Wygląda na to, że ta część Polaków, którzy zagłosowali na POstkomunę, uznała, iż ma prosty wybór. Polega on na selekcji – takie prawdopodobnie mogą mieć rozpoznanie sytuacji – Moskwa czy Berlin. A jeśli tak, to oni wybierają Berlin - pisze Joanna Lichocka w "Gazecie Polskiej".
Przy okazji odrzucają myślenie o silnej i podmiotowej Polsce – zapewne sądzą, że to nierealne mrzonki, bo przecież Polska jest gorsza, słabsza, zawsze taka była i taka będzie. Nie zgadzają się z przekonaniem, że trzeba się w Unii Europejskiej „stawiać”. Przeciwnie – chcą ułożenia się z Berlinem i Brukselą, drażnią ich i niepokoją wszystkie wypowiedzi krytykujące porządki w Unii, bo przecież Unia jest gwarantem „europejskiego” życia i nie byłoby dobrze, gdyby tam w Paryżu i Berlinie się na nas mocno gniewali.
Wyborcy w ostatnich wyborach powiedzieli nam mniej więcej tak: chcemy spokoju, niepokoi nas wojna Rosji z Ukrainą, nie czas na kozakowanie, chowamy się pod skrzydła Brukseli. Marzenia o podmiotowej, silnej Polsce w Unii wsadźcie sobie do kieszeni albo odłóżcie na później – teraz uszy po sobie.
Nie znam analiz powyborczych wynikających z badań, ale wydaje mi się, że kwestia europejska była jedną z kluczowych, które zaważyły na wyniku wyborów. Większość Polaków – ta, która poparła partie opozycji – po prostu nie przyjęła do wiadomości faktu, że można być w Unii Europejskiej i jednocześnie twardo chronić interesów Polski. Nie chciała rozumieć ostrzeżeń, a pod koniec kampanii wręcz bicia na alarm, że w Berlinie i Brukseli szykowane są rozwiązania, które mają zniszczyć polską suwerenność. A jeśli jakaś część usłyszała je i wzięła w ogóle pod uwagę, to uznała, że i tak trzeba przystać na to, co nam tam proponują. Bo jesteśmy zbyt słabi albo zbyt zagrożeni rosyjskim imperializmem, by teraz pozwalać sobie na konflikt Polski z Unią. Do tego przekonania – o słabości Polski i o tym, że trzeba się na wszystko zgadzać, co proponuje Bruksela – nakłaniają Polaków politycy obecnej opozycji i ich propagandziści. Rechot i szyderstwa z wystąpień Jarosława Kaczyńskiego dobiegają z większości mediów należących do zagranicznych podmiotów lub tych wykupionych i wspieranych przez Georga Sorosa. Można rzec – Polska została spacyfikowana, a część klasy politycznej służąca interesom zewnętrznym i większość takich mediów było narzędziem tej operacji. Dlatego tak trafne są słowa Jarosława Kaczyńskiego o „zamontowanym tu rządzie Donalda Tuska”, jaki ma powstać, jeśli nie uda się misja Mateusza Morawieckiego. Rząd Tuska niezbędny jest do tego, by plany Berlina na środkową Europę się udały.
Ta konstatacja o przyczynie takiego, a nie innego wyniku wyborów jest dla obozu patriotycznego dramatyczna. Okazuje się bowiem, że w sprawach fundamentalnych dla istnienia państwa większość podjęła decyzję, która jest dla kraju krzywdząca. Co więcej – podjęła ją, moim zdaniem, z dużą dozą świadomości tego, co robi. Marzyła nam się Polska silna w Trójmorzu, Polska polityki jagiellońskiej. Ale większość uznała, że akceptuje status czegoś w rodzaju części federacji europejskiej, zrobionej na wzór Republiki Federalnej Niemiec. Polska-land nie bardzo im przeszkadza, takie stawianie sprawy wydaje im się zresztą przesadą – ale to, że kluczowe decyzje będą podejmowane za nas w Berlinie czy Brukseli, nie przeszkadza im. Oczywiście wynika to z braku świadomości, co to właściwie oznacza w praktyce również dla ich osobistego życia – ale trzeba powiedzieć sobie, że dla znakomitej części wyborców zarządzanie „europejskie” nie jest czymś, czego nie chcą. Ten stan ducha i umysłów moich rodaków ma swoje generalne przyczyny, o których pisałam powyżej – stan zagrożenia Moskwą, brak wiary w Polskę oraz perswazja mediów i sprzedanej części politycznych elit. Niestety, media wolnej Polski ani te nieliczne instytucje kultury, które powstały w ciągu ostatnich lat, nie zdołały stworzyć na tyle silnego przekazu, by zneutralizować te efekty zewnętrznej propagandy. Trudno zresztą wyobrazić sobie skalę działań medialnych czy kulturowych, które po dekadach funkcjonowania przemysłu pogardy i polityki zawstydzania Polaków mogłyby w krótkim czasie zmienić urobiony PRL-em i systemem postkomunistycznym sposób myślenia części naszych rodaków. Niemniej – obok obrony wolności słowa, ochrony dorobku ośmiu lat rządów obozu Zjednoczonej Prawicy – jest to najważniejsze wyzwanie dla patriotycznej Polski. Jak przekonać, jak wyperswadować naszym rodakom z głowy pomysł na poddanie się kolejnym zaborom? Bo że taki pomysł istnieje – to chyba już nikt nie ma wątpliwości.