- Jesteśmy prawie pewni, że ten gość był wtyką. Mieliśmy już kiedyś w organizacji osobę z federy [Federacja Anarchistyczna - przyp. red.], ale szybko ją zidentyfikowaliśmy i wyleciała. My mamy teraz na stałe kilkaset wolontariuszy plus z doskoku kolejne kilka tysięcy osób wspierających spontanicznie nasze akcje. Jest raczej pewne, że przy tej liczbie ludzi będą próby infiltracji i kompromitowania nas - mówi niezalezna.pl osoba zbliżona do centrali Fundacji PRO, której ulotki Remigiusz D. chciał wręczyć w Toruniu.
"Dzwonię do Prokuratury, przedstawiam się i mówię, że żona ułapionego chce, abym wystąpił w roli obrońcy jej męża. Pani Prokurator na to, że właśnie go przesłuchuje i przesłuchiwany nie chce obrońcy (...) 21.30 poruszenie na korytarzu. Wychodzi ułapiony i wita się ze mną. Przedstawiam się, mówię, że jego żona mnie tu przysłała, wyjmuję pełnomocnictwo" - napisał na swoim profilu na Facebooku 22 maja wieczorem, czyli w dniu rzekomego ataku w Toruniu, mecenas i były sędzia, Mariusz Trela.
„Ułapiony z wyglądu wyluzowany mówi, że dziękuje, ale on obrońcy nie potrzebuje, bo wszystko jest w porządku. (…) No wolny człowiek jest, myślę sobie, sam wie, co dla niego dobrze” – relacjonował mec. z Torunia.
CZYTAJ WIĘCEJ: „Raport BOR mówi o zamachu na Prezydenta”. A wyluzowany aktywista wyszedł na wolność...
Portal niezalezna.pl dotarł do nowych informacji od źródeł zbliżonych do centrali fundacji PRO, której ulotki Remigiusz D. chciał wręczyć w Toruniu oraz od bezpośredniego świadka zdarzenia, z Torunia.
Wynika z nich, że wątpliwości co do roli mężczyzny ma jego własna organizacja.
-
Środowisko prolife w Toruniu, analizując całą sprawę - już po tym jak wybuchła afera - stwierdziło, że na 80 procent był to ktoś podstawiony - mówi jedno z naszych źródeł. Udało nam się ustalić, że pierwotnie ulotkę miała wręczyć kobieta, jednak sam Remigiusz D. bardzo chciał, by to właśnie on to zrobił, na co organizacja przystała.
-
Przyszedł do nas w grudniu 2014 r., na pikietę przeciwko "Empikowi" [za promowanie w reklamówkach Nergala i Czubaszek - przyp. red.],
potem był na kilku naszych akcjach. Zachowywał się w porządku, z tego co mówił, miał poglądy bliskie naszym. Potem była przerwa w pikietach i od marca tego roku wrócił, by brać udział w pikietach związanych z wyborami - mówi nasz informator z fundacji. Nasz rozmówca podkreśla, że jego zachowanie w kilku kwestiach odbiega od standardów działania działaczy prolife w Polsce.
-
To był jego pierwszy taki wyskok. Takie działanie jest nie tylko niezgodne z prawe, ale niezgodne z naszymi regułami. Już po zatrzymaniu okazało się, że miał wcześniej na sumieniu kłopoty z prawem, a dołączając do organizacji nic nam o tym nie mówił - mówi osoba zbliżona do centrali fundacji PRO. Podkreśla, że
gdyby wiedzieli, że Remigiusz D. miał kłopoty z prawem "nigdy nie zostałby wysłany na akcję".
O sprawie mężczyzny z Torunia pisze również bloger Matka Kurka, który podaje nazwisko sprawcy. Jak zauważa bloger, przez kilka miesięcy Remigiusz zyskiwał "sympatię i zaufanie działaczy" swoim spokojem i miłym usposobieniem.
"Jest niezwykle spokojny, miły, uprzejmy, komunikatywny (...) Toruński oddział Fundacji Pro, aż do wczoraj, nie organizuje większych akcji, ale ma kontakt z Remigiuszem D., który jest aktywny, jednak jako wyróżniający się wolontariusz odmawia uczestnictwa w kursie Fundacji, który pozwoliłby mu awansować w strukturach" -
pisze Matka Kurka na swoim blogu.
Informacje, które opisuje bloger, pokrywają się z tymi, które udało nam się uzyskać. -
22 maja 2015 roku, w godzinach rannych, do działaczy Fundacji Pro podchodzi dawno niewidziany Remigiusz D. i prosi o materiały, jednocześnie oświadcza, że jego celem jest wręczenie ulotek - relacjonuje. Kurka zauważa również, że po całej akcji Remigiusz zachowuje się niezwykle agresywnie wobec policji, a mimo to
zarzuty jakie mu postawiła prokuratura, nie pokrywające się z tym, co rzeczywiście mężczyzna - mogą mu pomóc bez trudu uzyskać uniewinnienie w procesie.
Źródło: niezalezna.pl
sp