
Dał nam przykład Hegseth
Sekretarz obrony USA w swoim historycznym przemówieniu w bazie Quantico nie mówił o izolacjonizmie ani wycofaniu się z sojuszy. Przeciwnie – podkreślał, że USA potrzebują silnych partnerów, by stawić czoła Chinom.
Sekretarz obrony USA w swoim historycznym przemówieniu w bazie Quantico nie mówił o izolacjonizmie ani wycofaniu się z sojuszy. Przeciwnie – podkreślał, że USA potrzebują silnych partnerów, by stawić czoła Chinom.
Podczas przemowy na forum ONZ prezydent Donald Trump zaprzeczył, jakoby był izolacjonistą i przyjacielem Rosji, o co wiele mediów go oskarżało. Jego słowa są wręcz manifestem czegoś, co można by określić mianem alt–Zachodu – cywilizacyjno międzynarodowej formacji, która odchodzi od dotychczasowego ładu liberalnego, równocześnie wcale nie popadając w chaos wojny wszystkich ze wszystkimi.
„Homo novus”, czyli „człowiek nowy”, to dawne rzymskie określenie tych, którzy jako pierwsi w rodzie osiągnęli wysoki urząd. Często byli to ludzie, którzy zmęczonej republice pozwalali na odnowę obyczajów politycznych lub odtworzenie kultury.
Friedrich Merz to polityk zarazem ciekawy i potencjalnie niebezpieczny. Prowadzi stabilną, z pozoru przewidywalną politykę zagraniczną, jednak równocześnie przygotowuje grunt pod rewizję ładu globalnego, tak by Niemcy na niej skorzystały – nawet kosztem sąsiadów. Spośród swoich poprzedników na fotelu kanclerza najbardziej przypomina mi Gustava Stresemanna.
To dobrze, że pewne sprawy udaje się naszym politykom odłożyć na bok wobec zagrożenia zewnętrznego. Źle by jednak było, gdyby pojednawcze gesty zastąpiły realne działania. Siłą rzeczy z poziomu przygotowania do kolejnych rosyjsko-białoruskich ataków lub prowokacji bardziej od prezydenta i opozycji będzie rozliczany rząd.
W czasie, kiedy prezydent Karol Nawrocki przebywał z oficjalną wizytą w Waszyngtonie, prezydent Władimir Putin przyglądał się paradzie wojskowej w Pekinie, krótko zresztą po tym, jak przyjęto go z honorami na szczycie Grupy Szanghajskiej w Tianjin.
Wydaje się, że wojna na Ukrainie powinna wybudzić Europę z posthistorycznej drzemki. Tymczasem wdrażanie szumnie ogłaszanych programów zbrojeniowych idzie opornie, Zielony Ład nie został zreformowany, a przesunięcia wojsk następują w ślimaczym tempie.
Zamiłowanie marszałka Józefa Piłsudskiego do pasjansa mylnie łączono z wróżbiarstwem. Układanie kart przy herbacie w jego przypadku można interpretować raczej jako ćwiczenie strategicznej cierpliwości – cnoty, której często brakuje nawet bardzo utalentowanym politykom.
Chodzi oczywiście nie o rentę inwalidzką, tylko o zjawisko pogoni za rentą (rent-seeking) – proces, w którym podmioty chcą uzyskać korzyści ekonomiczne poprzez wpływ na polityków, prawo i regulacje, zamiast prowadzić produktywną działalność.
Amerykański poker z Kremlem trwa. Donald Trump i Władimir Putin należą do grona polityków, którzy umieją rozmawiać twardo, bez zbędnych sentymentów – obaj znakomicie rozumieją język siły i transakcji. Sama umiejętność prowadzenia dialogu nie jest jednak gwarancją znalezienia rozwiązania dla wojny na Ukrainie. Głównym problemem nie jest przecież brak komunikacji, lecz diametralnie odmienne cele. Putin nie ukrywa, że nie chodzi mu o kompromisowy pokój, lecz o pełną kapitulację Kijowa. Dla rosyjskiego przywódcy Ukraina to niepodległościowy „błąd historii”, który należy „naprawić” – jeśli nie politycznie, to militarnie. W wymiarze ideologicznym każde przetrwanie wolnej Ukrainy to dla Kremla polityczna i tożsamościowa klęska, podważająca fundamenty imperialnej wizji „świętej Rusi”.
Wojciech Stanisławski w eseju zamieszczonym niedawno na stronie Teologii Politycznej pisze, że wyrażana przez Sławomira Sierakowskiego niechęć do polskości i otwartość na wszystko, co niesie ze sobą masowa migracja, to przemyślana koncepcja pewnej inżynierii społecznej.
Szymon Hołownia jest dla mnie postacią dramatyczną – starczyło mu odwagi, by się zbuntować i doprowadzić do zaprzysiężenia Karola Nawrockiego, ale raczej mu jej zabraknie, by obalić Donalda Tuska.
„Powiedziałem mu, żeby nie wierzył, że go nienawidzę, powiedziałem, że życzę mu powodzenia” – trudno w to dziś uwierzyć, ale tak Jarosław Kaczyński w 2014 r. żegnał odjeżdżającego do Brukseli Donalda Tuska. Wydaje się, że obaj wtedy zakładali, że w demokratycznej grze raz się wygrywa, raz przegrywa. Z Brukseli wrócił jednak już inny Tusk.
Donald Trump zamierza nałożyć na Brazylię zaporowe cła w wysokości aż 50 proc. i jako przyczynę podaje proces oraz aresztowanie byłego prezydenta Jaira Bolsonaro pod zarzutem przygotowywania zamachu stanu przeciwko swojemu następcy Luizowi Inácio Luli da Silvie.
Donald Tusk po błędach, które już popełnił, może zrobić tylko to, co uskuteczniają w podobnych sytuacjach wytrawni szachiści – spowalniać marsz oponentów do zwycięstwa i liczyć na ich błędy. A będzie to robił bezwzględnie, nie zważając zupełnie na dobro państwa.
Istnieje w literaturze pewien topos. Obserwujemy jakąś społeczność i od początku wiemy, że nie dzieje się w niej dobrze. Ludzie kłamią, zdradzają i kradną. Młodzi szydzą cynicznie. Przywódcy są starymi idiotami, którym zależy tylko na własnej wygodzie. Niby nic specjalnego, ale prawdziwy obraz moralnego i intelektualnego rozkładu staje się dla nas widoczny dopiero, kiedy ta społeczność zderza się z cynicznym oszustem, który bez skrupułów i do cna wykorzysta wszystkie jej wady.
Prezydent Karol Nawrocki spektakularnie odblokował relacje transatlantyckie, ale kwestia reparacji wojennych od Niemiec – jak wiele wskazuje – będzie musiała poczekać, aż rząd Donalda Tuska odejdzie na dobre. Niemieccy dyplomaci mówią nieoficjalnie, że gdyby to PiS wygrało ostatnie wybory parlamentarne, wypłaty już by się rozpoczęły – tak wynika z rozmów, które przeprowadziłem. Jeszcze przed wizytą prezydenta Nawrockiego w Waszyngtonie Radosław Sikorski publicznie sugerował, że „będzie dobrze”, jeśli tylko nie dojdzie do zmniejszenia amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce. Tymczasem Nawrocki osiągnął znacznie więcej: prezydent Donald Trump zapowiedział zwiększenie obecności sił USA w naszym kraju. W mniej więcej tym samym czasie Sikorski orzekł również, że „sprawa reparacji jest beznadziejna”. Być może tak jest dla rządu, lecz nie musi tak być w praktyce.