Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

„Polityka” Vegi to takie „Ucho prezesa”, tylko że gorsze. Dużo gorsze. RECENZJA

Ponaddwugodzinny seans luźno powiązanych ze sobą wątków, przeplatany łzawymi wstawkami na temat opłakanego stanu moralnych kręgosłupów polityków i ciężkiego losu polskiego wyborcy, który jest skazany na losowanie między dżumą a cholerą. Patryk Vega w „Polityce” nie tylko nie odkrywa Ameryki, ale dosłownie torturuje widza żonglerką znanych i oklepanych legend rodem z ulicy Wiejskiej. Najwidoczniej „król box office’u” tak bardzo zapędził się w zbijaniu kasy na filmowej sensacji, że jakość ustąpiła miejsca ilości.

Ewa Kasprzyk jako premier Beata Szydło w "Polityce"
Ewa Kasprzyk jako premier Beata Szydło w "Polityce"
fot. mat. pras.

Wyobrażam sobie, że pomysł na film „Polityka” mógł powstać mniej więcej tak: „Patryk Vega dryfuje na dmuchanym flamingu przy którejś z rajskich plaż, a na materacu obok wygrzewa się scenarzysta Rafał Olszewski. Nagle, ten drugi, nieco zamroczony trzecią pinacoladą tudzież margaritą, wypala: - Ej, Patryś! A może byśmy tak nakręcili film o polskiej polityce? Wiesz, wybory idą, hehe, frekwencja znowu eksploduje, hehe. Na co Vega zdejmuje okulary przeciwsłoneczne w wysadzanych brylantami oprawkach i z błyskiem w oku odpowiada:  - Wiesz, pracuję już nad paroma projektami, ale w sumie to czemu nie? Kto bogatemu zabroni? Nie krępuj się. Weź z kasy, ile ci trzeba i lecimy z tematem. Warunek jest jeden: ma być gorąco. Nie mniej gorąco, niż tutaj - w tropikach. Deal? - Deal!”.

Nawet jeśli ta wizja ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, to dobrze oddaje efekt końcowy „Polityki”. A ten jest taki, że ponad dwie godziny seansu odgrzewanego kotleta, poprzedzone kampanią, która miała tylko zaostrzyć apetyt („Ten film obnaża prawdziwą twarz polskich polityków” - grzmi przecież Vega w spotach reklamujących „Politykę”), sprawiają, że widzowie mają ochotę uciec z kina po trzydziestu minutach, ewentualnie - ci bardziej wytrwali - zaciskają zęby i z tęsknotą oczekują końca tej farsy. Ja ten ciężar wzięłam na siebie i nowy film Patryka Vegi obejrzałam. Po to, żebyście Wy już nie musieli tego robić.

Fabuły „Polityki” nie da się sensownie streścić, gdyż nie mamy tu do czynienia z klasyczną opowieścią poprzedzoną ekspozycją, zawiązaniem akcji, jej zwrotami i przynoszącym katharsis finałem. Ten film to raczej zlepek wybieranych na chybił trafił anegdot i legend rodem z sejmowych kuluarów. Dla Vegi i Olszewskiego nie liczy się, czy wątki są ze sobą powiązane, za nic mają chronologię zdarzeń, a zamiast inteligentnych mrugnięć okiem do widza, stawiają na toporne analogie. Zasada jest jedna: „Polityka” to worek, w którym należy upchnąć wszystko, co może w najmniejszym stopniu zelektryzować publiczność. Uchodźcy? Bierzemy! Gender? Jazda z tym! Płomienny romans posła z modelką (koniecznie okraszony wyuzdanymi scenami seksu)? W to mi graj! Minister wciągający kokainę i tańczący do disco-polo? No jasne! No dobra, ta ostatnia przytoczona scena, jako wyjątek potwierdzający ogólną tendencję, była akurat bardzo zabawna. Ale to trochę mało jak na film, który miał doprowadzić do czerwoności publikę i wprowadzić zamęt w kampanii przedwyborczej, prawda? Jeśli już jednak miałabym się wysilić i znaleźć jakieś plusy, to z pewnością można do nich zaliczyć charakteryzację (Andrzej Grabowski jako prezes - chapeau bas, podobnie Ewa Kasprzyk nawiązująca do premier Szydło - nie do poznania!) i grę aktorską - Antoni Królikowski wcale-niegrający-Bartłomieja-Misiewicza (twórcy odcinają się od jego postaci w komunikacie na końcu filmu - czyżby ktoś tu przestraszył się pozwu?) jest po prostu cholernie śmieszny, a Marcin Bosak wcielający się w Mateusza Morawieckiego odtwarza nawet mikroekspresje premiera, tworząc naprawdę fantastyczną kreację. Ale to wciąż za mało, by uznać "Politykę" chociaż za cień czegoś, co miałoby być diagnozą kondycji zawodników z Wiejskiej. 

Losowe skecze i gagi przytaczane przez Vegę przeplatane są próbami spojrzenia na świat polityki oczami zwykłego obywatela, który (całkiem słusznie) domaga się od sprawujących władzę odpowiedzialności za losy państwa i dobrobyt jego mieszkańców. Ale nawet to zostało spaprane przez dobór obsady. Maciej Stuhr, który najpierw masuje chore kolano prezesa, a potem z wyczuwalną mieszaniną rozczarowania i pogardy nazywa go „małym księciem”, czy wreszcie Daniel Olbrychski jako wzór uczciwego obywatela wmanewrowanego w brudną grę polityczną, po prostu nie przekonują. Rozumiem zamysł twórców - oto krytykujący na co dzień ekipę rządzącą celebryci, niemal ze łzami w oczach, w szczerym uniesieniu, punktują tyranów władzy. Problem w tym, że takie ckliwe wstawki, zamiast chwili zadumy, powodują u widza ciarki żenady.

Spekulacje towarzyszące promocji filmu były podsycane nie tylko przez samego reżysera, ale również przez publicystów („ciekawe, czy uderzy tylko w PiS, czy opozycji też się dostanie”) i - niestety - przez polityków, którzy jeszcze na długo przed premierą stosowali „ataki wyprzedzające” i odnosili się do fabuły nieobejrzanego filmu, narażając się na śmieszność. Nie, „Polityka” nie obnaża „prawdziwego oblicza polskiej polityki” (w każdym razie nie tego, którego dotąd byśmy już nie znali). Obnaża jedynie słabość „króla box office’u”, który tak bardzo pokochał zarabianie na kinie, że zapomniał o minimalnym szacunku dla inteligencji widza.

Czy to z kolei wpłynie na oglądalność filmu, trudno na razie stwierdzić. Vega doskonale wie, na których strunach zagrać, dzięki czemu już nie raz pobił frekwencyjne rekordy. Prawdopodobnie wydawało mu się, że połączenie jego nazwiska i polskiej areny politycznej (zwłaszcza po tym, co przedstawił m.in. w „Służbach specjalnych”, czy „Botoksie”) okaże się przepisem na kolejny znakomity biznes. Być może potencjalni widzowie, żądni krwistych kawałków w trwającej kampanii przedwyborczej, łykną ten haczyk i zajrzą do kin. Jeśli jednak ktoś nie odczuwa takiej konieczności, proponuję się wstrzymać i poczekać aż film trafi do telewizji (ale raczej nie tej publicznej, choć… kto wie, co przyniesie nam 13 października…?). Na „Politykę” w wydaniu Vegi naprawdę szkoda czasu i pieniędzy. Zwłaszcza że zamiast tego, dołożywszy trochę grosza, można pójść na spektakl „Ucho prezesa. Scheda” (które Vega nieudolnie próbuje naśladować) w stołecznym Teatrze 6. Piętro (o sztuce pisaliśmy TUTAJ). Słowem - zamiast bomby, "eksplodował" kolejny kapiszon. A szkoda, bo mogło być naprawdę gorąco.

Ocena: 3/10

 



Źródło: niezalezna.pl

#polityka #Patryk Vega #prezes #PiS #Stuhr #grabowski #Królikowski #bosak #premiera #wybory

Magdalena Fijołek