Razem z „Wielkim Wyjazdem na Węgry”, okrągły - dziesiąty jubileusz, będzie obchodziła w tym roku wyjątkowa para młodych ludzi, którzy poznali się podczas pierwszego wyjazdu do Bratanków, a dziś tworzą szczęśliwe małżeństwo. - Musimy poprosić co najmniej o jakieś super fotki. Co roku nam wszyscy szumnie gratulują i to jest bardzo sympatyczne, a 10 lat, to jest kawał życia - mówi nam Basia Roszkowska, dumna żona i mama trójki wspaniałych urwisów.
13 marca odbędzie się X Wielki Wyjazd na Węgry, organizowany przez Kluby „Gazety Polskiej”. W jubileuszowym wydarzeniu - podobnie jak w latach poprzednich - mogą wziąć udział WSZYSCY chętni. Kulminacyjnym momentem wyjazdu będzie udział w uroczystościach z okazji węgierskiego święta narodowego i Marszu Pokoju, który przejdzie ulicami Budapesztu.
Przemysław Obłuski: Trochę słyszałem o twojej i Maćka historii, ale powiedz proszę czytelnikom, jak przecięły się wasze życiowe orbity?
Basia Roszkowska: Spotkaliśmy się podczas pierwszego wyjazdu na Węgry, gdzie pełniliśmy rolę wolontariuszy. Wówczas powstał młodzieżowy Klub „Gazety Polskiej” i pierwszą akcją, w której brałam udział był właśnie wyjazd na Węgry, a Maciek założył wcześniej klub w Pruszkowie, w którym działał już od kilku lat.
Ale znaliście się wcześniej?
Nie, przed wyjazdem się nie znaliśmy. Poznaliśmy się w wagonie pociągu, do którego zostaliśmy przydzieleni. Wolontariusze byli podzieleni na pary damsko-męskie i każda taka para opiekowała się jednym wagonem.
Jakie zadania wam wyznaczono?
Opiekowaliśmy się pasażerami, odpowiadaliśmy na ich pytania. Roboty było bardzo dużo. Praca, praca, praca…
Kiedy coś między wami zaiskrzyło? Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia?
W całej tej historii nie tyle jest niezwykłe samo nasze poznanie, ale to, że sprawy potoczyły się bardzo szybko. Poznaliśmy się w pociągu, w czasie wyjazdu, który trwał trzy dni i był bardzo intensywny. Po wyjeździe zaczęliśmy się spotykać. Poznaliśmy się 15 marca a ślub wzięliśmy już 15 grudnia.
To raptem dziewięć miesięcy
To co zawsze podkreślam i myślę, że to działa do tej pory, to to, że połączyła nas praca u podstaw. Bardzo dobrze nam się współpracowało i nie skończyliśmy tylko na tym. Nasze pierwsze spotkania po wyjeździe to były demonstracje. Dużo się wtedy działo. Wówczas u władzy była jeszcze Platforma, tak że było co robić i my właśnie wspólnie współorganizowaliśmy różne demonstracje i pikiety. Maciek prowadził taką akcję rozdawania „Gazety Polskiej Codziennie” na „patelni” [plac przed wejściem do stacji Metra Centrum-red.] Wstawaliśmy codziennie o 6 rano i je rozdawaliśmy. Byliśmy bardzo ideowi i to nas bardzo połączyło. Kochaliśmy (i kochamy do tej pory) Polskę i lubiliśmy taką pracę u podstaw.
Rzadko się spotyka dziś takie postawy. Mi to przypomina jakieś opowieści z czasów konspiracji.
Bez przesady (śmiech), ale faktycznie - i mówię szczerze - ja uważam, że to bardzo nam pomogło i pomaga do tej pory w naszym małżeństwie. Obecnie już nie działamy tak intensywnie jak kiedyś, ale co roku jeździmy na Węgry. Działamy obecnie w nieco innych obszarach społecznych, u nas w mieście. Maciek był m.in. radnym.
Musieliście przystopować ze względu na dzieci?
Zdecydowanie.
W tym roku też jedziecie na Węgry?
Oczywiście. W tym roku mamy przecież dziesiątą rocznicę naszego poznania.
Kiedy przyszło na świat wasze pierwsze dziecko?
Rok po poznaniu przyszedł na świat nasz pierwszy syn, a potem co 3 lata kolejni synkowie. Najstarszy syn Staś ma 8 lat, średni Józio ma 5 lat, a Stefan dwa latka. Sami faceci. W tej drużynie jestem królową (śmiech).
Jak sobie radzicie z dziećmi, kiedy jedziecie na Węgry?
Mamy duże wsparcie ze strony rodziców, którzy na szczęście są niedaleko, na miejscu. Jak wybuchła pandemia, to wyjazd został odwołany. Bardzo wtedy to przeżywałam, bo gdyby on był, to byśmy nie pojechali, bo właśnie urodził nam się najmłodszy synek i miał wtedy zaledwie 2 miesiące. I śmiałam się, że pandemia wybuchła, żebyśmy nie musieli rezygnować z wyjazdu na Węgry. Dla mnie każdy z tych wyjazdów jest bardzo ważny Maćkowi się już czasami nie chce, ale ja mu nie odpuszczam.
Z waszego punktu widzenia, te wyjazdy mają chyba co najmniej dwa wymiary. Z jednej strony patriotyczno-historyczno-polityczny, a drugi związany jest z waszą historią. Mówi się o Wenecji jako o mieście zakochanych, a tu proszę - Budapeszt.
Teraz mają też wymiar sentymentalny. Budapeszt jest przepiękny, ale równie ważne jest to, że spotykamy tam wiele wspaniałych osób. Poznaliśmy ludzi, z którymi się mocno przyjaźnimy, a oni często są rozsiani po całej Polsce. I te wyjazdy, to jest taki moment, kiedy możemy się z nimi spotkać. Praca połączona ze spotkaniem towarzyskim, to jest właśnie coś, co najbardziej lubimy.
Co w tych wyjazdach jest twoim zdaniem najcenniejsze, co najbardziej ludzi przyciąga? Wiemy, że ludzie tam wracają. Beata Dróżdż z którą niedawno na ten temat rozmawialiśmy, powiedziała, że są one rodzajem „pozytywnego uzależnienia”.
Ciężko to opisać komuś, kto w nich nie uczestniczył, bo to jest inny wymiar. Różne czynniki się na to składają. Sama podróż, to jest pociąg, zamknięta przestrzeń, ale z drugiej strony taka, która daje możliwość spotkań towarzyskich, przemieszczania się po tym pociągu. Długo to trwa i w tej zamkniętej przestrzeni znajdują się ludzie, którzy podzielają te same wartości, co ty. Wiadomo, że na co dzień ludzie miewają z tym problem. Bywa, że są często w swoich poglądach i wyznawanych wartościach osamotnieni, a tu masz na wyciągnięcie ręki takich ludzi. Obok ciebie siedzi człowiek i ty wiesz, że możesz z nim o czymś pogadać. Wiadomo, że ludzie się różnią, ale tam jest taka solidna podstawa, która nas łączy i to jest niezwykłe. To zawsze daje takiego solidnego kopa, bo ja żyję w środowisku, które myśli inaczej niż ja i inaczej czuje. Kiedy tam jestem, to czuję się jak u swoich i widzę, że nie jestem kosmitą.
To taki oddech od tej polsko-polskiej wojny?
Dokładnie tak. Ludzie są bardzo serdeczni, widać, że oni chcą też tej serdeczności, bo są czasem przez te podziały zaszczuci i tu nabierają takiego oddechu. Jest jeszcze samo wydarzenie, które jest najważniejsze, kiedy ludzie się spotykają w Budapeszcie. Widać to dobrze na filmach, ale jak się tam nie jest, to ciężko to opisać. Autentycznie, ludzie się po prostu rzucają nam na szyję. Nie trzeba czyhać z kamerą, żeby złapać taki obrazek, widzą to wszyscy.
W knajpkach są jadłospisy w języku polskim i ponoć zdarza się, że można za darmo coś zjeść i wypić?
Oczywiście, młodzi chłopcy opowiadali mi, że jak się właściciel baru dowiedział, że oni są Polakami, to wszystko mieli za darmo. Po prostu im anulował rachunek. To nie są odosobnione przypadki.
Niesamowite, zwłaszcza w dzisiejszym świecie.
No to brzmi, jak z jakiegoś filmu, z wyciskacza łez, ale to są autentyczne sytuacje.
Będzie jakaś feta z okazji waszej rocznicy? To w końcu 10 lat. Jak sądzisz, czy klubowicze jakoś szczególnie was uhonorują?
Musza, muszą (śmiech). Jeszcze nie miałam czasu, żeby pomyśleć nad tym. Musimy poprosić co najmniej o jakieś super fotki. Co roku nam wszyscy szumnie gratulują i to jest bardzo sympatyczne, a 10 lat, to jest kawał życia.
Dzięki za cudowną rozmowę i w imieniu redakcji „Niezależnej” życzę całej waszej wspaniałej rodzinie wszystkiego co najlepsze. Niech wam się marzenia spełniają i do zobaczenia w pociągu do Budapesztu!
Uczestnicy wyjazdu spędzą w Budapeszcie dwie noce: z 14 na 15 marca oraz z 15 na 16 marca. Warunkiem uczestnictwa jest wpłata na specjalne konto: PKO SA 26 1240 1040 1111 0010 7806 1812. W tytule przelewu prosimy o dokładne podanie swojego imienia, nazwiska, PESEL (informacje potrzebne do ubezpieczenia) oraz miasto (Warszawa, Włoszczowa, Kraków, Katowice), gdzie będą Państwo wsiadać.
SZEGÓŁOWE INFORMACJE O WARUKACH TEGOROCZNEGO WYJAZDU ZNALEŹĆ MOŻNA TUTAJ
ZOBACZ REPORTAŻ Z IX WIELKIEGO WYJAZDU NA WĘGRY