Tuż przed czwartą rocznicą narodowej tragedii odbyła się konferencja prasowa prokuratury wojskowej, miała ona rozwiać wszystkie wątpliwości dotyczące katastrofy 10 kwietnia 2010 r. Stało się jednak wręcz odwrotnie. Okazało się, że wątpliwości przybyło, a prokuratorzy poza powtarzanymi jak mantra słowami „wybuchu nie było” nie są w stanie przedstawić dowodów na poparcie swoich tez. Byliśmy więc świadkami kolejnej kompromitacji prokuratury wojskowej i Seremeta.
Na stronie internetowej Naczelnej Prokuratury Wojskowej znajduje się link zatytułowany „Opinia fizykochemiczna CLKP”. Jest to jedyna opinia publicznie dostępna wydana w sprawie śladów materiałów wybuchowych na wraku tupolewa. Z jej treści dowiadujemy się m.in, że sformułowano opinie uzupełniające do wcześniejszych ustaleń biegłych. Jednak już treści tych opinii nie znajdziemy na stronie NPW. W jedynej, która została zamieszczona – „Opinii fizykochemicznej CLKP” – czytamy, że w badaniach próbek (czyli np. części tupolewa w Smoleńsku oraz ziemi z terenu katastrofy) stwierdzono ślady materiałów wybuchowych. Wykazały to specjalistyczne urządzenia, które biegli mieli ze sobą w Smoleńsku. W dostępnej publicznie opinii jest również informacja, że na badanych próbkach stwierdzono ślady heksogenu – związku chemicznego, który jest stosowany jako materiał wybuchowy.
Dlatego mimo faktu, że zamieszczona na stronie NPW opinia zawiera wiele specjalistycznych terminów, warto się z nią zapoznać – po tej lekturze trudno twierdzić, że 10 kwietnia 2010 r. w rządowym Tu-154M o numerze bocznym 101 nie doszło do eksplozji.
Z opinii dowiadujemy się m.in., że wszystkie przebadane fragmenty samolotu oraz jego wyposażenia pochodziły z szopy lub z namiotu, gdzie – jak twierdzą Rosjanie – trafiły szczątki polskiego samolotu. Polscy biegli nie przebadali ani jednego fragmentu tupolewa, który znajdował się na miejscu katastrofy. To dopiero Rosjanie decydowali, kiedy wydadzą nam szczątki wraku do badania. Co ciekawe, Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, powtarzał na konferencji prasowej: „Zdaniem biegłych badane fragmenty mogły pochodzić z Tu-154M o numerze bocznym 101, który 10 kwietnia 2010 r. rozbił się na lotnisku Smoleńsk Północny”. Stosując najprostsze zasady logiki, można stwierdzić: tak, te części mogły należeć do tupolewa, ale wcale nie musiały. Bo niby skąd mamy gwarancję, że nie wzięto ich z innych tupolewów, które zalegają na rosyjskich złomowiskach? Oczywiście nikt takiej gwarancji nie da, a wystarczy popatrzeć na zdjęcia zamieszczone we wspomnianej opinii CLKP, by przekonać się, w jakich warunkach są przechowywane fragmenty Tu-154M.
Nie sposób także pominąć tego, co się stało tuż przed drugą rocznicą katastrofy smoleńskiej – przed 10 kwietnia 2012 r. Rosjanie zaprezentowali czyściutkie, pomalowane, ze wstawionymi oknami fragmenty tupolewa, który miał się rozbić na lotnisku Siewiernyj. Pozostaje pytanie: czy to właśnie te fragmenty badali biegli z CLKP? A jeżeli tak, to jaką mamy gwarancję, że są to części polskiego, rządowego Tu-154M? Skąd wiadomo, że nasi specjaliści przebadali właśnie TEGO tupolewa? Żadnej! I właśnie dlatego trudno jakikolwiek element z dotychczasowych ustaleń biegłych i prokuratorów przyjąć za pewny i wiarygodny.
Prokurator, który nie lubi dowodów
Niepotrzebne oryginały czarnych skrzynek, niepotrzebny wrak – taki właśnie ekstrawagancki pogląd wyraził prokurator generalny Andrzej Seremet. Jego zdaniem ani oryginały czarnych skrzynek, ani wrak rządowego samolotu nie są potrzebne do tego, by zakończyć w Polsce śledztwo smoleńskie. Ciekawe, w jaki sposób prowadził sprawy sądowe sędzia Seremet, jeszcze zanim z rąk prof. Lecha Kaczyńskiego otrzymał nominację na prokuratora generalnego. Czy wtedy także uważał, że dowody rzeczowe w prowadzonych przez niego procesach były niepotrzebne? Trudno odnieść takie wrażenie, gdy czyta się informację na temat spraw prowadzonych przez sędziego Seremeta (zamieszczoną na stronach Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka). Wręcz przeciwnie – sędzia Seremet uchylał wyroki sądów niższych instancji, uznając, że potrzebne są silniejsze dowody w konkretnych sprawach. Cóż więc się stało, że tak radykalnie zmienił poglądy po zmianie fotela? Odpowiedź na to pytanie zna tylko on sam. My możemy jedynie się domyślać.
Co ciekawe, stanowiska swojego szefa nie podzielili wojskowi śledczy, którzy stwierdzili, że do momentu „zgromadzenia pełnego materiału dowodowego wydanie kompleksowej opinii nie będzie możliwe. Istotą sprawy, jeśli chodzi o uzyskanie wraku i rejestratorów, jest możliwość nieskrępowanego do nich dostępu i czynienia stosownych badań”. Taką opinię, opublikowaną przez „Rzeczpospolitą”, wyraził rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej ppłk Janusz Wójcik. Nie był w tym stanowisku odosobniony – tak samo uważa płk Antoni Milkiewicz, szef zespołu biegłych powołanych przez prokuraturę.
Cały artykuł ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie”
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Dorota Kania