Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Gospodarka pada, czas na wojenkę z kibolami. Rząd potrzebuje trupów

Przebieg zadym na plaży w Gdyni i na meczu w Łomiankach nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że nie doszłoby do nich, gdyby ktoś celowo nie wycofał policji z punktów zapalnych. Wobec złych notowań Tuska i nadchodzących protestów społecznych rząd

Małgorzata Armo/Gazeta Polska
Małgorzata Armo/Gazeta Polska
Przebieg zadym na plaży w Gdyni i na meczu w Łomiankach nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że nie doszłoby do nich, gdyby ktoś celowo nie wycofał policji z punktów zapalnych. Wobec złych notowań Tuska i nadchodzących protestów społecznych rządowe służby, PR-owcy oraz media postanowiły odgrzać wojnę ze złymi kibolami, która ma uratować wizerunek premiera. Do tego niezbędne były prowokacje.

Przychodzi kibic Ruchu Chorzów do pizzerii. – Poproszę pizzę marynarską. – A z jakim sosem? – Niech będzie meksykański. Dobrze się leje...

To jeden z dowcipów krążących po sieci po zadymie na plaży w Gdyni. Wydarzenie o randze bójki w wiejskiej dyskotece, w czasie której „ofiary przemocy”, czyli meksykańscy żołnierze, używały noży i obtłuczonych butelek zwanych „tulipanami”, zostało wykreowane przez prorządowe media na hit tego lata, wymagający dramatycznych wystąpień szefa rządu i ministra spraw wewnętrznych.

Politolog dr hab. Rafał Chwedoruk z Uniwersytetu Warszawskiego nie wierzy w deklaracje rządu, zgodnie z którymi postanowił on właśnie rozprawić się z przestępcami. – Na polskich stadionach jest dziś nieporównywalnie bezpieczniej niż dawniej, liczba przestępstw i wykroczeń tam popełnianych spadła w ostatniej dekadzie w tempie rewolucyjnym. Mamy więc do czynienia nie z poważnym działaniem rządu, lecz z politycznym teatrem – mówi. Jaki jest cel tego teatru? Zdaniem politologa jest nim ratowanie wizerunku rządu Donalda Tuska. – Premier nie ma już być gwarantem reform czy modernizacji – bo w to ludzie dziś nie wierzą – lecz gwarantem elementarnego spokoju społecznego.

Prowokacja w Łomiankach

Zanim doszło do słynnej zadymy na plaży w Gdyni, w centrum zainteresowania mediów znalazł się IV-ligowy mecz w Łomiankach, gdzie na boisko wbiegli kibice Legii. Nikt, kto zna się choć trochę na bezpieczeństwie imprez masowych, nie ma wątpliwości, że zadyma była efektem prowokacji.

Jakie było jej podłoże? Kibice warszawskich drużyn Legii i Polonii znani są ze wzajemnej niechęci. Polonia została niedawno zdegradowana do IV ligi i miała grać mecz w Łomiankach, gdzie kibicuje się Legii. Tamtejsze boisko – bo trudno nazwać je stadionem – nie jest oddzielone od trybun odpowiednimi barierkami, co wymagane jest w wyższych klasach rozgrywkowych.

Jest jasne, że mimo wielkiego postępu, jaki dokonał się w kwestii bezpieczeństwa na stadionach, pozostawienie tak mocno zwaśnionych grup bez żadnej ochrony czy to w Polsce, czy w dowolnym kraju świata skończy się mniejszą lub większą zadymą.

Salezjanin ks. Jarosław Wąsowicz SDB, organizator pielgrzymek kibiców na Jasną Górę i autor książek o kibicach, nie ma wątpliwości, co stało się w Łomiankach. – Jeśli w warszawskich telewizjach, programach radiowych i gazetach od tygodnia zapowiadano, że dojdzie tam do zadymy, to w oczywisty sposób zachęcało to do przyjazdu jej amatorów. A skoro po tygodniu straszenia rozróbami na miejscu okazało się, że policja zamiast jej zapobiec, siedzi w krzakach i nie utrudnia kibicom wejścia na nieoddzieloną płotem od trybun murawę, to oczywiste jest, że to prowokacja – stwierdza. Dodajmy, że mimo iż był to mecz IV ligi, na miejscu czekały już posłusznie wozy TVN, TVP i Polsatu.

Mecz został przerwany, kiedy na boisko wbiegł – nieznany kibicom – osobnik w niebieskiej kominiarce. To wtedy na murawę weszli kibice Legii. A po nich policja, widowiskowo strzelająca z broni gładkolufowej, sformowana w… wąski czworobok. Tak by kibice Legii nie mieli problemów z jego obiegnięciem i dostaniem się do kibiców Polonii. Zadyma nie przyniosła praktycznie żadnych strat, nie wybito ani jednej szyby, niemniej w telewizji, odpowiednio skadrowana, mogła budzić grozę.

Jednocześnie wydarzenia stały się pretekstem do represji wobec kibiców, także tych zachowujących się spokojnie. Jak czytamy w oświadczeniu kibiców Polonii ze stowarzyszenia K6, „w autokarach dochodziło do dantejskich scen. Z niewiadomych przyczyn do jednego z zatłoczonych pojazdów, w których znajdowały się również rodziny z małymi dziećmi czy weterani Powstania Warszawskiego, policjanci wpuścili gaz (!). Kibiców próbujących wydostać się na zewnątrz policjanci spałowali, a następnie zatrzymali pod poważnym zarzutem napaści na funkcjonariusza”.

Tusk zapowiada łamanie konstytucji

Po udanej prowokacji w Łomiankach do kolejnej doszło na plaży w Gdyni. Oczywiście nikt nie przewidywał starcia kibiców Ruchu z Meksykanami. Zapewne liczono na ich konflikt z fanami gdyńskiej Arki. Pozostawienie kibiców z innego miasta, skonfliktowanych z miejscowymi, bez żadnej obstawy to z punktu widzenia bezpieczeństwa kuriozum.

– Niedawno jechałem na wyjazdowy mecz Legii samochodem i miał się ze mną zabrać kibicujący Legii znany profesor prawa. Ale w końcu stwierdził, że nie pojedzie, bo – znając realia stadionowe od lat – obawiał się, że policja po meczu nie przepuści go przez kordon do samochodu. Tymczasem z jakichś powodów w Gdyni 400 kibicom Ruchu pozwolono chodzić wolno po plaży – mówi Wojciech Wiśniewski, pełnomocnik Ogólnopolskiego Związku Stowarzyszeń Kibiców. Prowokacja długo nie przynosiła efektu: liderzy kibiców Arki i Ruchu potrafili zapanować nad co bardziej krewkimi kolegami i do żadnych starć nie doszło.

Po bójce pomiędzy Meksykanami i kibicami Ruchu media od razu wydały wyrok: stadionowi bandyci napadli, zapewne z pobudek rasistowskich, na słabowitych meksykańskich studentów. „Kibole Ruchu zrobili regularne polowanie na chłopców z Meksyku” – tak wydarzenia opisywał TVN24. „Agresorzy mieli gonić Meksykanów, krzycząc za nimi: »Brudasy!«, »Czarnuchy!«” – pisał w trybie przypuszczającym portal Gazeta.pl (co jest o tyle zaskakujące, że Meksykanie nie są czarni).

Rządowe wystąpienia robiły wrażenie starannie przygotowanych PR-owo: minister Sienkiewicz oświadczył, iż „należy separować to środowisko od normalnych obywateli polskich, albo się oni zsocjalizują, albo będziemy musieli sięgnąć po nieco poważniejsze środki państwowe i być może trzeba będzie przemyśleć zmiany w prawie”. Przebił go premier Tusk, który stwierdził: „Będziemy starali się wpłynąć zarówno na policję, jak i prokuraturę i, w ramach naszych możliwości, na sądy, aby przede wszystkim surowo i możliwie natychmiast karać tych, którzy używają przemocy”.

Więcej w tygodniku „Gazeta Polska”

 



Źródło: Gazeta Polska

Piotr Lisiewicz