Wojna Rosji z Ukrainą i ze światem Zachodu trwa na wszystkich możliwych frontach. W tym także – co jasne – w internecie. Rosjanie działają w nim od dekad, wpływając na nastroje i politykę poprzez fałszywe wrzutki, fake newsy i tysiące kont działających w mediach społecznościowych. W czasie wojny działalność na tym polu jeszcze bardziej wzmogli.
Co gorsza, mogą liczyć na całe rzesze pożytecznych idiotów powielających ich wrzutki, nakręcających atmosferę i próbujących na wszelkie sposoby wykazać, że to, co widzimy w dziesiątkach przekazów – niszczone miasta, domy, szkoły i szpitale, leżące na ulicach ciała, ciężarne kobiety uciekające ze zbombardowanego szpitala – to wymysł ukraińskiej propagandy i filmowy teatr wyprodukowany na potrzeby medialnego przekazu Kijowa.
Na własnym podwórku widzimy to także. Czasem nawet w jaskrawej formie – choćby we wpisach twitterowych Janusza Korwin-Mikkego. To samo zresztą dzieje się w wielu innych krajach. Choćby we Włoszech. Ze zgrozą i zdumieniem spoglądam na ten zalew idiotyzmów, które wylewają się z kont… prawicowych. A przynajmniej takich, które w taki sposób się pozycjonują. Niestety, dość długo, staraliśmy się nie zauważać, że nasi konserwatywni sojusznicy na Zachodzie, wspierający Polskę przy okazji jej walk o suwerenność z urzędnikami Unii Europejskiej, są jednocześnie zaczadzeni proputinowską i proklemowską chorobą. Mówię tu nie tylko o najważniejszych politykach – włoskich, czy francuskich (jak Salvini, Berlusconi czy Le Pen i Zémmour) – ale o ich zwolennikach, o całej olbrzymiej masie konserwatystów funkcjonujących w Internecie. To swego rodzaju zachodnie wersje naszych internetowych „konfederatów”. Tak samo, jak wcześniej ulokowali się w okopach „antyszczepionkowców”, tak teraz, po pierwszych dniach szoku wywołanego wojną – coraz wyraźniej stają po stronie Rosji. Boją się robić to jednoznacznie, więc zasłaniają się najpierw ogólnikowymi stwierdzeniami typu „wojna jest straszna” albo „jestem przeciwko wojnie”, ale zaraz śpieszą, by „rozbrajać mity” oraz „rozbrajać ukraińską propagandę”. Powielają dziesiątki filmików i fake newsów szykowanych przez Rosję, przyoblekając szaty „obrońców prawdy”. Przykładem choćby historia ciężarnej kobiety wychodzącej ze zbombardowanego szpitala w Mariupolu. Wielu włoskich „prawicowców” powtarza w tym wypadku narrację Rosji, pisząc o tym, że całe bombardowanie zostało sfingowane, i że zrobiono „teatrzyk” na potrzeby kamer. Pokazuje się np. zdjęcia tej kobiety z czasów normalnego życia – a tu okazuje się, że była influencerką. Znaczy… aktorka!
Więc jak pokażemy jej zdjęcie z Instagrama, a obok to ze szpitala, to będzie znaczyć, że wszystko zagrała schodząc po schodach z przerażeniem na twarzy. Ale nawet tego jest mało! Włoska pisarka Francesca Totolo zamieściła też zdjęcie Ukrainki już po porodzie, odkrywając kolejny „szwindel” – krwi na twarzy nie ma! Co więcej, żadnych wielkich ran! Musi – udawała! Ręce opadają.
I opadają maski. To, co wcześniej wydawało się trudną do przełknięcia, ale jednak akceptowalną jeszcze, różnicą w poglądach dotyczących Rosji teraz urasta do rangi problemu. O tyle ważnego, że nie dotyczy on – powtórzę – pojedynczych, tych najbardziej znanych polityków, ale całych środowisk politycznych. A to środowiska wywierają nacisk na swoich przedstawicieli. W końcu oddają na nich głosy. Z jednej strony towarzyszy mi żal. Mam wrażenie, że jednak polska opowieść o tym, jakie jest prawdziwe oblicze Rosji, nie docierała do tych właśnie konserwatywnych środowisk. A z drugiej strony wydaje mi się, że wojna, jak od pstryknięcia palcami, zmienia świat na wielu polach: dotyczących bezpieczeństwa, ekonomii, ale i światopoglądowych sojuszy czy „przyjaźni”. To właśnie kwestia stosunku do Rosji może być największą przeszkodą w tym, by znajdować wspólny język na tych wszystkich frontach, na których nasza diagnoza zagrożeń jest podobna: choćby na polu sporu z neoliberalną, marksistowską rewolucją kulturowo-cywilizacyjną, która zżera świat Zachodu.
I na nieszczęście – tysiące naszych rodzimych i zachodnich pożytecznych idiotów, mniej lub bardziej świadomie, staje się narzędziami w rosyjskich rękach. Przyczynią się oni do tego, że w środowiskach konserwatywnych nastąpią jeszcze większe podziały. Niestety… Tak łatwo zostać agentem Moskwy. A Kreml nawet nie musi płacić…