Kandydat Hołownia pierwszy dzień kampanii wyborczej zaznaczył emisją spotu, w którym zdecydował się zrobić sobie (tu) polew z ofiar katastrofy smoleńskiej. Zamiast po męsku wziąć odpowiedzialność za ten wybryk, niczym mały Jasio z I be, zasłaniał się tym, że rzekomo nie zauważył papierowego samolociku i brzozy.
Po fali krytyki zdecydował się przeprosić, ale uczynił to w taki sposób, by na nowo odgrzać posmoleńskie podziały. Nie można mieć złudzeń. Ta cyniczna gra ma na celu nie tylko zwiększenie rozpoznawalności kandydata Szymona, ale przede wszystkim powrót do przemysłu pogardy i atmosfery wieców palikociarni sikającej na znicze, wrzeszczącej „jeszcze jeden” oraz „chcemy Barabasza” w celu zlepienia z takiego lumpenelektoratu jakiegoś politycznego atutu już po wyborach. Taki to początek politycznej drogi kandydata reklamującego się jako gorliwy katolik.