Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Zobaczyliśmy się, policzyliśmy i nie odpuścimy

Upór władzy jest po prostu ośli, wbrew faktom, raportowi NIK, raportom sanepidu, wbrew temu, że coraz mniejszy procent rodziców posyła dzieci w wieku sześciu lat do szkół.

Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Upór władzy jest po prostu ośli, wbrew faktom, raportowi NIK, raportom sanepidu, wbrew temu, że coraz mniejszy procent rodziców posyła dzieci w wieku sześciu lat do szkół. Zauważyć, że coś jest nie tak z tą reformą, nie jest trudno - mówią Karolina i Tomasz Elbanowscy w rozmowie z Joanną Lichocką z „Gazety Polskiej”.

Głosowali Państwo na Platformę Obywatelską?

Nie chcemy mówić o tym, na kogo głosowaliśmy.

Ale wydaje mi się, że kiedyś chyba zostało to powiedziane?
Nie, nigdy. Kiedyś z ramienia Platformy byliśmy mężami zaufania w komisji wyborczej.

To pewnie stąd się wzięła taka informacja.
Pewnie tak.

Pytam o to, bo mam wrażenie, że zderzyli się państwo z rządami PO w wymiarze, który był dla Was zaskakujący.
Tak byśmy tego nie określili. Działamy od pięciu lat i właściwie cały czas obserwujemy ten sam mechanizm. Przychodzimy do ministerstwa czy do rządu z konkretnymi problemami i postulatami, z prośbą o rozmowę, i od pierwszego dnia protestu jesteśmy lekceważeni. Symboliczny moment dla tego wszystkiego, co przez ten czas się działo, nastąpił w maju 2008 r. Przyszliśmy pierwszy raz do ówczesnej minister edukacji Katarzyny Hall. Nawet nie wzięła do ręki petycji, którą jej publicznie przedłożyliśmy. Dokument z podpisami tysiąca osób zostawiła na stole i wyszła z sali. To był początek akcji „Ratuj maluchy”, ale ten schemat powtarzał się przez cały ten czas. Przez pięć lat nie było dialogu, żadnej współpracy, nawet elementarnej woli przyjęcia do wiadomości, że jest jakiś problem.

Przeciwnie – wszystko jest OK, tylko Państwo tego nie rozumieją?
No właśnie, cały czas malują trawę na zielono. Wszystko jest wspaniale, a ci, którym się to nie podoba, mają widocznie jakieś problemy ze sobą.

Od czego zaczęła się akcja „Ratuj maluchy”?
Najpierw był protest w internecie. Ponad 50 tys. osób podpisało się pod petycją, by nie wprowadzać obowiązku szkolnego dla sześciolatków. Dało to tyle, że władza ustąpiła i nie wprowadziła sześciolatków do szkoły już w 2009 r., bo taki był jej pierwotny projekt. Minister Hall chciała z rozbiegu, bez żadnego przygotowania, posłać jednocześnie dwa roczniki do pierwszej klasy, co świadczy najwymowniej o autorach reformy. Władza ustąpiła, przez trzy lata był wolny wybór. Potem zebraliśmy pod obywatelskim projektem ustawy niemal 350 tys. podpisów – trzyipółkrotnie więcej, niż wymagają przepisy. Początkowo posłowie wszystkich klubów poparli prace nad nim.

Czego dotyczył?
Projekt nazwaliśmy ,,Sześciolatki do przedszkola”, zakładał on odwrócenie zapisów reformy pani minister Hall, tego wszystkiego, o czym pisaliśmy we wniosku o referendum. Zniesienie obowiązku szkolnego sześciolatków, obowiązkowej zerówki dla pięciolatków, wycofanie fatalnej podstawy programowej oraz powstrzymanie likwidacji szkół – bo to wszystko jest wynikiem tej reformy. W projekcie naszej ustawy postulowaliśmy też subwencję państwową na przedszkola – taką, jaką teraz dostają szkoły. Ale w czerwcu 2012 r. komisja sejmowa ds. edukacji odrzuciła go dosłownie w ciągu pięciu minut. Nie wysłuchano nawet głosu naszych ekspertów. To był tydzień, kiedy polska reprezentacja grała dwa mecze na Euro 2012. Koalicji udało się utopić projekt po cichu. Formalnie do dziś tkwi w sejmowej zamrażarce. Kolejnym pomysłem był więc wniosek o rozpisanie referendum. Wiele osób mówiło, że to się nie uda. Że bez struktur organizacyjnych – partyjnych czy związkowych – nie da się zebrać wymaganych 500 tys. podpisów.

Zebrano milion. W jakim czasie?
Od stycznia do 12 czerwca 2013 r. W pięć miesięcy.

Jak to się robi?
Nas samych to zaskoczyło. Mieliśmy doświadczenie tylko ze zbieraniem podpisów pod projektem obywatelskim. Ale teraz skala zaangażowania rodziców była nieporównywalnie większa. Ludzie wychodzili ze skóry, żeby te podpisy zbierać. Chodzili po ulicach, od domu do domu, od drzwi do drzwi. Wiele osób nic takiego wcześniej nie robiło, musiało się przełamać. Były matki, które same zebrały podpisy niemal wszystkich mieszkańców swojego miasteczka. Przychodziły też koperty z formularzami, na których podpisywała się dosłownie cała wieś, wszystkie adresy po kolei. Naprawdę fajne rzeczy widać w tej akcji. To nie jest jakiś protest zamożnych rodziców z wielkich miast, którym przewróciło się w głowach i wymagają nie wiadomo jakich standardów. To był protest rodziców z całej Polski. Podpisy zbierała nawet najbliższa rodzina jednego z posłów Platformy, który publicznie deklarował poparcie wniosku, dopiero ostatniego dnia rano zmienił zdanie i zagłosował przeciw.

Spodziewali się Państwo uruchomienia machiny medialnej przeciw Wam?
Nie, ale to pokazało, jak poważnym problemem dla władzy był nasz wniosek, widocznie odczytano go jako zagrożenie dla rządu. Przestraszono się siły organizujących się rodziców. Debata w ostatnich tygodniach przed głosowaniem straciła wymiar merytoryczny. Na portalu Tomasza Lisa przeczytaliśmy np. tekst pod tytułem ,,Elbanowscy na Elbę”, w którym nas, rodziców, stawiano w jednym rzędzie z pedofilami. Poczuliśmy się jak na lekcji żywej historii o walce z opozycją w czasach PRL. Niezależnie jednak od tego wszystkiego rodzice i tak wiedzą, jak jest. Rynsztokowa publicystyka wsparta działaniami aktywu dziennikarskiego nie zmieni faktu, że szkoły są w zapaści, a reforma edukacji jest przeprowadzana bez pieniędzy i niezgodnie z obowiązującymi standardami. Zaskoczyło nas kłamstwo, że szkoły są gotowe, tak po prostu powtarzane przez panią minister, przez kuratoria, przez tych biednych dyrektorów spędzanych na konferencje. Hasło podchwycone potem przez media, które dosłownie pokazywały nas w ciemnych barwach z podkładem muzycznym programu kryminalnego, jak byśmy byli przestępcami. Okazało się, że w Polsce nie wolno krytykować instytucji publicznej, jaką jest szkoła.

Nie wolno krytykować władzy.
Tak, wiemy, ale w tym wypadku atakując nas, w odpowiedzi na nasz raport o stanie szkół oparto się na twierdzeniach dyrektorów, że szkoły są przygotowane. Tyle że dyrektorzy szkół zawsze będą tak mówić, nawet wtedy, gdy prywatnie tak nie uważają. Inaczej szybko przestaliby być dyrektorami. Zresztą ci sami dyrektorzy zgłaszają się do rodziców i mówią: „Kochani, życzycie sobie dywan dla waszych dzieci w pierwszej klasie, to go sobie kupcie. Nie chcecie brudnych ścian, to je pomalujcie”. Zarzuty wobec naszego raportu były bezzasadne, a niektóre sprostowania były po prostu śmieszne. Coś w stylu: „To nieprawda, że dach przecieka, zwłaszcza że prawie nie padało”.

Co Państwo planują robić teraz?
Mamy fundację, która zajmuje się nie tylko sprawą referendum, lecz także polityką prorodzinną. Cały czas zgłaszają się do nas z prośbą o pomoc rodziny, którym odebrano dzieci z powodu biedy. Za nami bardzo intensywny czas, ale wierzymy, że wysiłek tylu ludzi nie pójdzie na marne i mimo odrzucenia wniosku będzie z tej pracy coś dobrego. Musimy się skupić na tym, by pomóc rodzicom w odroczeniu edukacji sześciolatków, w tej chwili to najbardziej palący problem. Musimy dotrzeć do nich z informacją, jak mogą to zrobić. Do czasu reformy w edukacji brało udział 1–2 proc. dzieci sześcioletnich. Pozostałe zwykle nie miały gotowości szkolnej. W badaniach w poradniach psychologiczno-pedagogicznych przechodził tylko wąski odsetek dzieci. One mogą być intelektualnie geniuszami, ale emocjonalnie są maluchami i powinny uczyć się przez zabawę w przedszkolu.

Nie jestem do tego przekonana. W wielu krajach edukacja szkolna zaczyna się w wieku sześciu lat.
I w większości krajów jest to edukacja metodami przedszkolnymi. Zresztą i w Polsce sześciolatki od 2003 r. mają obowiązek edukacji, tyle że przedszkolnej. Mamy też inny przykład – Wielkiej Brytanii, w której nauka w rygorze szkolnym zdaje się nie służyć pięciolatkom. Co piąte dziecko ma tam zdiagnozowane specjalne potrzeby edukacyjne. To porażka systemu na skalę nieznaną w żadnym innym kraju Europy. Rodzice zorganizowali tam podobną do naszej akcję ,,Save the childhood” w sprawie podniesienia wieku obowiązku szkolnego. Wsparło ją w liście do władz 130 brytyjskich ekspertów. Dla nich wzorem do naśladowania jest Finlandia z siedmiolatkami w pierwszej klasie. I to właśnie Finowie mają jedne z najlepszych w świecie wyniki edukacyjne.

Jak rodzice mogą opóźnić start edukacyjny swoich dzieci?
Należy w poradni psychologiczno-pedagogicznej przeprowadzić badanie gotowości szkolnej i z negatywnym wynikiem złożyć wniosek o odroczenie edukacji szkolnej u dyrektora szkoły. Pomóc może też zaświadczenie od pediatry.

PiS zadeklarował, że złoży ponownie wniosek o referendum w tej sprawie.
Nie bierzemy udziału w żadnych akcjach politycznych, również w tej, której nie wróżymy powodzenia w parlamencie, ani w tej, która nie ma aprobaty społecznej. Teraz musimy raczej dać sobie chwilę na odpoczynek i na zastanowienie się, co robić.

Odżegnują się Państwo od polityki, ale postrzega się Was jako tych, którzy wystąpili przeciw reformie tego rządu, ergo wystąpili przeciw temu rządowi.
Nie wystąpiliśmy przeciw rządowi, nigdy nie protestowaliśmy przeciw żadnemu ministrowi. Gdy Solidarność zbierała podpisy pod wnioskiem o dymisję minister Hall, nie dołączyliśmy się. Staramy się walczyć z głupimi pomysłami, nie wchodząc w kwestię obsady stanowisk. Nie jesteśmy ani z PO, ani z PiS, ani z żadnej innej partii. Jeśli już, to jesteśmy z partii mamy i taty.

Tyle że w Polsce działa zasada, że kto nie jest z obecną władzą, ten jest przeciw niej. I staje się wrogiem publicznym.
Od pięciu lat deprecjonuje się nasze działania, ale przez cały ten czas udało nam się nie schodzić na poziom polityki partyjnej. Dzięki temu dyskutujemy o tym, o czym chcemy głośno mówić. I nawet gdy politycy czy przychylni im dziennikarze sto razy powtórzą w radiu czy telewizji, że szkoły są przygotowane na przyjęcie sześciolatków, a reforma jest słuszna, ich słowa nie mają siły sprawczej. Rodzice mogą sobie tego posłuchać, ale potem pójdą do szkoły i widzą, że ich dzieci siedzą w stuosobowej grupie w świetlicy, nauczycielka mówi do nich przez tubę, a jej przekaz rozpływa się w powietrzu. Rodzice wiedzą swoje.

Co Państwo po tym doświadczeniu myślą o polskim państwie?
Tak jak ryba psuje się od głowy, tak państwo psuje się od środowiska sprawującego władzę. Odrzucenie naszego wniosku przez sejm to kolejny już przecież dowód, że z punktu widzenia rządu aktywny obywatel jest problemem. Władza otwarcie niszczy próby budowania społeczeństwa obywatelskiego. Partia, która ma w nazwie słowo „obywatelska”, i ugrupowanie, które określa się jako „ludowe”, zagłosowały przeciw obywatelom, przeciw ludowi, a nawet własnemu elektoratowi. Badanie opinii publicznej pokazało bowiem, że najbardziej przeciwny sześciolatkom w szkole jest elektorat PSL. To świadczy o tym, że politycy reprezentują samych siebie, są oderwani od społeczeństwa. Ale nie ma co popadać w fatalizm. Ministrowie, rządy się zmieniają, wystarczy trochę poczekać. A my jesteśmy rodzicami non stop. Zobaczyliśmy się, policzyliśmy i nie odpuścimy. Wierzę, że ta reforma nie wejdzie w życie, opór rzeczywistości jest zbyt silny.

A dlaczego, Państwa zdaniem, władzy tak na niej zależy?
Nie wiemy. Upór jest po prostu ośli, wbrew faktom, raportowi NIK, raportom sanepidu, wbrew temu, że coraz mniejszy procent rodziców posyła dzieci w wieku sześciu lat do szkół. Zauważyć, że coś jest nie tak z tą reformą, nie jest trudno. Tymczasem rząd wydaje coraz więcej pieniędzy na propagandę. Inwestował w spoty telewizyjne, ulotki rozdawane podróżnym w pociągach, a nawet – co oficjalnie przyznało Ministerstwo Edukacji – w opłacanie propagandowych dopisków w scenariuszach seriali. Wszystko po to, by przekonać ludzi, że jest wspaniale.

Mają Państwo nadzieję, że premier zrobi jeszcze coś w tej sprawie?
Jeśli będzie do tego zmuszony, to być może tak. Przed głosowaniem w sejmie po raz pierwszy od pięciu lat odpowiedział na naszą prośbę o spotkanie.

I jaki był efekt tego spotkania?
Przez dwie godziny słuchał, jakie są problemy w szkołach, jakie mamy zastrzeżenia do reformy. Pani minister też słuchała, ale to premier z nami rozmawiał. Pani minister zdawała się nie mieć wiele do powiedzenia na ten temat. A premier przyznał, że choć pracował jako nauczyciel, na edukacji się nie zna. Nie usłyszeliśmy też, jakie argumenty przemawiają za kontynuowaniem reformy po pięciu latach społecznych protestów. Premier prosił swojego urzędnika o wynotowanie problemów. Umówiliśmy się na spotkanie za miesiąc.

Zatrzymajmy się na moment przy scenie w sejmie. Chyba jeszcze nikt nie rozwinął transparentu i nie demonstrował na sali obrad z małym dzieckiem.
Karolina: Rodzice zaangażowani w zbieranie podpisów mieli poważne problemy, by dostać się do sejmu, bardzo długo staliśmy z dziećmi na deszczu, strażnicy nie chcieli nas wpuścić, potem nawet niemowlęta były przeszukiwane detektorami metalu, jak byśmy byli zamachowcami. Natomiast mój mąż spóźnił się i nie zdążył nawet pójść do biura przepustek, tylko prosto do wejścia głównego.
Tomasz: Co gorsza, byłem z naszym najmłodszym synkiem. Mnie jednak strażnicy wpuścili do sejmu bez problemu, bo byłem pełnomocnikiem wniosku, nie sprawdzili plecaka, w którym miałem transparent, ba zaprowadzili na salę obrad, choć miałem zamiar iść na galerię. Wszedłem z Jonaszem pod pachą, usiadłem naprzeciwko ław rządowych i słuchałem, co mówią.
Karolina: Nam na galerii sejmowej nie pozwolono mieć żadnych transparentów. Jak rozpostarliśmy jeden, to strażnicy błyskawicznie dopadli nas, matki z dziećmi, kobiety w ciąży i bez żadnego ostrzeżenia, brutalnie wyrwali nam go z rąk. Więc jak Tomek rozwinął na środku sali swój transparent, to oni zdębieli.
Tomasz: Przed głosowaniem marszałek sejmu dała głos wszystkim: przedstawicielom klubów, premierowi, tylko nie przedstawicielowi wniosku, który miał być głosowany. Dlatego gdy premier wyszedł na mównicę, to Karolina przez telefon dała mi znać: „Idź, to jest ten moment”. Postawiłem Jonasza obok mównicy i rozwinąłem transparent: ,,Dzieci i rodzice głosu nie mają?” – obok przemawiającego premiera.

Premier Tusk w tej sytuacji zareagował nieźle – przyjaźnie, przybił piątkę. A co Pan właściwie mu wtedy powiedział?
Po dłuższej chwili kompletnej ciszy premier złapał transparent i wcale nie miał przyjaznej miny. Potem podał mi rękę i chciał odejść, ale przytrzymałem go i spytałem ostatni raz, czy da rodzicom szansę na wolny wybór w referendum. Powiedział, że w referendum nie.

Ilu rodziców tak potraktowano?
970 tysięcy. Tylu dokładnie wnioskowało o referendum.

 



Źródło: Gazeta Polska

Joanna Lichocka