- To jest pokłosie męskiego szowinizmu i patriarchalnego systemu w którym żyjemy. Także wszechogarniającej kultury seksistowskiej, w której się wychowujemy. (…) Przykro to powiedzieć, ale wielu mężczyzn z wszystkich partii, to seksiści i wolą oni głosować na mężczyzn, niż na kobiety - oceniła w rozmowie z Niezalezna.pl posłanka Nowej Lewicy prof. Joanna Senyszyn, komentując wybory w Platformie Obywatelskiej.
Donald Tusk został w sobotnim powszechnym partyjnym głosowaniu wybrany na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Zdobył 97,4 proc. głosów, jednak frekwencja nie była oszołamiająca, bo na ok. 38 tys. członków Platformy, udział w wyborach wzięło zaledwie ok. 11,5 tys. działaczy.
Ponadto ludzie Tuska przegrali na Pomorzu i Dolnym Śląsku. Marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk wygrał wybory na szefa PO w regionie pomorskim z Agnieszką Pomaską, wpieraną przez szefa PO. Z kolei poseł Michał Jaros został szefem Platformy w regionie dolnośląskim, pokonując popieranego m.in. przez Tuska prezydenta Wałbrzycha Romana Szełemeja.
O komentarz do wyniku wyborów w Platformie, a zwłaszcza do faktu, że wśród szefów 16 regionów nie znalazła się żadna kobieta, poprosiliśmy posłankę Nowej Lewicy Joannę Senyszyn.
Zdaniem prof. Senyszyn, problem ten wiąże się z „chorobą, która trawi wszystkie partie z wyjątkiem Zielonych, którzy mają parytet”. - Tam są współprzewodniczący i to jest kobieta i mężczyzna - wskazała nasza rozmówczyni.
- Niestety także w Nowej Lewicy jest dwóch współprzewodniczących i obaj są mężczyznami. To jest pokłosie męskiego szowinizmu i patriarchalnego systemu w którym żyjemy. Także wszechogarniającej kultury seksistowskiej, w której się wychowujemy
- tłumaczyła.
Na uwagę, że w tym przypadku (zarówno Nowej Lewicy, jak i Platformy Obywatelskiej) mamy do czynienia z partiami, które chętnie odwołują się do konieczności zapewnienia kobietom równych szans, Joanna Senyszyn ponownie podkreśliła, że „oprócz Zielonych”, problem dotyczy wszystkich pozostałych partii politycznych.
- We wszystkich partiach jest bardzo silna przewaga mężczyzn na stanowiskach decyzyjnych. Mężczyźni bardziej się nawzajem popierają niż kobiety, a kobiet w partiach jest zdecydowanie mniej. Przykro to powiedzieć, ale wielu mężczyzn z wszystkich partii, to seksiści i wolą oni głosować na mężczyzn, niż na kobiety
- wyjaśniała posłanka Nowej Lewicy.
W jej opinii, jeżeli jakaś partia mówi o parytetach, to „powinna po prostu te parytety wprowadzić u siebie”, również w wyborach partyjnych. - Nie ma sensu mówienie o parytetach w wyborach do Sejmu, czy samorządu, jeżeli nie ma ich w wewnętrznych wyborach w ramach partii. To oznacza, że nie są to prawdziwe ideały i zasady, które przyświecają tym partiom - oceniła Joanna Senyszyn.
- Na listach wyborczych do Sejmu, do samorządu musi być 35 proc. kobiet, więc może już pora pójść krok dalej i wprowadzić parytet w wyborach wewnątrzpartyjnych, ponieważ partie same nie chcą w swoich statutach tego wprowadzić. Trzeba to zrobić przez Sejm
- przekonywała.
Komentując fakt, że Agnieszka Pomaska startowała w okręgu pomorskim, który jest uważany za matecznik Platformy Obywatelskiej, w dodatku z poparciem Donalda Tuska, nasza rozmówczyni przyznała, że Agnieszka Pomaska „jest świetną posłanka i wspaniałą kobietą”, natomiast „marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk „od wielu lat jest bardziej znany na swoim terenie”. - To jest chyba dosyć charakterystyczne, że kiedy jest się posłem, to dużo czasu spędza się w Warszawie, natomiast marszałek województwa, tak jak radni wojewódzcy, ma codzienny bezpośredni kontakt z członkami partii. Myślę, że to właśnie zdecydowało o wyniku tych wyborów - wyjaśniała.
- Marszałek województwa dysponuje wieloma stanowiskami, dysponuje dużymi pieniędzmi w ramach chociażby funduszy unijnych - dodała.
Odnosząc się do wyboru samego Donalda Tuska (który wprawdzie zebrał niemal 98 proc. głosów, ale w głosowaniu brało udział zaledwie ok. 1/3 członków) i wyjaśnień polityków Platformy, którzy tłumaczą, że czynne prawo wyborcze posiadają członkowie partii, mający uregulowane kwestie formalne, w tym opłacone na bieżąco składki członkowskie, Joanna Senyszyn przyznała, że w jej ocenie „nie do końca jest tak, że głosowali tylko ci, którzy mieli opłacone składki”. - Głosowali przede wszystkim ci, którzy chcieli. Jeżeli jest tylko jeden kandydat, nie ma wyborczych emocji. Wszyscy mają świadomość, że i tak zostanie wybrany, więc ich głos nie ma znaczenia. I odpuszczają - tłumaczyła.
- Jest zupełnie inaczej, jeżeli jest dwóch, czy więcej kandydatów, dlatego, że wtedy jest walka wyborcza i członkowie partii są zainteresowani jej wynikiem. Jedni chcą, żeby wygrał „ten”, a inni chcą, żeby wygrał „inny” i się mobilizują. Przecież w wyborach do Sejmu też bierze udział ok. połowa wyborców. W wyborach do PE jeszcze mniej - ok. 30 proc.
- wyjaśniała.
Na uwagę, że w tym przypadku mamy do czynienia z działaczami partyjnymi, a więc ludźmi szczególnie zainteresowanymi polityką, posłanka Nowej Lewicy powtórzyła, że mimo tego mogli oni „wychodzić z założenia, że skoro jest jeden kandydat, to może wygra”. - Więc, „czy ja na niego zagłosuję, czy nie i tak wygra”. Przy jednym kandydacie jest zazwyczaj poczucie, że nie ma wyboru, a skoro się nie ma wyboru, to się nie bierze udziału w wyborach - tłumaczyła.
- Prawo wielkich liczb mówi, że przy odpowiednio dużej liczbie wyborców, proporcje w części, są takie jak w całości - dodała.