Ustalenia ekspertów zespołu parlamentarnego kierowanego przez Antoniego Macierewicza i krytyczne publikacje w sprawie badań dotyczących obecności materiałów wybuchowych na przedmiotach należących do ofiar katastrofy były jednymi z powodów wyjazdu biegłych do Smoleńska jesienią ubiegłego roku – dowiedziała się „Gazeta Polska”.
Niedawno Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie ogłosiła, że wyniki badań próbek pobranych podczas oględzin wraku samolotu i rejonu katastrofy na przełomie września i października 2012 r. w Smoleńsku będą znane pod koniec czerwca. Wcześniej podawano, że będą w maju –
zwłoka ma być spowodowana „metodologią badań”.
O tym, że w Smoleńsku doszło do eksplozji tupolewa, mówili naoczni świadkowie. Ich zeznania są jednoznaczne: słyszeli wybuch, który poprzedziła nienaturalna praca silników.
"
Stojąc przy swoim samolocie, usłyszeliśmy dźwięk silników Tu-154M podchodzącego do lądowania. Rozpoznałem to po charakterystycznym dźwięku pracy silników tego rodzaju samolotu. Nadmieniam, że go nie widziałem, a jedynie słyszałem. Był dźwięk podejścia do lądowania na ustalonym zakresie pracy silników. W pewnym momencie usłyszałem, że silniki zaczynają wchodzić na zakres startowy, tak jakby pilot chciał zwiększyć obroty silnika, a tym samym wyrównać lot lub przejść na wznoszenie. W tej chwili zastanawiam się, co mogło ich skłonić do takiego działania. Po dodaniu obrotów po upływie kilku sekund usłyszałem głośne trzaski, huki i detonacje. Do tego doszedł milknący dźwięk pracującego silnika, a następnie nastała cisza” – zeznał por. Artur Wosztyl, pilot JAK-a 40, który wylądował w Smoleńsku pół godziny przed katastrofą 10 kwietnia 2010 r.
O eksplozji mówili nie tylko pozostali członkowie JAK-a, ale także inni naoczni świadkowie tragedii 10.04.2010
„N
a miejscu wyglądało to tak, że sporej grupy dziennikarzy milicja nie chciała wpuścić bezpośrednio pod bramę lotniska, która prowadziła do miejsca katastrofy, gdzie później funkcjonowało miasteczko dziennikarskie. Tam mogliśmy porozmawiać z osobami, które przebywały w bezpośredniej bliskości miejsca katastrofy w chwili rozbicia się samolotu. Ci ludzie opowiadali, że widzieli samolot wyłaniający się zza chmur i dziwnie lecący, inni, że słyszeli wybuch. Cały teren był obstawiony przez milicję i pojawiły się pierwsze oddziały OMON-u” – zeznał dziennikarz Polskiego Radia, który był obecny w Smoleńsku.
Wojskowi śledczy, którzy badają przyczyny katastrofy smoleńskiej, przed wyjazdem biegłych do Smoleńska jesienią ubiegłego roku mieli m.in. dwie ekspertyzy, według których na wraku Tu-154M nie było materiałów wybuchowych. Pierwsza z nich została wykonana w Smoleńsku 13 kwietnia 2010 r. przez Oddział Ekspertyz Kryminalistycznych Obwodu Smoleńskiego, druga 18 czerwca 2010 r. – w polskim Wojskowym Instytucie Chemii i Radiometrii.
W Rosji do badań pobrano wymazy z tupolewa, w Polsce kilka niewielkich przedmiotów, m.in.
but z uszkodzeniem w postaci rozerwania i nadpalenia, wycinek swetra o wymiarach 16 na 18 cm, dwa banknoty o nominale 100 i 50 zł, kawałek ułamanej parasolki, wycinek spodni dżinsowych. Wśród badanych próbek nie było szczątków rządowego tupolewa.
Cały artykuł znajdą Państwo w dostępnym w kioskach numerze tygodnika "Gazeta Polska" oraz na stronie www.gazetapolska.pl. Zapraszamy.
Źródło: Gazeta Polska
Dorota Kania