W sprawie masakry w szkole w amerykańskim Uvalde wyszły na jaw nowe, szokujące fakty. Okazało się, że obecni na miejscu policjanci mieli wyposażenie niezbędne do powstrzymania zamachowca, ale mimo tego nie weszli do akcji.
24 maja 18-letni Salvador Ramos strzelił swojej babci w głowę, poważnie ją raniąc. Następnie wsiadł do samochodu i wjechał nim do rowu w pobliżu szkoły podstawowej w miejscowości Uvalde. Wszedł do niej z bronią, zamknął się w jednej z klas i zaczął strzelać do uczniów. Zabił 19 dzieci i dwójkę nauczycieli oraz zranił 17 kolejnych osób, został następnie zlikwidowany przez antyterrorystów z Straży Granicznej. Była to jedna z najgorszych masakr szkolnych w historii USA.
Masakra w Uvalde głęboko poruszyła Amerykanów. Wywołała nie tylko dyskusję o dostępie do broni palnej, ale także o działaniach lokalnej policji. Od wejścia zamachowca do szkoły do jego zlikwidowania przez antyterrorystów minęło bowiem aż 77 minut. Szkoła miała na etacie własnych policjantów, tzw. School Resource Officers, a ich szef Pedro Arredondo miał dowodzić całą akcją. Inni policjanci i członkowie podobnych jednostek szybko pojawili się na miejscu masakry. Mimo tego nie zdecydowali się na wejście do klasy, w której przebywał zamachowiec. W międzyczasie uczniowie i nauczyciele wydzwaniali na numer alarmowy, błagając o ratunek.
Policja tłumaczyła swój brak działania także tym, że nie mieli odpowiedniej broni i wyposażenia, żeby stawić mu czoła, więc z tego powodu zdecydowali się czekać na wsparcie antyterrorystów. Lokalny portal Texas Tribune ustalił jednak, że to kłamstwo. Dziennikarze ustalili, że zamachowiec wszedł do szkoły o 11:33, a minutę później wszedł do klasy 111, która była połączona wewnętrznymi drzwiami z klasą 112. O 11:52 do szkoły przybył policjant wyposażony w tzw. tarczę balistyczną. To specjalna tarcza z kuloodpornego materiału, używana przez antyterrorystów, przy „czyszczeniu” pomieszczeń, za jej pomocą pierwszy policjant chroni nią pozostałych przed ogniem. Kolejni policjanci z takimi tarczami dotarli o 12:03 i 12:05. Co najmniej dwóch policjantów, którzy dotarli na miejsce przed antyterrorystami, miało też przy sobie broń długą.
Dziennikarzom udało się zobaczyć nagranie z kamery CCTV, która miała w kadrze wejście do klasy, w której znajdował się zamachowiec, a także nagrania z kamer policjantów i transkrypcje ich rozmów. Wynika z nich, że Ramos wszedł do klasy, otworzył ogień, wyszedł z niej na korytarz, po czym wrócił i znowu zaczął strzelać. W tym momencie na miejscu pojawili się trzej policjanci – dwaj z departamentu policji z Uvalde i jeden zatrudniany przez szkołę. Chwilę później dotarł na miejsce Arredondo i siedmiu innych policjantów. Ramos otworzył ogień do pierwszej trójki, niegroźnie raniąc dwóch funkcjonariuszy. Reszta ukryła się po obu stronach korytarza, gdzie zostali do końca akcji. Arreondo zadzwonił do dyspozytorni z prośbą o wsparcie antyterrorystów. W czasie ich oczekiwania zamachowiec otworzył ogień jeszcze trzy razy, ale nie ruszyli dzieciom na ratunek.
Przy okazji wyszło na jaw, że Arreondo dopuścił się kolejnego kłamstwa. Jakiś czas temu powiedział Texas Tribune, że osobiście próbował otworzyć drzwi do jednej klasy, a inni policjanci do drugiej, ale te były zamknięte, więc musieli czekać na odnalezienie klucza. Lokalny portal KVUE-TV ujawnił jednak, że nie ma żadnego dowodu na to, że tak się stało, i że drzwi w ogóle były zamknięte. Na nagraniu z kamery również nie widać, żeby policjanci to sprawdzili. Co więcej wyszło na jaw, że mieli przy sobie tzw. halligana – specjalne narzędzie używane przez strażaków i policjantów do wywarzania drzwi, połączenie łomu z toporem i młotem. Został jednak przyniesiony do szkoły dopiero po godzinie, a policjanci nie próbowali nawet go użyć.
Nie wszystkim policjantom podobał się fakt, że nic nie robią. Większość pozostałych, widząc swoich kolegów ukrywających się w korytarzu, zajmowała się ewakuacją dzieci z innych sal, ale nie zabrakło także głośnych protestów. Dwadzieścia minut po początku masakry na miejsce dotarł agent specjalny teksańskiego Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego, i od razu spytał, czy w klasie są dzieci. Inni policjanci odpowiedzieli mu, że nie wiadomo, a kiedy nalegał na to, aby do niej wejść, to usłyszał, że to dowództwo musi podjąć taką decyzję. Wyraźnie zdenerwowany agent zajął się wtedy ewakuacją pozostałych uczniów.
Wcześniej wyszło na jaw, że policjanci wiedzieli, że niektóre ofiary zamachowca jeszcze żyją i wymagają pomocy. New York Times ujawnił, że jedną z nich była nauczycielka Eva Mireles, żona szkolnego policjanta Rubena Ruiza. Kobieta zadzwoniła do niego i powiedziała mu, że jest ranna i szybko się wykrwawia. Ruiz powiedział o tym innym policjantom o 11:48, ale niczego to nie zmieniło. Ciężko ranna kobieta została zabrana do szpitala dopiero po tym, gdy antyterroryści zabili Ramosa, ale zmarła w karetce. Oprócz niej zmarła także trójka innych dzieci, które być może udałoby się uratować, gdyby policjanci zdecydowali się na wejście do klasy. Wśród ofiar strzelaniny była też wnuczka innego policjanta, który brał udział w tej akcji.
W sprawie działań – czy też ich braku – policji toczy się obecnie szereg śledztw. Specjalna komisja stanowej Izby Reprezentantów prowadzi przesłuchania za zamkniętymi drzwiami, a druga komisja w Senacie rozpocznie we wtorek publiczne posłuchania. Swoje własne śledztwo prowadzi także prokurator rejonowa Christina Mitchell Busbee, a także Departament Sprawiedliwości. Zdaniem komentatorów szanse na to, żeby ponieśli odpowiedzialność karną, są jednak minimalne. Policjanci wykonywali bowiem rozkazy, a prawo daje dowódcy akcji szerokie uprawnienia w temacie tego, jakie działania może podjąć.