Była pracownica Białego Domu Cassidy Hutchinson złożyła przed komisją ds. zamieszek na Kapitolu zeznania, które mocno pogrążają Donalda Trumpa. Wygląda jednak na to, że ich najgłośniejszy element – to, że Trump sam chciał udać się na Kapitol – był kłamstwem.
6 stycznia 2020 roku obie izby Kongresu zebrały się pod przewodnictwem wiceprezydenta Pence'a, żeby oficjalnie policzyć głosy elektorskie i certyfikować zwycięstwo Bidena. Równocześnie w Waszyngtonie zebrały się tłumy osób, które uważały, że wybory były sfałszowane. Trump do nich przemówił, a niedługo potem grupa uczestników tego protestu wdarła się na Kapitol. Jedna z tych osób została zastrzelona, a kilku kolejnych protestujących zmarło z przyczyn naturalnych.
Demokraci powołali w Izbie specjalną komisję, która miała wyjaśnić wydarzenia tamtego dnia. Republikanie od początku twierdzili, że jej prawdziwym celem jest szkodzenie Trumpowi i prawicy, a po odrzuceniu przez spiker Izby Nancy Pelosi ich kandydatów zbojkotowali jej prace. Komisja od jakiegoś czasu prowadzi przesłuchania świadków publicznie.
We wtorek wystąpiła przed nią Cassidy Hutchinson, która przedstawiła się jako główna asystentka Marka Meadowsa, byłego szefa sztabu Trumpa. Jej zeznanie, pierwsze złożone publicznie przez pracownika Białego Domu, w wielkim stopniu obciążyło Trumpa i jego ludzi odpowiedzialnością za to, co zaszło. Stwierdziła m.in., że wewnętrzny krąg Trumpa, zwłaszcza Meadows i jego prawnik Rudy Giuliani, mieli wiedzieć o tym, że szykują się zamieszki. Obydwaj mieli sugerować, że dojdzie do scen przemocy i obaj mieli poprosić Trumpa o ułaskawienia. Giuliani miał jej powiedzieć 2 stycznia, że te protesty pomogą Trumpowi, a Meadows ostrzec ją, że będzie ostro.
Komisja pokazała transkrypcje rozmów policji, z których wynikało, że wielu uczestników protestów miało przy sobie broń, od pałek po pistolety i karabiny. Hutchinson zeznała, że ludzie Trumpa wiedzieli o tym co najmniej 6 stycznia o 10 rano, ale się tym nie przejmowali. Podczas spotkania z uczestnikami protestu Trump miał także zażądać od swojej ochrony zdemontowania wykrywaczy metalu. Martwił się bowiem, że uzbrojone osoby boją się przez nie podejść do sceny, przez co w telewizji wygląda, jakby frekwencja była niska. Miał argumentować w wulgarny sposób, że przecież jemu nie zrobią krzywdy.
Najbardziej szokującym elementem jej zeznań było jednak to, że Trump miał chcieć osobiście udać się z protestującymi na Kapitol. Prawnicy Białego Domu ostrzegali go, że to wielki błąd, który może potem mieć konsekwencje prawne, a jego ludzie martwili się, że w takim wypadku sami usłyszą zarzuty. Hutchinson zeznała, że zastępca szefa sztabu Trumpa Tony Ornato i dowodzący tego dnia ochroną Trumpa agent Secret Service Robert Engel powiedzieli jej, że ostatecznie to Secret Service miał go powstrzymać przed realizacją tego planu. Kiedy Engel powiedział mu w limuzynie, że wracają do Białego Domu, Trump miał warknąć, że jest „pi**rzonym prezydentem” i mają natychmiast zawieść go na Kapitol. Następnie miał się pochylić i złapać za kierownicę. Kiedy Engel złapał go za rękę i powtórzył, że jadą do Białego Domu, Trump miał próbować go uderzyć.
O tym fragmencie zeznań Hutchinson zrobiło się bardzo głośno, trafiły na czołówki niemal wszystkich amerykańskich mediów. Coraz więcej wskazuje jednak, że był kłamstwem. Korespondent telewizji NBC Peter Alexander, powołując się na źródła w Secret Service, ujawnił, że ta agencja chce w pełni współpracować z komisją. Ujawnił również, że zarówno Engel jak i agent, który tamtego dnia był kierowcą Trumpa – jego tożsamość nie została publicznie ujawniona – twierdzą, że takie zdarzenie nie miało miejsca. Obaj mają być gotowi na to, aby zeznać to przed komisją pod przysięgą. Engel był już przez nią przesłuchany kilka miesięcy temu, ale komisja nie pokazała we wtorek transkrypcji jego zeznań – co sugeruje, że nie zeznał, że został zaatakowany przez Trumpa.
Sam Trump odpowiedział na oskarżenia Hutchinson na swoim portalu społecznościowym Truth Social. Stwierdził, że jej słowa były „chore” i „oszukańcze”. Dodał także, że złapanie za kierownicę z tylnego siedzenia prezydenckiej limuzyny byłoby fizycznie niemożliwe. Zasugerował również, że jej zeznania są osobistą wendettą. Napisał, że jako prezydent niespecjalnie wiedział, kim w ogóle jest, ale dotarły do niego negatywne opinie, m.in. to, że dokonuje wycieków do prasy. Kiedy odszedł z Białego Domu Hutchinson miała go poprosić o pracę w zespole, który służy mu na Florydzie, ale jej odmówił.
„Dlaczego chciała z nami jechać skoro czuła, że jesteśmy tacy straszni?” - napisał - „Rozumiem, że była bardzo rozczarowana i zła, że nie chciałem, żeby jechała lub była członkiem zespołu”.