanym symboliką obrazie „Walka karnawału z postem”, ukończonym w 1559 r., też sięga po motyw jajka. Już nie w sensie piekielnego przybytku, ale jednego z elementów pomocnych przy spersonifikowaniu karnawału. Jajko pojawia się również na namalowanym w tym samym roku obrazie „Przysłowia niderlandzkie” – widzimy tam jedno jedyne białe jajko w gniazdku, zostawione na czarną godzinę, na później – w myśl mądrego przysłowia. Jajko jako początek i koniec życia, symbol karnawału (w poście jaj nie jadano), skorupa jajka jako siedlisko zepsucia lub stacja końcowa, z której już nie ma powrotu, wreszcie – jak u późnego Salvadora Dali – świadectwo narodzin do nowego życia i nawrócenia.

Gdy wiedźmy ruszają w tan
Szwedzki strudel: ok. 68 proc. Szwedów przynależy do Kościoła ewangelicko-luterańskiego, a z badań socjologicznych przeprowadzonych dekadę temu wynika, że 64 proc. Szwedów to ateiści. Większość z nich świętuje Wielkanoc, ale trudno pozbyć się wrażenia, że ma ona w szwedzkim wydaniu coś ze „skandynawskiego Halloween”. W Wielki Czwartek dziewczynki w długich spódnicach i chustkach zawiązanych pod brodą „na babuleńkę” chodzą od domu do domu, prosząc o łakocie, a w dowód wdzięczności zostawiają własnoręcznie zrobione laurki. Wedle dawnych wierzeń to tego dnia w mitycznym miejscu Blåkulla („niebieska góra”) czarownice urządzają sabat, a potem wyruszają na miotłach, by porywać dzieci. Na zachodzie Szwecji wiedźmy do dziś przepędza się, paląc ogniska i odpalając petardy, ale nic nie wyjaśnia, dlaczego małe Szwedki przebierają się w Wielkanoc za monstra, które miały je kiedyś porywać. Syndrom... sztokholmski?

 



Źródło: Gazeta Polska

Olga Doleśniak-Harczuk