Michaił Fiedotow, obserwator Putina w Warszawie, spisał się nieźle.
„Wiernie opisałem wszystko, co widziałem na własne oczy" – mówi „Gazecie Wyborczej". A co widział?
Wszystko prócz tajnego centrum policji, ale
„nie nalegał". Przed meczem z Polską widział, jak „
grupa chuliganów z twarzami zasłoniętymi chustami napadła na grupę rosyjskich kibiców. Jeden z tych bandytów wywijał nad głową grubym skórzanym pasem i jego ciężką sprzączką bił Rosjan". Obserwator odwiedził jedną z ofiar w szpitalu.
„To był normalny, spokojny kibic, średniozamożny przedstawiciel klasy średniej. Miał paskudnego krwiaka mózgu. Lekarze polscy robili, co mogli, by mu pomóc. I pomogli" – chwali.
Nie warto wspominać, że pobicia polskiego dziennikarza przez Rosjan i paru innych dokonań swoich rodaków wysłannik Kremla nie zauważył. „Wyborcza" też nie. Uderza stereotyp tej rozmowy. Są polscy bandyci, zachwyt nad
„szczerym" i świetnie mówiącym po rosyjsku szefem MSW. Konwencji nie łamie krytyka.
– Co za głupota – skrzywił się Fiedotow na poczynania Lisa w „Newsweeku". Ale wniosek przecież taki jak zwykle w salonie warszawskim – służyć trzeba inteligentnie.
Źródło:
Joanna Lichocka