Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Taśmy Kohla - książka w oprawie skandalu

Zapowiadało się skandalicznie, ale najwidoczniej cała para poszła w gwizdek. Takie wnioski nasuwają się po lekturze czołówkowego artykułu Rene Pfistera w ostatnim „Spieglu“.

kremlin.ru
kremlin.ru
Zapowiadało się skandalicznie, ale najwidoczniej cała para poszła w gwizdek. Takie wnioski nasuwają się po lekturze czołówkowego artykułu Rene Pfistera w ostatnim „Spieglu“. Temat: Helmut Kohl alias Kanclerz Zjednoczenia opluwający jadem swoich partyjnych kolegów. Gwóźdź programu – Kohl wspominający, że Angela Merkel „nie umiała się właściwie posługiwać nożem i widelcem i trzeba ją było ciągle napominać“. Skandalu trzeba tu szukać z lupą. O co więc tyle hałasu? - zastanawia się Olga Doleśniak-Harczuk w „Gazecie Polskiej”.

W tej historii każdy znajdzie coś dla siebie. Jest dziennikarz, który poświęcił kilka lat swojego życia na spisywanie wspomnień jednego z najważniejszych i najbardziej charakterystycznych polityków przełomu wieków. Jest kobieta, która pokazała dziennikarzowi drzwi, z chwilą gdy uznała, że ten przekracza swoje kompetencje i próbuje polityka oszukać. Jest redakcja pewnego tygodnika, której ulubioną chyba rozrywką od 1976 r. było naigrawanie się ze wspomnianego polityka i sam polityk – człowiek tak dziś schorowany, że z trudem udaje mu się wyartykułować wyraźnie kilka słów. Ghostwriter nazywa się Heribert Schwan, kobieta to Maike Richter, polityk to oczywiście Helmut Kohl, a jego największym „fanem“ jest tygodnik „Der Spiegel“. To właśnie jego autor w poniedziałkowym wydaniu opisuje dramat w kilku aktach, z udziałem wspomnianych postaci. Zanim jednak przejdę do historii niczym z magla, nieco tła.

Upadek olbrzyma

W środę 8 października na Międzynarodowych Targach Książki we Frankfurcie były kanclerz Niemiec Helmut Kohl miał wystąpić na promocji wznowionego wydania trzeciego tomu swoich wspomnień. Wymarzona książka na 25. rocznicę obalenia muru berlińskiego, ponieważ opowiada o okresie od lata 1989 r. do jesieni 1990 r., czasie mozolnego zszywania dwóch niemieckich tworów. Kohla fetowano wtedy jako Kanclerza Zjednoczenia. Kto pamięta dobrze tamten okres, automatycznie skojarzy hasło „upadek muru“ z Kohlem (abstrahujac od tych, którym się ono bardziej klei z koncertem Pink Floydów i niezapomnianym „The Wall“).

Tyle że w czasie przełomu 1989/1990 w samym mateczniku kanclerza, czyli w CDU, narastało napięcie, chadekom było daleko do euforii. W łonie partii powstała frakcja dążąca do pozbycia się Kohla, odmawiano mu zdolności do właściwego kierowania partią i krajem, świeżości spojrzenia. Kształtować politykę Niemiec Zachodnich to jedno, ale decydować o Niemczech poszerzonych o landy wschodnie to drugie. Kohl przestał być uwielbianym wodzem, stał się balastem, reliktem zimnowojennej polityki, niegotowym na nowe wyzwania po upadku żelaznej kurtyny.

Tarcia sięgnęły zenitu podczas zjazdu CDU w Bremie, w połowie września 1989 r. Na stołek Kohla już szykował się premier Badenii-Wirtembergii Lothar Spaeth, tylko dzięki sprytowi i politycznej inteligencji olbrzym z Nadrenii-Palatynatu wyszedł z tego pojedynku obronną ręką. Od tego czasu jednak zegar Kohla bił szybciej i coraz bardziej nerwowo. Koniec przyszedł w styczniu 2000 r. wraz z aferą czarnych kas CDU. Ale zanim Angela Merkel dokonała słynnego „ojcobójstwa“, deputowany CDU do Bundestagu Friedbert Pflueger stwierdził z przekąsem: „Co musi się stać, gdy stary bauer nie chce odejść z dworu? Trzeba sobie zadać pytanie, jak długo jeszcze można się temu biernie przyglądać“. Tym trzymającym się kurczowo pazurami dworu bauerem był Kohl. Ośmielone zdecydowaną postawą Angeli Merkel CDU tym razem nie wygasiło puczu, historia z 1989 r. nie miała prawa się powtórzyć. Kohl walczył, bywał uparty jak osioł, potrafił nieproszony wpaść na posiedzenia partii, czym wprawiał w zażenowanie zwłaszcza tych, którzy go wcześniej bronili i usprawiedliwiali, ale w ostatecznym rozrachunku przegrał. Zgorzkniały, niepotrafiący poradzić sobie z porażką i w poczuciu, że go niesłusznie skrzywdzono, zaszył się w swoim domu w Oggersheim (Nadrenia-Palatynat). W marcu 2001 r. zaczęła się praca nad pierwszym tomem wspomnień. I właśnie tutaj zaczyna się opowieść, która na początku tego tygodnia znalazła swój dziwny finał na łamach „Spiegla“.

Pan pisarz i mistrz

Helmut Kohl i dziennikarz telewizji WDR Heribert Schwan poznali się w 1987 r. To właśnie wtedy Schwan nakręcił dokument o żonie Kohla – Hannelore. Kanclerz był pod wrażeniem dzieła, na tyle silnym, by Schwan stał się mile widzianym gościem w Bonn. W 2001 r. zdruzgotany porażką Kohl potrzebował terapii, ale wybrał zaskakującą kurację. Postanowił podreperować swoje ego, spisując wspomnienia. Było jednak jedno „ale“. Był dobrym mówcą, ale nie przepadał za pisaniem. Przydzielono mu więc ghostwritera – Heriberta Schwana. W umowie wydawnictwa Droemer, które wydało wszystkie tomy wspomnień Kohla, poczyniono zapis, że to były kanclerz decyduje o tym, jakie treści ostatecznie znajdą się w książce, dodatkowo Kohl miał prawo zmienić ghostwritera, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota. Współpraca ze Schwanem układała się harmonijnie, podróż pociągiem z Kolonii do domu Kohla, herbata, praca nad książką w piwniczce, z której polityk senior uczynił swój gabinet do pracy i rozmyślań.

W tym czasie z tacą zastawioną tłustymi kiełbaskami lub roladkami wpadała gospodyni Kohla, czasem panowie wychodzili na kolację do restauracji, każdy płacił za siebie. Kohl mówił do Schwana na „ty“, Schwan mówił o swoim pracodawcy „mistrz“. Praca nad książką, czyli rozmowy i nagrywanie wywiadów, trwała od 12 marca 2001 r. do 27 października 2002 r. Podczas 105 takich sesji Schwan nagrał ponad 600 godzin rozmów na 200 taśmach.

W trakcie pracy nad książką doszło do tragedii. 5 czerwca 2001 r. Hannelore Kohl popełniła samobójstwo. Od tego czasu b. kanclerz utrzymywał, że żona nie wytrzymała nagonki na niego i ich rodzinę. Z czasem na jaw wyszły i inne wątki tej sprawy, m.in. choroba Hannelore i jej depresje, ale Kohl nie zmienił stanowiska. dla niego Hannelore po prostu była ofiarą publicznych ataków na ich dobre imię.

Dwa pierwsze tomy wspomnień kanclerza są zresztą dedykowane zmarłej żonie, ale już na trzecim, wydanym w 2007 r., o Hannelore Kohl nie wspomniał ani słowem. Wszystko to za sprawą Maike Richter, która od 2005 r. żyła u boku olbrzyma z CDU (zdaniem Schwana Richter pojawiła się w życiu b. kanclerza znacznie wcześniej, ale to tylko spekulacje; faktem jest natomiast, że od 1994 r. pracowała w urzędzie kanclerskim, więc z pewnością dobrze znali się na niwie zawodowej). O 30 lat młodsza od męża Richter jednak nie ograniczyła swojej ingerencji do starcia dedykacji wspomnień. Zdaniem Schwana regularnie wtrącała się w treść książki, którą planowano wydać w 2012 r. To miała być biografia Kohla, pierwsza pod nazwiskiem Schwana.

Richter zaczęła poprawiać całe pasaże w projekcie, dziennikarz zaprotestował i wtedy otrzymał pismo od prawników Kohla z informacją, że ten rezygnuje z jego usług. Schwan jednak wciąż był w posiadaniu taśm z nagraniami, jakie powstały w domu Kohla w latach 2001–2002 i zapowiedział, że ich nie odda. Sąd okręgowy w Kolonii rozstrzygnął sprawę na korzyść Richter i Kohla, dziennikarz miał zwrócić wszystkie nagrania. I zwrócił, tyle że po drodze skopiował ich treść i na podstawie kopii tworzył dalej.

Książka, która powstała w ten sposób, nosi tytuł: „Testament. Protokoły Kohla“, jej współautorem jest dziennikarz ARD Tilman Jens. Kontrowersyjny tom nieautoryzowany przez Kohla, wydawany wbrew jego woli, ma się ukazać 13 października nakładem wydawnictwa Heyne. Prawnicy polityka zapowiedzieli, że będą próbowali zapobiec wydaniu tej książki, ale mleko już się rozlało. Protokoły Kohla dzięki akcji promocyjnej „Spiegla“ wywołały skandal. Całkiem niesłusznie zresztą, bo cytaty, na których opiera się „linia oskarżenia“ wymierzona w Kohla, to zbiór mało ciekawych wypowiedzi, które mogą wprawić w osłupienie chyba tylko ignorantów. Faktem jest jednak, że Kohl nie spodziewał się, iż jego luźne sformułowania rzucane od czasu do czasu podczas pracy nad wspomnieniami ujrzą światło dzienne przed jego śmiercią. Podobno liczył na to, że co bardziej soczyste fragmenty ukażą się, kiedy już zamknie oczy. Teza jak najbardziej prawdopodobna, biorąc pod uwagę fakt, że nawet przy swoim ognistym temperamencie Kohl nie posunął się nigdy do tego, by publicznie zrugać „ojcobójczynię“ Merkel czy kolegów, którzy w 1989 r. w Bremie życzyli mu połamania nóg.

Gorbaczow w ciemnej d...

Są jednak w cytatach przytoczonych przez „Spiegel“ perełki – pasaże ukazające Kohla w sposób nie złośliwy, lecz prawdziwy, jako pragmatyka. Ciekawy jest wątek z Michaiłem Gorbaczowem, o którym Kohl miał powiedzieć: „Gorbaczow przejrzał księgi rachunkowe, zobaczył, że jest w czarnej d... i nie jest w stanie dłużej podtrzymywać reżimu. I wtedy wpadł na pomysł z pieriestrojką“. Niech na takie słowa oburzają się czytelnicy lewicowych tygodników. Dla całej reszty, która rozumie, jak istotny jest pieniądz w podtrzymywaniu każdego reżimu, sprawa jest oczywista. I dla Kohla taka była.

Jest jednak jeden problem natury piarowej. Otóż Kohl miał według Schwana powiedzieć jeszcze, że żadne ruchy rewolucyjne w NRD nie obaliły systemu, że te mityczne tłumy wylegające na ulice nie byłyby na tyle silne, by wprowadzić komunisów w drżenie. Zdaniem Kohla komunizm upadł, bo był gospodarczym trupem. Kohl miał rację. Sęk jednak w tym, że takie słowa z ust Kanclerza Zjednoczenia wypowiedziane na pięć minut przed wielką uroczystością pod tytułem „25 lat temu obaliliśmy mur“ mogą zostać źle zrozumiane, a nawet zupełnie niezrozumiane przez większość społeczeństwa, któremu kanclerz Merkel od lat opowiada o tym, jak siłą własnej woli i rąk obaliło komunizm. Ona sama miała wtedy inne zajęcia, ale dziś staje w jednym szeregu z tymi, którzy ten komunizm kąsali.

84-letni Kohl z trudem poruszający się na wózku, ledwo zdolny wypowiedzieć zdanie, ma marne szanse, by teraz wyłożyć narodowi naturę swoich relacji z Gorbaczowem („Spiegel“ mu zarzuca, że nazywał go przyjacielem i chwalił za pierestrojkę, a potem niecnie obmawiał) i zależność między pieniądzem a władzą. Zresztą co do pieniędzy on sam ma nie lada kłopot, bo w dalszym ciągu nie ujawnił nazwisk darczyńców CDU z afery czarnych kas, pozostali oni bezimiennymi schwarzcharakterami największego przekrętu w historii niemieckiej chadecji. Jak informuje „Spiegel“, w Protokołach Kohla nie ma ani słowa o tajemniczych donatorach. Schwan pisze o kłopotach Merkel na przyjęciach, gdzie niczym sympatyczny bohater „Titanica“ nie wie, którym widelcem ukłuć rybę, a którym zjeść tort, ale zapomniał zapytać Kohla o nazwiska z listy. Albo z niego tych informacji nie wydobył. Na jedno wychodzi. Najważniejsze, że wraz z kolegą-współautorem podliczył, ile razy Kohl narzeka na redakcję „Spiegla“ i doliczyli się, że aż 250.

Niespodzianka. Redakcja, która od początku robiła z Kohla wioskowego głupka z Palatynatu, a na okładce z 1976 r. przedstawiła go jako mutanta o czaszcze w kształcie żarówki tylko dlatego, że ośmielił się przyjechać do Bonn i walczyć o najważniejszy urząd w państwie, udaje teraz przysłowiowego Greka. Generalnie wszyscy tu udają Greka. Merkel – że komuna upadła, bo ona odbierała telefony w siedzibie Demokratycznego Przełomu; media – bo myślały, że gładkie do bólu wspomnienia Kohla to jego jedyne oblicze, Schwan – bo żył w przekonaniu, że jak „mistrz“ pije z nim herbatę, to i taśmy podaruje, a teraz dziwi się, że ma na karku jego prawników.

Daleko mi do bezkrytycznego uwielbienia Kohla, staruszek całe życie był przede wszystkim twardym politykiem, świadczy o tym m.in. jego kłopotliwa relacja z Wolfgangiem Schaeuble, której nie pochwalam, bo była destrukcyjna w każdym sensie, ale jedno trzeba mu przyznać – miał charyzmę. To coś, czego panie Merkel i von der Leyen, panowie Gabriel i de Maizere nie rozumieją. A skandalu nie ma, jest szum i będą zapewne imponujące nakłady.

 



Źródło: Gazeta Polska

Olga Doleśniak-Harczuk