Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Niemcy przerażeni nowym multi-kulti. Jest na to rada

Zbrodniarze wojenni wnioskujący o azyl, regularne walki klanów w ośrodkach dla uchodźców i iście hitlerowski pomysł konfiskaty mieszkań.

arch.
arch.
Zbrodniarze wojenni wnioskujący o azyl, regularne walki klanów w ośrodkach dla uchodźców i iście hitlerowski pomysł konfiskaty mieszkań. Ponadto pierwsze ostre zgrzyty kulturowe, bunt przeciwko imigracyjnej polityce Angeli Merkel nawet wśród jej najbardziej zaufanych współpracowników i jednoczesne apele krytyków islamu, by Berlin przestał myśleć życzeniowo, a zaczął zgodnie z logiką faktów dokonanych. Niemcy są niczym na emocjonalnym rollercoasterze, a zwykłym zjadaczom chleba zaczynają puszczać nerwy, ponieważ rzeczywistość w telewizji coraz rzadziej przypomina tę za oknem, a miły uchodźca z wieczornych wiadomości okazuje się roszczeniowym drabem ostentacyjnie rzucającym niemieckim klopsem o ścianę. Jeżeli Niemcy naprawdę chcą pokojowo koegzystować z nowymi przybyszami, powinni respektować kilka reguł. „Gazeta Polska” zdradza, jakich.

Rada 1: Helmucie, ucz się arabskiego


Młoda blondynka idzie na spotkanie z rodziną uchodźców. Kobieta jest pracownicą agencji nieruchomości w Bad Kreuznah (Nadrenia-Palatynat). Dzień wcześniej otrzymała telefon, ktoś łamanym niemieckim prosił ją o znalezienie mieszkania dla syryjskiej rodziny. Agentka współczuje uchodźcom i postanawia od razu pomóc, niezwłocznie umawia termin spotkania, a dla rodziny zaklepuje czteropokojowe mieszkanie w bardzo korzystnej cenie. Kiedy dochodzi do spotkania, agentka wyczuwa, że coś jest nie tak. W umówionym miejscu przed kamienicą stoi kobieta z zasłoniętą twarzą i trzech młodych mężczyzn. Dochodzi między nimi do żywiołowej wymiany zdań. Niemka jest w szoku, gdyż mężczyźni nie chcą jej podać ręki na powitanie, ewidentnie są czymś bardzo wzburzeni. W końcu ten, który trochę mówi po niemiecku, wyjaśnia, że mężczyźni nie zgadzają się, by to ona – kobieta, i to w dodatku blondynka – pokazywała im mieszkanie. Są zbulwersowani, że chciała się z nimi przywitać i jeszcze na dodatek bezwstydnie patrzy im w oczy. To się nie mieści w ich kodzie kulturowym. A fakty, że znaleźli się w państwie europejskim, które w dodatku zapłaci za ich nowe mieszkanie w niemieckiej kamienicy, pośle do szkół językowych i zapewni godny byt, nie są jeszcze powodem, by z tego kodu rezygnować. To tubylcy mają się dostosować. Taka, a nie inna nauka płynie z incydentu w Bad Kreuznah.

Rada dla całego landu Nadrenia-Palatynat, który – tak jak pozostałe landy – zgodnie z decyzją Angeli Merkel muszą zająć się zakwaterowaniem imigrantów: na spotkania z biednymi, złamanymi wojenną tułaczką rodzinami uchodźców należy wysyłać wyłącznie agentów płci męskiej. Powinni oni znać język rodziny, która chce zamieszkać na terenie landu. Agentom nie wolno witać się z żonami, siostrami czy matkami uchodźców, mają je ignorować, tak jakby ich tam nie było. Tylko tak okażą im szacunek i nie wzbudzą gniewu ich mężów, braci i ojców. Jeżeli agent nie zdąży odpowiednio szybko nauczyć się języka arabskiego, co przecież może upośledzić jego pracę z uchodźcami, powinien pojechać na przeszkolenie do jednego z państw Zatoki. To samo dotyczy urzędników w urzędach miasta, kasjerów w supermarkecie, policjantów, pań na poczcie, nauczycieli i kadry akademickiej. Lekarze natomiast muszą ze zrozumieniem przeczytać wskazówki postępowania z pacjentami wyznającymi islam, przygotowane już zapobiegawczo dekadę temu przez Ilhana Ilkilica, badacza z Instytutu Historii, Teorii i Etyki Uniwersytetu w Mainz. Ten turecki naukowiec mieszkający od początku lat 90. w Niemczech wyjaśniał swojego czasu niemieckiemu personalowi szpitalnemu, jakie zachowania wobec pacjentów wyznających islam są właściwe, a jakie mogą ich urazić. Nie ma nic złego we wrażliwości, zwłaszcza gdy rzecz dotyczy tak delikatnej materii jak zdrowie. Empatyczny lekarz to skarb. Przynajmniej ten punkt Niemcy już mogą odhaczyć.

Rada 2: Aline, nie kuś, tylko kup czador

Wspomniana w historii z syryjską rodziną agentka nieruchomości nazywa się Aline Kern. Co takiego uczyniła Aline, by zwrócić uwagę na obrazę, która ją do żywego zraniła? Aline opowiada o przykrym zajściu lokalnym mediom, umieszcza artykuł prasowy opisujący, co ją spotkało, na swoim profilu na portalu społecznościowym. Żali się, że chciała pomóc, a została poniżona. „Człowiek chce pomóc, a spotyka się, i to we własnym kraju, z taką zniewagą” – skarży się prasie. Ku jej rozczarowaniu w sieci to nie zachowanie uchodźców, ale jej postępowanie spotyka się z potępieniem. Kobieta dostaje pogróżki, ktoś dzwoni do biura i cedzi w słuchawkę: „nazistowska szmato”, na profilu społecznościowym zarzuca się jej szerzenie „brunatnej propagandy”. „Gazeta Polska” próbuje się skontaktować z Kern, ale bezskutecznie. Nie odbiera telefonów, ma najwyraźniej dosyć. Tymczasem internauci odkrywają, że Kern należy do CDU i wspiera w kampanii wyborczej miejscową szefową partii Julię Klöckner. Ona również ma za sobą potyczkę z przedstawicielem świata muzułmańskiego. Klöckner zrezygnowała z wizyty w lokalnym ośrodku dla uchodźców po tym, jak mający jej towarzyszyć – zgodnie z programem wizyty – imam publicznie ogłosił, że... nie poda jej tam ręki. Zarówno sytuacja z agentką nieruchomości, jak i z politykiem CDU już nawet nie sugeruje, ale wyraźnie wskazuje na poważne tarcia natury kulturowo-społecznej między niemieckim społeczeństwem a ludźmi, którzy w myśl Angeli Merkel mają się stać jego integralną częścią.

Rada dla Niemców: jeżeli naprawdę chcą dobrze żyć (a nie tylko deklaratywnie) z nowymi przybyszami z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, powinni przyjąć ich reguły gry. Rzecz bowiem w tym, że oni tych niemieckich – z racji wyznawanej religii, będącej niczym innym jak amalgamem wiary, polityki i prawa – zaakceptować nie mogą i nie zamierzają. Im szybciej Niemcy to zrozumieją, tym łatwiej dostosują się do nowych, zaprojektowanych przez panią kanclerz realiów.

A teraz kilka podstawowych reguł nowej gry: kobieta nie ma prawa uścisnąć dłoni mężczyźnie, nie wolno jej również patrzeć mu w oczy (by nie poczuł się zagrożony), generalnie najlepiej, by w towarzystwie mężczyzny się nie odzywała albo w ogóle zaprzestała bywania w miejscach, gdzie można jakichkolwiek mężczyzn spotkać. A jeżeli już musi, niech założy burkę, czador, nikab czy jakieś inne równie wygodne i skromne odzienie. I niech pamięta, że nawet w takim stroju nic nie tłumaczy jej perwersyjnej skłonności do patrzenia przed siebie, niech patrzy na chodnik, taki spacer też może być ekscytujący. Gościnność nakazuje, by gospodarz uczynił wszystko w trosce o dobre samopoczucie i komfort gościa, niech więc pouczy w szkołach swoje obywatelki, czego mają unikać, by nikogo nie urazić. Na wszelki wypadek mogą też pod chusty założyć czepki kąpielowe, te zmyślne kawałki gumy chronią przed wysypem niesfornych kosmyków. A wiadomo przecież, do czego takie kosmyki zachęcają mężczyzn. A potem są kłopoty i delikwentkę trzeba ukarać.

Rada 3: Nie słuchać mowy nienawiści

Zakładając więc, że Niemcy na serio podchodzą do forsowanej przez rząd federalny „Willkommenskultur” (kultura powitania), można tylko co jakiś czas, w miarę postępu procesu integracyjnego, podrzucić im kolejne dobre rady. Tylko nie takie, jakie co rusz podsuwa „Salman Rushdie w spódnicy”, czyli publicystka Sabatina James, która zamiast dekadę temu ulec rodzinie i wyjść za kuzyna z Pakistanu, wybrała życie osoby wolnej i w dodatku chrześcijanki. Za porzucenie przeznaczonego jej narzeczonego i konwersję na chrześcijaństwo Sabatina została skazana na karę śmierci. Do dziś ukrywa się przed swoimi bliskimi, policja czuwa nad jej bezpieczeństwem 24 godziny na dobę, a książki, które namiętnie pisze, wydaje pod pseudonimem, bo Sabatina James to jedynie przykrywka dla kobiety, która wciąż dostaje pogróżki i do końca życia będzie uciekać przed wyznawcami islamu, będącymi przy okazji jej najbliższą rodziną. Tak więc niech Niemcy nie słuchają Sabatiny James i jej lamentów nad pełzającym po europejskiej ziemi prawie szariatu, o tym, że rocznie tysiąc kobiet w Niemczech jest zmuszanych do małżeństwa, o tym, że tysiące żyjących w Niemczech członków kurdyjsko-libańskiego klanu Mhallami patrzy na swoją nową ojczyznę jak na sąsiada, którego można bezkarnie ograbić i skatować, w końcu o tym, jak salafici zatruwają umysły rdzennej niemieckiej młodzieży i rekrutują terrorystów w przymeczetowych centrach kulturowych etc. Niech sobie pani James pluje jadem i utrwala szkodliwe stereotypy, niemiecki obywatel raczej dojrzy dobre strony: szariat może ubogacić już oklepaną i przez to monotonną kulturę europejską, co piąta Niemka i tak jest singielką, więc nawet jakby ktoś te wszystkie singielki zmusił do małżeństwa, to społeczeństwo by tylko zyskało. Działalność kryminalnych klanów o bliskowschodnich korzeniach może być z kolei dla państwa nawet czymś nobilitującym. Legenda „Ojca chrzestnego” jakoś Włochom nie zaszkodziła, Niemcy też mogą mieć swoją mafię, lepsza mafia niż bezrobocie. Biorą milionowe zasiłki? Oj tam, oj tam, trzeba ludziom pomóc, by nie schodzili na złą drogę. Co do salafitów – to prawda, że od tygodni indoktrynują stłoczonych w przejściowych obozach dla uchodźców ludzi, ale przecież rozdają im tylko koran i mówią o pasjonujących przygodach w Syrii. Imigranci czytają, dyskutują, mają się czym zająć w oczekiwaniu na pierwszego mercedesa i dom z ogródkiem na przedmieściach Berlina.

Rada 4: Nie krytykować odmiennej kultury. Wszystkie są równorzędne

Tania Kambouri, 32-letnia komisarz policji z Bohun, ma dość muzułmańskich mężczyzn, którzy, jak wynika z jej obserwacji, „nie mają szacunku dla państwa prawa i jego reprezentantów”. Kambouri opisała swoje doświadczenia z gwałtownymi muzułmanami w książce, która kilka dni temu ukazała się na niemieckim rynku wydawniczym. Książka „Deutschland im Blaulicht...” jest bardzo na czasie, opisuje bowiem m.in. akcje policyjne w ośrodkach dla uchodźców, i nie są to obrazki miłe. Dobrze, ale pani Kambouri sama jest imigrantką, co entuzjastom multi-kulti każe powtarzać jak mantrę, że jej tym bardziej nie przystoi szargać dobrego imienia biednych uchodźców i utrwalać stereotypy. Ale w takim wypadku co zrobić z opinią Niemców z krwi i kości, polityków, wysokich urzędników, politologów, którzy również wypowiadając się o potopie imigranckim, wyrażają swoje obawy? Taki na przykład minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière, jest typem chłodnego, rzeczowego urzędnika państwowego. Tym bardziej czujnych obserwatorów życia politycznego w Niemczech zdumiała emocjonalna wypowiedź ministra w magazynie „heute journal” nadawanym w stacji ZDF. Zausznik Angeli Merkel pośrednio skrytykował swoim komentarzem politykę imigracyjną szefowej rządu, żaląc się w publicznej telewizji na uchodźców, którzy „opuszczają samowolnie ośrodki, biorą taksówki i jadą setki kilometrów po Niemczech, więc mają najwidoczniej na to pieniądze, […] strajkują w proteście przeciwko nieodpowiednim ich zdaniem warunkom zakwaterowania, wszczynają kłótnie, gdy nie smakuje im jedzenie, i uskuteczniają bijatyki w ośrodkach”. Minister najwidoczniej nie czuje klimatu nowej fali multi-kulti i nie umie docenić różnorodności. Albo zbyt długo oglądał propagandowe ulotki NPD. A może i jedno, i drugie. Thomas de Maizière w każdym razie nieco się zagubił, zażądał nawet specjalnych stref na granicach Niemiec, w których to strefach azylanci in spe byliby lepiej niż do tej pory prześwietlani. Do końca nie wiadomo, czy minister obudził się z letargu, dlatego że przeczytał wywiad, jakiego szef związku zawodowego policjantów (DpolG) Rainer Wendt udzielił magazynowi „Deutsche Wirtschafts Nachrichten”, dlatego że ktoś podły podarował mu najnowszą książkę Sabatiny James „Scharia in Deutschland”, czy dlatego, że przeanalizował najświeższe dane Federalnego Urzędu Kryminalnego. Przypomnę: Wendt bez ogródek obwieścił, że opinia publiczna tylko w niewielkim ułamku jest informowana o faktycznej skali przemocy i agresji w ośrodkach dla uchodźców, ponieważ policjanci mają nieformalny prikaz, by nie zdradzać zatrważających szczegółów szerszemu audytorium. Poza tym w ośrodkach idą w ruch – jak twierdzi Wendt – nie tylko ręcznie zaostrzone stalowe pręty, lecz także najprawdziwsza broń. Nie wiadomo, jak i kiedy zdobyta. Szef DpolG przyznał ponadto, że policja niemiecka nie radzi sobie z imigracyjnym wyzwaniem, a jest ono największe „od 1945 roku”. Z kolei Federalny Urząd Kryminalny w najnowszym raporcie ujawnił, że do tej pory blisko tysiąc wniosków o azyl złożyli ludzie oskarżani o popełnienie zbrodni wojennych, a 30 proc. z tych, którzy podają się za Syryjczyków, wcale nimi nie jest. Na marginesie – patent na uchodźcę świetnie już opanowali serbscy Cyganie, których można było ostatnio spotkać chociażby na berlińskim Charlottenburgu. Cyganie słyną z pomysłowości, więc polski czytelnik pewnie nie jest zdziwiony, ale Niemcy oczywiście takiej kreatywności się nie spodziewali. Wróćmy jednak do spraw ważniejszych.

Rada dla Thomasa de Maizière, Rainera Wendta i federalnych służb: zamiast się martwić, że uchodźcy urządzają burdy w ośrodkach, kręcą nosem na specjały niemieckiej kuchni, rozbijają się za ciężkie pieniądze taksówkami czy z kryminalnym życiorysem udają ofiary wojny – spróbujcie panowie ich zrozumieć. Może stłoczeni na małej powierzchni też byście potrzebowali trochę gimnastyki, może jakby wam ktoś codziennie serwował np. ciasteczka miodowe „turban sędziego” albo falafel, to rzucalibyście talerzami o ściany, a z rozpaczy i tęsknoty za przestrzenią ostatnie pieniądze wydalibyście na przejażdżkę taksówką? O co ta wrzawa?

Zresztą ostatnio i tak ktoś rozumny wydedukował, że gościom można więcej i wyeksmitował z komunalnych mieszkań dwie panie, by w ich lokalach zakwaterować uchodźców. I to jest postawa godna naśladowania. W Berlinie, w podziemiach stacji S-Bahnu Gesundbrunnen, jeszcze przez krótki czas można zwiedzić wystawę „Mythos Germania”. W jednej z pierwszych gablot autorzy wystawy zebrali materiały dotyczące przymusowych wysiedleń, dokwaterowań pod przymusem etc. W hitlerowskich Niemczech nic nadzwyczajnego. Jak widać, w tych dzisiejszych też nie do końca. Tylko że tym razem to „swoich” się wyrzuca, a „obcych” kwateruje. Już lada moment, bo 8 października, na ekrany niemieckich kin wchodzi film „Er ist wieder da” (On znów tu jest) o tym, jak Adolf Hitler po 70 latach budzi się w dzisiejszych Niemczech. Pomijając kwestię smaku, będącą przy tego typu produkcjach zazwyczaj sprawą sporną, trudno oprzeć się wrażeniu, że Niemcy Hitlera oswajają. Nawet jeżeli jest to oswajanie à rebours, to z Hitlerem czy bez mają skłonność do strzelania sobie gola.

Rada 5: Oddać smartfona

Maria pracuje w pewnym hamburskim koncernie. Tutaj to szefostwo postanowiło zaangażować się w pomoc uchodźcom. Zaapelowano więc, by pracownicy koncernu przynieśli „swoje stare smartfony”, które następnie zostaną zawiezione do jednego z ośrodków dla uchodźców. Maria stanęła jak wryta, bo korzysta od kilku miesięcy ze swojego pierwszego smartfona w życiu i aby go kupić, trochę odkładała. – O co w tym wszystkim chodzi? W jak absurdalnym świecie żyjemy? Jakie stare smartfony? – zasypuje mnie pytaniami, na które nie mam odpowiedzi. – Ja rozumiem – śpiwór, jedzenie, zabawki dla dzieci, ale smartfony? – pyta na odchodne. Rada dla Marii: oddaj swojego nowiutkiego smartfona i dołóż ładowarkę.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Olga Doleśniak-Harczuk