Michał Kołodziejczak, twórca i założyciel AgroUnii, jest jedynką Koalicji Obywatelskiej w Koninie. Wielu jego dotychczasowych zwolenników uznało pójście pod skrzydła Donalda Tuska za zdradę, bo pozujący na obrońcę polskiej wsi polityk obiecywał twarde rozliczenie całej klasy politycznej. To koniec nowego Andrzeja Leppera?
O Michale Kołodziejczaku w ostatnich latach było naprawdę głośno. Nie sposób jednak nie zauważyć, że jego notowania polityczne i realna siła od jakiegoś czasu najzwyczajniej w świecie spadała. Mimo że teoretycznie powołał do życia AgroUnię, to jednak już na początku roku 2023 dotarło do niego, że ze swoimi działaczami nie zawojuje polskiej sceny politycznej. Nie był w stanie tego zrobić, mimo dość nachalnej promocji w największych mediach w kraju. Symbolem tej promocji może stać się samotny mikrofon stacji TVN24, który pojawiał się praktycznie na każdej – nawet najmniej istotnej – konferencji AgroUnii. Michał Kołodziejczak miał otwarte drzwi do największych programów mainstreamu i do najbardziej rozchwytywanych celebrytów. Pojawił się m.in. na wywiadzie u Jakuba Wojewódzkiego i Piotra Kędzierskiego, a także w „Szkle kontaktowym”. Jeździł też samochodem „Onetu”. Brał udział w wywiadach w RMF FM i Radia ZET. Słowem, miał olbrzymią, wartą miliony złotych, promocję, która nijak nie przekładała się na rozwój struktury politycznej. Kołodziejczak próbował więc przykleić się do silniejszych od siebie. Do formacji, która zagwarantowałaby mu organizacyjnie wsparcie przy procesie rejestracji komitetu i list. Najpierw sięgnął po współpracę z Porozumieniem. W Sejmie Magdalena Sroka i Michał Kołodziejczak szumnie ogłosili podpisanie deklaracji jedności. Kilka tygodni później było już jednak po wszystkim. Porozumienie bowiem miało dokładnie ten sam problem co AgroUnia – niewydolność strukturalną. Dlatego Kołodziejczak zaczął szukać innego wyjścia. Najpierw porozumiał się z ruchem samorządowym Marka Materka.
W tym wypadku również naobiecywał i omamił swoich partnerów. Zbierano różne pozaparlamentarne środowiska, sięgając m.in. po Związek Słowiański i grupy związane z Telewizją Narodową Eugeniusza Sendeckiego. Jednak tymczasem Kołodziejczak i tym swoim kamratom zaserwował zdradę. Równolegle toczył dyskusję z PSL-em o starcie AgroUnii z list Trzeciej Drogi. Temu weto postawiło środowisko Szymona Hołowni. Dlatego w akcie rozpaczy Kołodziejczak zwrócił się nawet do Lewicy. I tutaj też dostał odmowę. Ostatecznie wziął go Donald Tusk.
Do Koalicji Obywatelskiej Michał Kołodziejczak poszedł sam, nie zabierając ze sobą żadnego z członków swojego ruchu. Inna sprawa, że działacze AgroUnii nie wypracowali sobie w żadnej mierze rozpoznawalności. Ich liczebność też znacznie malała. Ludzie znający zaplecze Kołodziejczaka szacują, że środowisko to ma nie więcej niż 60 realnych działaczy. W ostatnich miesiącach AgroUnia nie była w stanie przeprowadzić żadnej znaczącej akcji. Zaczynała też mieć kłopoty finansowe. Coraz mniej ludzi było skłonnych powierzać Kołodziejczakowi swoje pieniądze. Widać to na portalu Zrzutka. Ostatnia z założonych zbiórek osiągnęła 0 zł. Zawieszone zostało również finansowanie z Patronite. Lider AgroUnii wyczuwał ów okres flauty. Bał się również scenariusza sprzed czterech lat. Wtedy też odgrażał się startem. W mediach powoływał nowe partie, a ostatecznie w wyborach nie wystartował. Cztery lata temu przegapił również szansę startu z list Koalicji Obywatelskiej. Propozycję składał mu Grzegorz Schetyna, ale Kołodziejczak odmówił, tłumacząc, że nie chce wikłać się w polityczne układy. Przez ostatnie lata nadal bowiem grał na dwa fronty. Stara się wbijać szpilki zarówno formacji rządzącej, jak i – choć słabiej – opozycji. Podczas konwencji wyborczej w grudniu 2021 roku w warszawskim klubie Palladium krzyczał na scenie i obiecywał „rzucić polityczne ryje” pod nogi tłumowi. Wśród postulatów politycznych zgłosił również zakaz kandydowania polityków powyżej 65. roku życia. Zarówno Jarosława Kaczyńskiego, jak i Donalda Tuska nazywa w ten sam sposób: „dziadkami”. Zresztą o czasach rządów koalicji PO-PSL miał jak najgorsze zdanie, podkreślając, że ówczesny rząd cofnął Polskę kilka wieków do czasów koczowniczych. Jeszcze kilka miesięcy temu wyśmiewał program Platformy Obywatelskiej dotyczący problemu mieszkalnictwa, mówiąc, że Donald Tusk będzie budował mieszkania z „niemieckich cegieł”. Kołodziejczak więc jedną decyzją przekreślił wiele własnych politycznych tez.
To nie dziwi o tyle, że jest on wręcz chorobliwie niedefiniowalny. Na konwencji potrafi robić ostentacyjnie znak krzyża na torcie, a jednocześnie wspierać protesty Strajku Kobiet i Marty Lempart. Potrafi występować przeciwko planom Unii Europejskiej i Fit For 55, ale jednocześnie popierał „Strajk klimatyczny”, który promuje radykalną walkę ze zmianami klimatu. Tylko w jednej zasadniczej rzeczy Kołodziejczak był zawsze konsekwentny. To...
Nieprzypadkowy jest moment, w którym lider AgroUnii zaangażował się w politykę: to 2014 rok, gdy w polską wieś uderzyło nałożone przez Rosjan embargo na produkty z naszego kraju. Oczywiście działacz domagał się wznowienia handlu z Rosją. Zachowało się to też w stenogramach sejmowej komisji rolnictwa. „Drży mi teraz głos, ale mam przed oczami Rosjan, z którymi moja rodzina handlowała od bardzo dawna. My wspólnie z nimi potrafiliśmy budować ten kraj, budować naszą gospodarkę. Pan dzisiaj w Telewizji Polskiej mówi o dziwnych wpływach rosyjskich? O czym pan mówi?” – pytał Kołodziejczak. Od początku działalności specjalizował się też w propagandzie antyukraińskiej. Kilka lat temu protestował przeciwko projektowi – wspartemu z polskich środków – który zakładał tworzenie plantacji malin u naszych wschodnich sąsiadów. „70 tys. najlepszych sadzonek malin pojedzie na Ukrainę. Zdajecie sobie sprawę, co się dzieje? Jak będziecie je sadzić, to powiedzcie Ukraińcom, żeby pługa za głęboko nie wpuszczali, bo trafią na kości Polaków. I pewnie tymi samymi widłami będą sadzić, które wbijali w plecy Polakom. A wy dzisiaj ich finansujecie” – wyrzucał Kołodziejczak podczas jednego ze spotkań. Doskonale musiał zdawać sobie sprawę z tego, że 70 tys. sadzonek malin to liczba symboliczna, biorąc pod uwagę skalę produkcji w Polsce.
Ale to nie wszystko. Kołodziejczaka intensywnie promowały prorosyjskie portale, m.in. wRealu Marcina Roli. Wielokrotnie stawał się też bohaterem rosyjskiej i białoruskiej propagandy. Jego działania często rezonowały w mediach obu reżimów. Wielokrotnie pisaliśmy o tym na łamach „Gazety Polskiej”. Co ciekawe, jednak nie byliśmy w tym jedyni. Do podobnych wniosków dochodzili również analitycy z drugiej strony sceny politycznej. „Michał Kołodziejczak zawsze może liczyć na wsparcie białoruskich i kremlowskich mediów” – pisał swego czasu Tomasz Piątek. Liderowi AgroUnii wyciągane są również zdjęcia z konwencji jego formacji, na których pojawił się on m.in. w towarzystwie korespondenta Sputnika. Oczywiście Kołodziejczak ma też duże doświadczenie w działaniu na rzecz rosyjskiej propagandy. Najbardziej jaskrawym przykładem było nakręcanie bańki spekulacyjnej w handlu paliwem tuż po wybuchu wojny. Na stacji niedaleko swojego domu Kołodziejczak pokazywał cenę benzyny po 10 zł i straszył wizją podwyżki do 15 zł. Tuż przed wybuchem wojny ze swoimi ludźmi blokował też główne polskie arterie. Ten moment, tuż po 24 lutego 2022 roku, kosztował jednak Kołodziejczaka wiele. Wydaje się, że na stałe – w różnych środowiskach – przylgnęła do niego łatka działacza prorosyjskiego. Tusk jednak zdaje się na to nie zważać. Na co więc liczy?
Po pierwsze, kandydatura Kołodziejczaka z Konina to pstryczek w nos dla środowiska Szymona Hołowni. To właśnie z tego regionu staruje bowiem Paulina Henig-Kloska.
W ostatnich latach naraziła się ona zarówno PO, jak i liderowi AgroUnii. Po drugie, Donald Tusk liczy na osiągnięcie zysków na wsi. Do tej pory Platforma nie miała żadnej oferty dla mieszkańców wsi. Teraz ma fikcyjną. Jednocześnie sprzeczną z innymi postulatami partii. Bo z jednej strony w Koalicji Obywatelskiej jest Michał Kołodziejczak, który bronił m.in. przemysłu futrzarskiego, a z drugiej na przykład Partia Zielonych, która w sejmie zgłosiła projekt likwidacji tego okrutnego biznesu. To jednak problem na czas po wyborach. Trzecią potencjalną korzyścią będzie układ kampanii wyborczej. 15 września bowiem kończy się unijne embargo na produkty z Ukrainy. Już dziś toczy się gra wokół tego tematu. Wiadomo, że presja Komisji Europejskiej będzie się zwiększać. Rząd co prawda zapowiedział utrzymanie jednostronnego cła, ale to nie zadowala nikogo poza stroną polską. Kołodziejczak w tej sprawie może odegrać jakąś rolę w rozpisanym na głosy chórze. Czy to przyniesie skutek, przekonamy się w najbliższych tygodniach. Na razie Kołodziejczak otrzymuje mocne ciosy. Internet zaroił się od nieprzychylnych mu komentarzy. Wszystko jednak wskazuje na to, że jego ludzie zostali mu w dużej części wierni. To z kolei sprawiło, że Marek Materek i jego ruch samorządowy musiał zmienić taktykę i skupić się na Senacie. „Czuję się zażenowany. Po ludzku jest mi przykro, że zaufałem. Zostaliśmy zdradzeni w najgorszym możliwym momencie, gdy jest już mało czasu na rejestrowanie nowego komitetu i zbieranie podpisów od nowa. Gdyby to się stało przed rejestracją komitetu, mielibyśmy możliwość, żeby zarejestrować swój komitet, zbierać podpisy, nasza energia nie poszłaby na marne. W tej chwili jest to dużo, dużo trudniejsze” – przyznaje w rozmowie z naTemat prezydent Starachowic.