Operacja „Smoleńsk 2010” z punktu widzenia jej organizatorów to nie tylko działania, które doprowadzić miały do katastrofy samolotu z polskim prezydentem na pokładzie. Z perspektywy czasu widać, że jej organizatorzy wraz z ogłoszeniem informacji o śmierci pasażerów samolotu przystąpili do realizacji precyzyjnego planu dezinformacyjnej gry, której duża część odbywała się w polskiej przestrzeni medialnej. Wkraczający na ekrany polskich kin film „Smoleńsk” Antoniego Krauzego jest przede wszystkim opowieścią o tej części przedsięwzięcia, a jednocześnie pierwszą próbą odwrócenia efektów kłamstwa smoleńskiego w przestrzeni kultury masowej - pisze w najnowszym numerze „Gazeta Polska”.
Według klasycznej definicji dezinformacji jest to działanie, które „stawia sobie za cel realizację konsekwentnego programu zmierzającego do zastąpienia w świadomości, a przede wszystkim w podświadomości mas poglądów uznanych za niekorzystne dla dezinformatora takimi, które uważa on za korzystne dla siebie”. Z punktu widzenia Federacji Rosyjskiej – państwa odpowiedzialnego za katastrofę smoleńską – kluczowe od pierwszych minut było nie tylko odsunięcie od siebie jakichkolwiek podejrzeń związanych z tą sprawą, lecz także obarczenie odpowiedzialnością za nią precyzyjnie wskazanych przez Kreml osób i środowisk.
Stąd kłamstwa budujące alternatywny do rzeczywistego przebieg zdarzeń – od rzekomych „czterech podejść do lądowania” poprzez rzekomą rolę w tym zdarzeniu polskich pilotów, generałów czy wreszcie prezydenta aż po wypowiadane z trybuny sejmowej przez polskiego premiera groźby wojny z Rosją. W alternatywnym obrazie zdarzeń autorstwa dezinformatorów nie ma miejsca na niuanse, dlatego nie tylko nie mogło być w nim mowy o eksplozji czy zamachu, ale nie mogło być w nim również śladu odpowiedzialności kogokolwiek poza samymi ofiarami zbrodni. Tak zbudowany obraz wdrukować miał Polakom rosyjski, ale też polski aparat medialny. I to o nim opowiada film „Smoleńsk”.
I tak w polskiej przestrzeni medialnej w czasie największej oglądalności Tomasz Sekielski pytał z troską w głosie Leszka Millera w programie „Teraz My” na antenie telewizji TVN:
„Ile razy jako szef rządu naciskał Pan na pilotów rządowych samolotów, śmigłowców, żeby wykonali jakieś pańskie polecenie?”. Jego kolega Andrzej Morozowski z tej samej redakcji:
„Jest kwestia generała Błasika, który do ostatniej chwili siedzi w kabinie, wiele osób się zastanawia, czy to prezydent, czy to ktoś z otoczenia prezydenta go poprosił”. W „Kropce nad i” na antenie tej samej stacji Monika Olejnik pytała o presję na pilotów i rolę
„prezydenta, szefa protokołu i generała”. We wprowadzeniu do wypowiedzi w materiale „Faktów” TVN dziennikarz tej stacji mówił:
„Presji pośrednio ze strony głównego pasażera nikt nie kwestionuje”, by sekundę później oddać głos Januszowi Palikotowi, posłowi wybranemu z list Platformy Obywatelskiej, który kłamie ze spokojem, mówiąc:
„To Lech Kaczyński jest winny tej tragedii”. Wszystkie te tezy rosyjskiej propagandy lansowane w polskiej przestrzeni medialnej dziś są już obalone. A jednak królowały przez całe lata, zatruwając debatę publiczną, świat polityki i niedzielne obiady milionów Polaków.
Atak na film sam jest częścią tej medialnej operacji, bo i ten, i następne obrazy, a także inne działania odkłamujące Smoleńsk stanowią realne zagrożenie zarówno dla organizatorów aktu terroru z 10 kwietnia, jak i ich wspólników. Salon III RP nie zwraca uwagi na artystyczne mankamenty filmu, lecz torpeduje opisywane w nim fakty, na które opinia publiczna miała – zdaniem salonu III RP – nigdy nie zwrócić uwagi. Roman Pawłowski w „Gazecie Wyborczej” pisze o rzekomych spiskowych teoriach zobrazowanych w filmie
: „Są tu tajemnicze nagrania radiowe rosyjskich pilotów meldujących zrzut ładunku nad lotniskiem w Smoleńsku”, nie wiedząc, że nagranie o treści
„Bort, zrzut zakończony, zniżanie na wschód” znajduje się w opublikowanych jeszcze w 2010 r. stenogramach rosyjskiego MAK, których wiarygodność dla sekty pancernej brzozy jest niepodważalna. Pawłowski uznał ten zapis za element spiskowy, wpadając tym samym w sidła własnej propagandy. Ten bowiem fragment stenogramów nigdy nie został wyjaśniony ani przez Anodinę, ani przez komisję Millera, ani nawet przez dziennikarskie śledztwo „Gazety Wyborczej”. Choć to jeden z wielkich znaków zapytania, jakie ciągle tkwią na mapie śmierci 96 polskich obywateli.
Więcej w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.
Źródło: Gazeta Polska
#Smoleńsk dezinformacja
Michał Rachoń