Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Politolog dla Niezalezna.pl: Po przemówieniu Putina rozpętano kampanię nienawiści do Ukraińców

W rozmowie z naszym portalem profesor Roman Bäcker z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zauważył, że od przemówienia Putina 21 lutego tego roku w mediach rosyjskich pojawił się taki sam język nienawiści do Ukrainy, jaki był w nich podczas podboju Krymu i Donbasu. Nasz rozmówca zwraca też uwagę, że potencjalnej rosyjskiej inwazji na Ukrainę może towarzyszyć chińska agresja wobec Tajwanu.

Kremlin.ru

W grudniu 2021 roku rozmawialiśmy o prawdopodobnej wojnie na Ukrainie w styczniu lub w lutym. Obecnie mamy koniec lutego 2022 roku. Czy teraz – po wprowadzeniu wojsk rosyjskich do opanowanej przez separatystów części Donbasu - ta wojna jest bardziej prawdopodobna niż wtedy w grudniu?

Poziom prawdopodobieństwa wybuchu wojny na Ukrainie jest niemożliwy do określenia. Nie można też nic powiedzieć o tym, czy Putin podejmie decyzję o masowym wprowadzeniu oddziałów wojskowych na nieokupowany do tej pory teren Ukrainy. A dlaczego tak jest?

Dlatego, że mamy do czynienia z szeregiem informacji wskazujących na to, że przy granicy z Ukrainą prowadzi się działania zarówno przygotowujące do ofensywy, jak i tylko udające takie przygotowania. Jednym z wielu przykładów jest most pontonowy na Prypeci, który - co prawda - prowadzi do granicy z Ukrainą, ale przez tereny raczej niedostępne dla ciężkiego sprzętu wojskowego.

Poza tym: do poniedziałku 21 lutego nie przygotowywało się społeczeństwa rosyjskiego do wojny. Czytam codziennie kilka różnych rosyjskich gazet, słucham rosyjskiej telewizji, patrzę na media społecznościowe. Nie było tam ani śladu nie tylko kampanii prowojennej, ale też kampanii nienawiści przeciwko Ukrainie czy Zachodowi. Była natomiast kampania zmniejszająca poziom wiarygodności oraz wyśmiewająca Zachód czy zdolności bojowe Ukraińców. Ale to nie jest jeszcze klasyczna kampania wojenna.

Taka, jaką mogliśmy zaobserwować - na przykład - przed I czy II wojną światową. To wszystko zmieniło się od przemówienia Putina 21 lutego. Pojawił się ten sam język nienawiści do Ukrainy, jaki był charakterystyczny w czasie podboju Krymu i Donbasu.

Oznacza to, że wojna nie jest wykluczona. Mniej więcej sto pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy rosyjskich stacjonuje w takim położeniu, że szereg oddziałów wojskowych może przekroczyć granicę z Ukrainą dosłownie w ciągu kilku godzin. Mamy też do czynienia z ogromnie wzmożoną działalnością obserwacyjną. Typową zresztą dla obu stron! Jest też mnóstwo rozmaitych faktów świadczących o tym, że Putin - po uporządkowaniu swoich relacji z Kazachstanem, po całkowitym podporządkowaniu sobie Białorusi - chce odbudować swoje imperium.

W tej układance jest jeszcze jedna, niesłychanie ważna rzecz: w czasie Olimpiady Zimowej Putin spotkał się z liderem chińskiej partii komunistycznej i w trakcie tego spotkania podpisano umowę o charakterze strategicznym. Inaczej mówiąc: Chiny w tej chwili patronują Rosji tak, jak starszy brat opiekuje się młodszym. I niewątpliwie w interesie Chin leży to, aby cały Zachód (łącznie ze Stanami Zjednoczonymi) jak najmocniej zaangażował się w Europie (a szczególnie na Ukrainie). Tym samym bowiem USA zmniejszą swoje możliwości obronne na Pacyfiku, a zwłaszcza wzdłuż linii brzegowej Chin. Myślę tutaj o całym ogromnym obszarze od Tajwanu do wyspy Guam.

Mówił Pan o tym, że Rosjanie prowadzą działania maskujące. Co oni właściwie chcą zamaskować i w jaki sposób?

W tej chwili toczy się wojna informacyjna o bardzo wysokim poziomie fałszowania znaczenia faktów i samego ich istnienia. Mieliśmy - na przykład - mówienie o deeskalacji. A jednocześnie brak było jakichkolwiek ruchów wojsk świadczących o ich wycofywaniu się z pogranicza przy Ukrainie. Przykład mostu pontonowego na Prypeci jest tutaj bardzo instruktywny. I tak kolejno można wymieniać.

Jeżeli więc chce się zrozumieć cokolwiek z tego, co się dzieje w dzisiejszych relacjach między Rosją a Ukrainą oraz między Rosją a Zachodem, to trzeba każdy fakt wielokrotnie sprawdzać i patrzeć, jakie on ma faktyczne znaczenie. Bo każda ze stron przedstawia fakty i ich znaczenie w bardzo dowolny sposób.

Można więc powiedzieć, że Rosjanie udają, że się przygotowują do wojny, a faktycznie do niej się nie przygotowują?

W 1981 roku poczyniono ogromne wysiłki na rzecz tego, aby nie tylko polski naród - organizujący się w coraz większym stopniu wokół Solidarności i innych organizacji niezależnych, ale też działaczy i elitę rządzącą w PRL - przekonać do tego, że w każdej chwili wojska Układu Warszawskiego mogą wkroczyć do Polski i „zrobić porządek”. Tymczasem w ogóle nie było takiego zamiaru. Ani razu nie przygotowano tak dużej ilości żołnierzy, sprzętu i zapasów bojowych, żeby ich wystarczyło na to, aby coś takiego zrobić. Ale nacisk był faktycznie wywierany przez kilkanaście miesięcy.

Oczywiście, straszenie wojną nie oznacza tego, że wojny nie będzie. Ale też nie oznacza, że należy mylić przygotowania wojenne i straszenie wojną. To są naprawdę dwie różne rzeczy! 

W tej chwili jednak – co ciekawe – mamy do czynienia z elementami jednego i drugiego.

O co w takim razie chodzi? Putin chce być gotowy na wszystko? A może ma zamiar pokazać Zachodowi, że jest nieobliczalny i wojna może wybuchnąć w każdej chwili?

Jednym z bardzo prawdopodobnych scenariuszy jest to, że Putin będzie przedłużał obecną atmosferę niepewności, strachu, nerwów. Nie osiągnął bowiem jeszcze swojego celu. A tym celem jest załamanie niezależnego od niego państwa ukraińskiego. Nie udało mu się to! 

Doprowadził tylko do ucieczki z Ukrainy ludzi najbogatszych oraz części elit politycznych. 

Nie udało się jednak doprowadzić do masowej paniki polegającej na tym, że miliony ludzi uciekają z Ukrainy, zanim jeszcze wojska rosyjskie przekroczą granicę.

Putin chce więc doprowadzić do masowej emigracji Ukraińców?

Nie to jest celem. Putinowi chodzi o załamanie się państwa. Może to nastąpić w rozmaity sposób. Między innymi – na przykład – przez masową ucieczkę ludności z wielu obszarów.

A gdyby państwo ukraińskie się załamało, to wtedy władzę w Kijowie objąłby ktoś przyjazny Rosji? Niedawno w mediach była mowa o tym, że Putin ma ludzi przygotowanych do rządzenia Ukrainą.

Obecna sytuacja polityczna na Ukrainie jest taka, że jeżeli Rosjanie chcieliby usytuować w Kijowie marionetkowy rząd, to prawdopodobnie składałby się on wyłącznie z Rosjan przybyłych z Rosji, ewentualnie z Doniecka lub Ługańska.

A jak sytuują się w tym wszystkim Chiny? Wspomniany przez Pana chiński przywódca podobno prosił Putina o to, aby ten nie rozpoczynał wojny w czasie Olimpiady. Bo konflikt wtedy oczywiście przeszkadzałby Chinom!

Na pewno o to nie prosił. A jeżeli już rozmawiali ze sobą na temat wojny z Ukrainą, to lider Chin w wielu sprawach zapewne zostawił Putinowi całkowicie „wolną rękę”. Chodzi mu tylko o to, żeby maksymalnie osłabić swojego największego przeciwnika: Stany Zjednoczone. 

A ten cel jest wspólny i Chinom, i Rosji.

Są opinie, że dla Stanów Zjednoczonych ogromnym „geopolitycznym koszmarem” byłby jednoczesny atak na Ukrainę i na Tajwan. Czy taka wspólna akcja Rosji i Chin jest jakoś prawdopodobna?

Koszmarem (nie tylko dla Amerykanów) byłoby rozpoczęcie wojny atomowej. Bo po wojnie atomowej – zgodnie z doktryną MAD (Mutual Assured Destruction - Wzajemne Gwarantowane Zniszczenie) – raczej mało co by zostało.

Doktryna MAD przewiduje, że atak bronią atomową polega na tym, że wysyła się wszystko, co się posiada, na terytorium przeciwnika. Ale on - mimo to - wciąż jest zdolny do kontruderzenia. I przypominam, że i Stany, i Rosja (a to nie są jedyne mocarstwa atomowe) posiadają po ponad siedem tysięcy ładunków atomowych o naprawdę bardzo różnym zasięgu epicentrum.

Wojny o Ukrainę i o Tajwan byłyby więc wojnami atomowymi?

Wojna o Ukrainę będzie się toczyła bez udziału jakiegokolwiek żołnierza państw NATO. 

Natomiast wojna o Tajwan będzie się toczyła między Chinami a Stanami Zjednoczonymi. I to jest naprawdę ogromna różnica! Poza tym wojna o Tajwan musi angażować ogromne siły. W tym i te zdolne do uruchamiania – chociażby ze względu na odległości – pocisków dalekiego zasięgu i międzykontynentalnych.

USA zatem zobowiązane są jakoś do obrony Tajwanu?

Tak! A oprócz tego, jeżeli Stany Zjednoczone poddałyby Tajwan bez walki, to tym samym Chiny – zgodnie z wszelkimi regułami geopolitycznymi, strategicznymi i walki politycznej - miałyby możliwość opanowania całej Azji. I to aż do wybrzeży Oceanu Indyjskiego.

Osiągnęłyby więc ogromną geopolityczną przewagę! I do tego Stany Zjednoczone nie mogą dopuścić?

Zgadza się.

 



Źródło: niezalezna.pl

Eryk Łażewski