Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Grochmalski: "seryjny samobójca" za rządów Tuska. Nieprzypadkowe zgony nieprzypadkowych osób

Dlaczego Putin upublicznił sprawę sędziego Tomasza Szmydta akurat teraz? Czy istnieje związek między tą spektakularną operacją rosyjskiego wywiadu a ujawnieniem szokujących informacji przez Jacka Protasiewicza, w przeszłości jednego z najbardziej zaufanych ludzi Donalda Tuska? - zastanawia się w "Gazecie Polskiej" Piotr Grochmalski.

Kto wyjaśni tajemnicę "seryjnego samobójcy"?
Kto wyjaśni tajemnicę "seryjnego samobójcy"?
Pixabay - Pixabay

Wśród wielu wpisów żartobliwych Protasiewicz odpalił polityczną bombę atomową, która na nowo każe spojrzeć na serię zgonów ludzi związanych ze Smoleńskiem. Ale skutecznie przyćmiła ją operacja rosyjskich służb. Protasiewicz w przeszłości, w 2005 roku, był szefem sztabu wyborczego Donalda T. w kampanii prezydenckiej, a w 2011 roku kierował kampanią wyborczą Platformy Obywatelskiej. Był też szefem biura krajowego PO, a także wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego. W kwietniu 2024 roku, po serii zaskakujących wpisów na portalu X, Tusk wyrzucił go ze stanowiska wicewojewody dolnośląskiego. Po spektakularnej wpadce urzędującego ministra spraw wewnętrznych i administracji podczas obchodów Międzynarodowego Dnia Strażaka, Protasiewicz przerwał żenujący spektakl propagandowej ściemy, stwierdzając, że Kierwiński był „napruty jak messerschmitt. Gadanie o problemach technicznych to ściema dla maluczkich, jak niegdyś o słynnym dziadku”. W odpowiedzi Kierwiński zapowiedział: „Osoby, które stały i stoją za szkalowaniem mojego dobrego imienia – poniosą prawne konsekwencje tych nienawistnych działań”. Na te groźby zareagował Protasiewicz, który napisał: „Hej, jeśli pośród tych osób jestem i ja, to wyślij pozew (adres Twoi ludzie ustalą w minutę). Czekam. Jeśli jednak myślisz o »seryjnych samobójcach«, to odpuść. Pewnie znam ich wszystkich. Oni – znają mnie. Nic z tego nie będzie, poza kolejną wtopą. Już winka w PE nie będzie”. Był to oczywisty komunikat skierowany do Tuska. Protasiewicz nieomal otwarcie przypomniał, że dysponuje unikalną wiedzą, pozwalającą mu na jawny szantaż głowy polskiego rządu, a dotyczącą sprawców owej serii „samobójstw” powiązanych ze zbrodnią smoleńską. Czy to, co powiedział, ma być jego polisą na życie? Przekaz wzmocnił informacją o tym, że pracuje nad książką, która wiele ujawni.

„Samobójstwo” Michniewicza w stylu KGB

Z dzisiejszej perspektywy „samobójstwo” 48-letniego Grzegorza Michniewicza, dyrektora Generalnego Kancelarii premiera Donalda Tuska, jeszcze bardziej szokuje. Trudno nie wiązać go ze Smoleńskiem. Ciało znalazł nad ranem 23 grudnia 2009 roku o 9.20 jego kierowca, Edmund A. Dokładnie tego samego dnia w Warszawie wylądował, wyremontowany w Samarze, rządowy Tu-154 M. Kierowca dotarł do domu Michniewicza w podwarszawskiej wsi Głosków-Letnisko. Jak zeznawał: „Za drzwiami pomieszczenia zobaczyłem przewrócony odkurzacz. Po lewej stronie odkurzacza zobaczyłem Grzegorza Michniewicza w dziwnej pozycji, niby klęczącego, siedzącego jednocześnie na piętach. Wokół szyi Grzegorza Michniewicza widziałem zaciśniętą pętlę ze sznura odkurzacza, który zawiązany był na ukośnej belce w przejściu z kuchni do pokoju”. Od początku prokuratura przyjmuje, jako najbardziej prawdopodobną przyczynę śmierci, samobójstwo. Wyobraźmy sobie makabryczną sytuację – Michniewicz zakłada pętlę, po czym, kucając na podłodze, szarpie się do przodu, aby zadusić się na śmierć. W każdej chwili może poluźnić uścisk, a organizm broni się, walczy o życie. Do końca. Trwa to długie sekundy. Akta sprawy zawierają taką refleksję prokuratora: „Z zeznań szeregu świadków jednoznacznie wynika, iż Grzegorz Michniewicz miał najbliższe dni dokładnie zaplanowane. W dniu 23 grudnia 2009 r. planował bowiem pojechać do Białogardu, aby z żoną i jej rodziną spędzić święta. Wszystkie jego zachowania podejmowane nie tylko w ostatnich dniach, ale także godzinach życia, wskazywały, iż plan ten chce wypełnić. Wskazuje na to choćby sporządzony przez niego wniosek urlopowy, zakup prezentów czy też podejmowane jeszcze późnym wieczorem 22 grudnia przygotowania do wyjazdu. Niewątpliwie więc decyzja o popełnieniu samobójstwa podjęta została nagle, pod wpływem impulsu”. Bardziej oczywisty wydaje się wniosek, iż takiej przyczyny nie było. Bo wersją najmniej prawdopodobną wydaje się samobójstwo. Zdumiewa liczba oczywistych błędów popełnionych w trakcie śledztwa przez prokuraturę, która już 22 września 2010 roku, a więc w cieniu zamachu smoleńskiego, umorzyła śledztwo. Kwestią rutynową jest ustalenie chwili zgonu. W tym przypadku, na życzenie prokuratora, lekarz prowadzący sekcję nie dokonał tego ustalenia. To zdumiewające, bo sprawa dotyczyła śmierci człowieka, który znał treść wszelkich dokumentów docierających do kancelarii premiera. Z racji jego funkcji miał najwyższe poświadczenia bezpieczeństwa – także NATO-wskie i Unii Europejskiej. A to oznacza, iż kwestią racji stanu było przeprowadzenie z najwyższą starannością dochodzenia, aby ponad wszelką wątpliwość ustalić ów „impuls” lub jego brak. Ale prokurator nie wystąpił choćby o bilingi połączeń z telefonu. Jeszcze bardziej zdumiewający jest nagły zwrot akcji dotyczący przeszukania zawartości urządzeń elektronicznych Michniewicza. Dokonano tego jedynie wobec komórki i komputera domowego. Jak na rangę sprawy szokuje fakt, że dopiero 20 stycznia 2010 roku zapadła decyzja o powołaniu biegłego, który miał przeanalizować zawartość laptopa zabezpieczonego w gabinecie Michniewicza w kancelarii premiera. Ale po Smoleńsku i po wyborach prezydenckich, 14 lipca 2010 roku prowadzący śledztwo Tomasz Szredzki nagle uchylił to postanowienie. Tak naprawdę nie wiemy do dziś, dlaczego „seryjny samobójca” wkroczył do akcji. I czy jest on na liście Protasiewicza. Uderza podobieństwo tego zgonu do sposobu śmierci Leppera. Oba przypadki, aż do przerysowania, przypominają model „samobójstwa” stosowany przez rosyjskie służby. Dziwne, że w tle owego dochodzenia, w styczniu 2010 roku, Tusk nagle wycofał się z wyborów prezydenckich mimo pewnej wygranej.

A seria kuriozalnych błędów prokuratorów w sprawie Michniewicza będzie tylko preludium owej serii katastrofalnych, niezrozumiałych zaniechań i zaniedbań w dochodzeniu smoleńskim. 

Pierwszy był szyfrant Zielonka?

Chorąży Stefan Zielonka, szyfrant w kancelarii premiera, pracownik Służby Wywiadu Wojskowego, zaginął w kwietniu 2009 roku. 52-letni Zielonka dysponował wiedzą o tajnikach łączności w NATO, miał też dostęp do najściślejszych danych. Szkolił polskich agentów, także na kierunku wschodnim, w technice szyfrowania przekazów. Cała ta sprawa jest najeżona, jak pole minowe, działaniami dezinformacyjnymi. Niewiele jest w tej historii faktów niepodważalnych. Razem z żoną mieszkał na warszawskim Gocławiu. Drugiego dnia świąt wyszedł z domu. Żona zgłosiła jego zaginięcie, ale informacja z początku została zbagatelizowana. Szef MON, Bogdan Klich, mówił w 2009 roku, że „coraz bardziej prawdopodobna jest hipoteza problemów osobistych szyfranta”. A Jacek Cichocki, zaufany człowiek Tuska, który u jego boku odpowiadał za służby specjalne, stwierdził: „Zaginięcie nie wpływa ani na bezpieczeństwo Służby Wywiadu Wojskowego, ani tym bardziej na bezpieczeństwo państwa. Szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego płk Janusz Nosek, pytany w grudniu 2009 roku o medialne doniesienia o ewentualnym przejęciu chorążego przez obce służby, mówił dziennikarzom, że zakładane są wszystkie warianty, także zdrada lub pozyskanie przez inne służby, ale – jak się wyraził: „Prawdopodobieństwo takiego scenariusze jest mniejsze niż jeden promil”. Była to oczywista nieprawda. Dr Jerzy Targalski zwracał uwagę: „Jako szyfrant znał nie tylko szyfry, ale również metody szyfrowania, i znał ludzi, którzy te szyfry używali, czyli tak naprawdę znał bardzo wielu pracowników wywiadu wojskowego. Wiedział, gdzie są kierowani, na jakie placówki, i w związku z tym był świetnym źródłem informacji dla kogoś, z kim by współpracował”. Jego szczątki znaleziono przy brzegu Wisły, w warszawskim Wawrze, 17 dni po Smoleńsku, 27 kwietnia 2010 roku. Ale w tej historii nic nie jest pewne. Co prawda wyniki badania DNA znalezionej kości potwierdzają jego tożsamość, ale nic nie wiemy o przyczynie jego śmierci. Zdumiewające jest, że rok wcześniej miejsce to zostało dokładnie przebadane. Ale wówczas niczego tam nie znaleziono. Targalski w 2018 roku nie miał wątpliwości: „Starano się zatuszować prawdę, kiedy prasa zaczęła o tym pisać, że przeszedł na stronę przeciwnika i że wylądował w Rosji, informacja na portalu francuskim, poświęconym służbom specjalnym podała, że Zielonka prawdopodobnie znajduje się w Chinach. No więc trzeba było te kompromitacje zatuszować i nagle na terenie, który był dawno przebadany, odkryto szczątki i stwierdzono, że to musi być zapewne szyfrant Zielonka. Nikomu nie przeszkadzał fakt, że szczątki po roku znajdowały się w stanie skrajnego rozkładu, ale ubrania, a zwłaszcza dokumenty, nie ucierpiały. Czyli sfingowano odnalezienie szczątków Zielonki, żeby całą sprawę, tak kompromitującą dla służb, zamknąć”. 

Smoleński „seryjny samobójca”

Ale tych smoleńskich śladów można się doszukiwać w innych zgonach. Dokładnie 10 dni przed zamachem, 31 marca 2010 roku, zmarł prof. Stefan Grocholewski, wybitny ekspert od nośników cyfrowych. To on odkrył manipulacje w nagraniach czarnych skrzynek z katastrofy CASY. Jego wiedza byłaby bezcenna przy analizie zapisów z Tu-154 M, aby wykryć działanie Rosjan. W dniu 6 czerwca 2010 roku zginął w wypadku samochodowym prof. Marek Dulinicz, który był pomysłodawcą i organizatorem wyjazdu grupy archeologów do Smoleńska. Piętrzono przed nimi problemy. Ostatecznie grupa dotarła po wielomiesięcznej batalii i pracowała na miejscu od 13 do 27 października. Znalazła ponad 5 tys. cząstek konstrukcji, rzeczy osobiste ofiar, a także szczątki ofiar. Według archeologów, na miejscu zostało jeszcze w ziemi prawdopodobnie tysiące innych fragmentów. Obaliło to narrację rządu i kłamstwo Ewy Kopacz, wypowiedziane z mównicy sejmowej 29 kwietnia 2010 roku, że „przekopywano z całą starannością ziemię na miejscu tego wypadku na głębokości ponad jednego metra”. Gdyby grupa prof. Dulinicza dotarła o kilka miesięcy wcześniej do Smoleńska, jej ustalenia podważyłyby ówczesną narracje propagandową budowaną przez ekipę Tuska. Tydzień po wypadku Dulinicza, na Florydzie umiera Siergiej Trietakow, były pułkownik KGB, a potem SWR, który uciekł z Rosji i rozpoczął współpracę z CIA. Przed śmiercią (miał się zadławić kawałkiem mięsa) ujawnił, że Kreml ma przygotowane do wdrożenia scenariusze mordowania zachodnich przywódców. A 25 października 2010 roku z Zalewu Rybnickiego policja wyłowiła poćwiartowane ciało Eugeniusza Wróbla, byłego wiceministra transportu, jednego z najlepszych ekspertów w Polsce od nawigacji lotniczej i satelitarnej.

Wcześniej przedstawił on własną analizę dramatu smoleńskiego. Był zdania, że najprawdopodobniej doszło do zamachu. Według oficjalnych ustaleń miał zostać makabrycznie zamordowany przez swojego syna, którego natychmiast uznano za niepoczytalnego i zamknięto w ośrodku psychiatrycznym (według ocen świadków nic wcześniej nie wskazywało u niego na jakiekolwiek objawy choroby psychicznej). Zaskakujące, iż w pokoju, gdzie rzekomo miało dojść do zbrodni, nie znaleziono śladów krwi. A 19 października 2010 roku, na fali coraz bardziej radykalnego zastraszania tych wszystkich, którzy domagali się prawdy o Smoleńsku, były członek PO, Ryszard Cyba, zamordował Marka Rosiaka, pracownika łódzkiego PiS. Jak twierdził, jego „celem” był jednak Jarosław Kaczyński. Ten pierwszy mord polityczny w III RP ukazał skalę wykreowanej nienawiści wobec tych, którzy nie wykluczali, że w Smoleńsku doszło do zamachu. 

Seryjne krwawe znaki zapytania

W maju 2011 roku umiera w szpitalu dr Ryszard Kuciński, były prokurator, zaufany adwokat Andrzeja Leppera. U niego lider Samoobrony zdeponował dokumenty, których ujawnienie dokonałoby masakry na polskiej scenie politycznej. Z pewnością dotyczyły one też ich relacji z Rosją. A 12 czerwca w Wejherowie powiesił się oficer kontrwywiadu wojskowego. Nie ujawniono przyczyny zgonu. Także w czerwcu 2011 roku samobójstwo popełnia Wiesław Podgórski, były doradca Leppera, a 20 lipca w trudnych do ustalenia okolicznościach w Moskwie kończy swoje życie Róża Żarska, kolejny bliski współpracownik lidera Samoobrony. On sam rzekomo odbiera sobie życie 5 sierpnia 2011 roku, wieszając się w swoim biurze w samym centrum Warszawy. Prokuratura nie stwierdziła udziału osób trzecich, ale nikt z ekspertów nie wierzy w samobójczą wersję śmierci Leppera. 2 grudnia 2011 roku w Indiach powiesił się 39-letni Dariusz Szpineta, pilot i ekspert lotniczy, który wielokrotnie wypowiadał się o katastrofie smoleńskiej w mediach, podkreślając m.in. fakt, że lot do Smoleńska powinien mieć status lotu wojskowego. Zdaniem znajomych, którzy razem z nim przebywali na wyprawie, nic nie wskazywało na to, że mógłby popełnić samobójstwo. Niedługo po Szpinecie w dziwnych okolicznościach ginie płk Leszek Tobiasz, były wpływowy oficer WSI, ważny świadek oskarżenia w tzw. aferze marszałkowskiej, w której kluczową rolę odegrał Bronisław Komorowski. Gdy pełnił funkcję marszałka sejmu, zgłosił się do niego Tobiasz, twierdząc, iż ma dowody o rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI, która doprowadziła do rozwiązania tej instytucji. Była to prowokacja operacyjna ze strony byłych służb, w wyniku której zostały uruchomione działania w stosunku do członków Komisji. Nie wykazały one korupcji. W marcu 2012 roku Tobiasz miał zeznawać, ale nagle, 14 lutego, tak nieszczęśliwie upadł w trakcie imprezy, że zginął na miejscu. 

Ale prawdziwy szok wywołała informacja o rzekomym samobójstwie 16 czerwca 2012 roku gen. Sławomira Petelickiego, legendarnego twórcy GROM-u. Miał się zabić z własnej broni w miejscu, którego wyjątkowo nie obejmował monitoring umieszczony w garażu. Generał nie ukrywał, że głosował na PO, ale to, co wyprawiała ekipa Tuska w związku ze Smoleńskiem, spowodowało, że zaczął się domagać dymisji rządu. On też ujawnił treść szokującego SMS-a, który był rozsyłany przez polityków PO tuż po Smoleńsku. Była to gotowa instrukcja, zgodnie z którą każdy działacz miał twierdzić, że wszystkiemu winni są polscy piloci Tu-154. W jednym z wywiadów stwierdził: „Z wojskowego punku widzenia mogę powiedzieć, że jesteśmy jedynym krajem, w którym w dwóch identycznych katastrofach samolotów wojskowych najpierw straciliśmy prawie całe dowództwo lotnictwa, a następnie całe dowództwo sił zbrojnych z ich zwierzchnikiem prezydentem RP na czele. Tylu polskich generałów, ilu zginęło za rządu Donalda Tuska i kadencji Bogdana Klicha jako szefa MON, nie zginęło podczas II wojny światowej. Po dwóch wielkich katastrofach lotniczych usłyszałem z ust Bogdana Klicha, że państwo polskie zdało egzamin, a procedury stosowane w wojsku są tak znakomite, że on się nimi podzieli z innymi resortami. Szef MON chwalił się po śmierci jednych z najlepszych generałów, jakich miało całe NATO, którzy zginęli w katastrofie CASY i Tu-154M, że ich zastępcy bardzo płynnie przejęli obowiązki”. Generał podkreślał też, że „Bogdan Klich opowiada kłamstwo za kłamstwem. Państwo nie zdało egzaminu, a w wojsku dzieje się źle. Do Klicha wrócę za chwilę, bo nie on jedyny okłamuje Polaków. Minister Jerzy Miller wmawiał całej Polsce, że samolot, którym leciał prezydent Lech Kaczyński z delegacją, był samolotem cywilnym. Wszyscy wiedzą, że to był samolot wojskowy z wojskową załogą. Kolejną osobą z rządu Donalda Tuska okłamującą społeczeństwo był sam premier Donald Tusk, który wmawiał wszystkim, że nie było innego wyjścia, jak oddać Rosjanom całe śledztwo. A przecież Polska od 11 lat była w NATO i od 1993 roku mieliśmy z Rosją umowę o wspólnym badaniu katastrof wojskowych!”. 

We wrześniu 2012 roku zmarł na serce prof. Jerzy Urbanowicz, wybitny matematyk, były pracownik kontrwywiadu (kryptografia, teleinformatyka). Był sekretarzem komitetu organizacyjnego konferencji naukowej poświęconej badaniom katastrofy smoleńskiej. Szerokim echem odbił się jego raport, w którym ujawnił, że Polska Komisja Wyborcza korzysta z rosyjskich serwerów, co powoduje, iż Kreml może wpływać na wyniki wyborów w Polsce. 

Ale ów „seryjny samobójca”, o którym zdaje się wiele wiedzieć Protasiewicz, dalej „porządkował” sprawy smoleńskie. Chorąży Remigiusz Muś, technik pokładowy, który wylądował w Smoleńsku Jakiem-40 tuż przed Tu-154, miał sobie rzekomo odebrać życie w nocy 27 października 2012 roku. Był kluczowym świadkiem, bo jego zeznania obciążały winą za katastrofę rosyjskich kontrolerów. Gdy spojrzymy na Smoleńsk z perspektywy „seryjnego samobójcy”, przerażająca jest jego skala. Słowa Protasiewicza wyszły z wewnętrznego kręgu osób z najbliższego otoczenia Tuska, których łączyła dotąd ta tajemnica. W tym kontekście nowego, dramatycznego sensu, nabierają słowa Tuska:

„Kiedy idę ulicą, myślę czasami, że co piąta osoba, którą mijam, uważa, że być może to ja do spółki z Putinem zabiłem prezydenta”.

 



Źródło: Gazeta Polska

#bezprawie Tuska

Piotr Grochmalski