Ekonomiści nie mają wątpliwości. Polska gospodarka jedzie na oparach, a Polacy zaczynają przejadać oszczędności. Jeśli je mają. Po powodzi koalicja 13 grudnia postanowiła szybko wrócić do strategii przykrywania antypisowskim hejtem każdej niewygodnej dla siebie informacji. Ale będzie miała coraz bardziej pod górkę – także po wygranej Donalda Trumpa w USA. Niestety, za nieudolność i nieodpowiedzialność tego rządu zapłacą Polska i Polacy - pisze Krzysztof Wołodźko w "Gazecie Polskiej".
Polska jest dziś na gospodarczym, geopolitycznym, energetycznym i infrastrukturalnym wirażu. A za kierownicą siedzą ludzie, których niegdyś nazywano gangiem Olsena. Niestety, od grudnia 2023 roku pokazują znacznie niebezpieczniejsze dla całego kraju oblicze. Mówię oczywiście o rządach koalicji 13 grudnia, która wpycha nas nie tylko w poważne ekonomiczne, lecz także międzynarodowe kłopoty.
Pod koniec października Ludwik Kotecki z Rady Polityki Pieniężnej mówił, że w 2024 roku wzrost gospodarczy w Polsce nie przekroczy 3 proc. rok do roku (r/r), a konsumenci stają się coraz ostrożniejsi w wydawaniu pieniędzy. Choć oficjalne dane o bezrobociu wciąż utrzymują się na niskim poziomie, to pierwsze klocki domina upadają z coraz większą prędkością. Nie ma właściwie tygodnia bez informacji o nowych masowych zwolnieniach we wszystkich regionach kraju. To już się przekłada na nastroje społeczne. Z przedstawionych w październiku przez GUS danych wynika, że 55 proc. Polaków uważa, iż sytuacja gospodarcza w kraju zmieniła się w ostatnim roku na gorsze. Rośnie inflacja – ten trend mimo pewnych wahań ma się utrzymać także na początku przyszłego roku.
Coraz gorsze wieści płyną z ochrony zdrowia – zamykanie porodówek, problemy szpitali z wykonywaniem świadczeń, okrajanie usług rehabilitacyjnych czy wycofywanie bezpłatnych badań profilaktycznych 40+ pokazuje, że do newralgicznego elementu całego systemu społecznego wraca strategia: pieniędzy nie ma i nie będzie. W prospołeczne obietnice zawarte w tzw. 100 konkretach nikt już nie wierzy. Coraz częściej słychać – póki co to badanie gruntu – że 800 plus zostanie „zreformowane”, a tzw. babciowe okazało się zbyt punktowym programem, więc bardzo szybko doprowadziło do podniesienia cen w żłobkach. Nawet liberalne media uznały, że zrobią sobie krzywdę, jeśli nie będą o tym mówić. Zatem tłumaczą, jak mogą, nową, coraz biedniejszą rzeczywistość. Tyle że dziś szukają całego mnóstwa czynników i wskaźników, co pokazała jakiś czas temu memogenna historia z drożejącym masłem i szokiem cieplnym krów – byle nie wspominać o rządach Donalda Tuska. W czasach PiS wszystko było dla nich znacznie prostsze. Chętnie mówiły o „PiS-inflacji” i odpowiedzialności gabinetu Mateusza Morawieckiego za wzrost cen. Dziś nie zająkną się nawet, że Tusk łże w żywe oczy w sprawach najżywotniejszych dla Polski. Mowa, rzecz jasna, o jego insynuacjach pod adresem 47. prezydenta USA, Donalda Trumpa.
Jeśli spojrzeć nieco do przodu, to już jest pewne, że w Polsce skończył się nie tylko optymizm konsumencki. Żegnaj, nadziejo na dobrostan zwykłych polskich rodzin; witaj, horrendalnie droga energio, drenująca kieszeń większości Polek i Polaków – tak można określić nadchodzący czas. Minister klimatu i środowiska Paulina Henning-Kloska zapowiada odmrażanie cen energii. Polityka społeczna właściwie przestaje na naszych oczach istnieć, co najprawdopodobniej pogrzebie wciąż raczkującą polityczną karierę Agnieszki Dziemianowicz-Bąk. I to nie dlatego, że resort rodziny nie łata systemowych dziur. Po prostu gospodarczo rząd Tuska jest do niczego. Liberałowie od zawsze uwielbiają przedstawiać się jako sprawni technokraci.
Tyle że to nieprawda. Ich wizja polskiej gospodarki jako dodatku do niemieckiego rynku była fetyszem przez długie lata III RP. Ale po 2008 roku działała coraz gorzej. I gdy PiS myślał już o energetyce jak o najbardziej suwerennej i efektywnej gałęzi polskiej gospodarki; gdy stawiał na rozwój infrastruktury na wschodzie i południu Polski; gdy jasno postawił na wzrost płac, zrywając z godzinówką 3–5 złotych i podnosząc płacę minimalną – ludzie Tuska i on sam wciąż byli na etapie: „jak podnieść wiek emerytalny w Polsce i nie przeszkadzać niemieckiemu kapitałowi robić interesów z Rosją”.
Tuż po wyborach w USA i szoku poznawczym, jaki zapanował w liberalno-lewicowych mediach także nad Wisłą, mądre głowy zaczęły przypominać paru znanym redakcjom i gadającym głowom stamtąd, że liberałowie równają się pogardzie i nienawiści, której ludzie mogą zaraz mieć dość. Pisał o tym Witold Jurasz w Onecie. Dobrze, że pisał, choć mam przypuszczenie graniczące z pewnością, że był to głos wołającego na pustyni. Wygrana koalicji 13 grudnia w ubiegłym roku wpędziła w pychę ludzi, do których apelował były dyplomata i publicysta. Więcej, dzięki symbiozie Donalda Tuska z mediami głównego nurtu, o jakiej PiS nawet nie mógł pomarzyć w czasach, gdy na Woronicza rządzili Jacek Kurski, a później Mateusz Matyszkowicz, obecny układ rządzący czuje się bezkarny. Konferencje prasowe Tuska przypominają dziś pogadanki dobrego dziadunia dla traktowanych pobłażliwie, coraz bardziej głupawych i potakujących wnuczków. Za niewygodne pytania płaci się, jak TV Republika albo dziennikarka „Tygodnika Solidarność” Monika Rutke, brakiem akredytacji. Branżowym mediom to nie przeszkadza. Wszak odzyskaliśmy demokrację.
Uładzony i ujednolicony przekaz płynie „czystą wodą” z mediów liberalno-lewicowego mainstreamu i od sorosowych konserwatystów obficiej niż przed 2015 rokiem. A dodajmy do tego potężną falę czystek w instytucjach kultury, odpowiedzialnych także za sferę opinii i kształtowania społecznych i „elitarnych” wyobrażeń. Rząd wraca w neoliberalne koleiny sprzed blisko dekad, stosując starą strategię przemilczania narastających problemów klasy ludowej i gwarantując dostęp do zasobów tej części postinteligencji, która gra z nim do jednej bramki. Powrót Trumpa do władzy przeraził ich wszystkich, bo pokazał, że być może zostaną w kolejnych wyborach zmuszeni do oddania władzy, wpływów i zasobów. A byłby to dla nich cios o wiele straszniejszy, niż utrata pozycji przed ponad dziewięcioma laty.
Dziś jeszcze nie sposób przewidzieć co do godziny i dnia tempa rozpadu układu, od zimy ubiegłego roku odtwarzanego przez Donalda Tuska. Fakt, że władza nie ma żadnego społecznego i gospodarczego pomysłu na nadchodzący coraz większymi krokami kryzys, gra oczywiście na jej niekorzyść.
Trudno cieszyć się perspektywą „im gorzej, tym lepiej”, gdy to wszystko, jak zwykle, dzieje się kosztem polskiego społeczeństwa, indywidualnych i rodzinnych marzeń i aspiracji, szans rozwojowych całego kraju. A przecież dziś – w świetle geopolitycznych wyzwań – potrzebujemy wzrostu, a nie stagnacji i recesji. I nie potrzebujemy u władzy skrajnie nieodpowiedzialnych za swoje słowa łgarzy i krętaczy, których polityczne obsesje i zależności mogą nas wpędzić w największe od dekad kłopoty.
Szokujące… najnowsze ustalenia w sprawie rodziny wiceministra sprawiedliwości @ArkadiuszMyrcha i pani poseł @gajewska_kinga rządzącej w Polsce partii @Platforma_org w najnowszym @GPtygodnik @GrzegorzWierzc2 @szachmad #Grabarczyk pic.twitter.com/FWFR50dOHr
— michal.rachon (@michalrachon) November 19, 2024