Wybory prezydenckie na Tajwanie wygrał kandydat znienawidzony przez komunistyczne Chiny. Zwycięstwa Williamowi Laiowi z proniepodległościowej DPP pogratulowały m.in. Stany Zjednoczone i Japonia. Odwaga Tajwańczyków i lojalność Waszyngtonu oraz Tokio kontrastują z reakcją dyplomacji unijnej.
Ta, bojąc się reakcji Pekinu, nie pogratulowała kandydatowi wybranemu w wolnych i demokratycznych wyborach na Tajwanie, a tylko „wyborcom”. Unia tak szumnie mówiąca o praworządności i transparentności obawia się nawet z imienia i nazwiska wymienić polityka, który wygrał wybory przeprowadzone zgodnie z prawem i zasadami transparentności, bo może tym urazić dyktatora w Pekinie. Ten tchórzliwy gest to tylko potwierdzenie, że kurs obrany przez Laia i jego partię, a zatem silny sojusz z USA, to jedyna gwarancja bezpieczeństwa wyspy, regionu, lecz także świata. Dla Polski ten wydający się na mało znaczący gest powinien być lekcją: oddawanie swojej suwerenności i obronności w ręce unijnych biurokratów, którzy tak kłaniali się w pas Rosji Władimira Putina i Chinom Xi Jinpinga, to zwykłe szaleństwo.