Zaraz po rozbiciu tupolewa Radosław Sikorski zadzwonił do Jarosława Kaczyńskiego, by mu zakomunikować, że nikt nie przeżył katastrofy, i że „był to błąd pilota”. Dziś twierdzi, że o ofiarach wiedział od obecnego na lotnisku ambasadora Bahra, a o winie pilota nic nie wspominał. Dowodem mają być cudownie odkryte po dwóch latach, nieznane nawet prokuraturze, nagrania rozmów z Centrum Operacyjnym MSZ. Ale z nagrań nie wynika, w jaki sposób Jerzy Bahr – który, jak sam relacjonował, stał 150 m od szczątków – stwierdził z tej odległości zgon wszystkich pasażerów. Zwłaszcza tych przygniecionych skrzydłami samolotu. I kto uznał, że odpowiedzialność za katastrofę ponosi pilot.
Co więcej, Bahr w zeszłym roku co innego opowiedział „GW”: „
Była godz. 8:55. Minister już wiedział. Od siedmiu minut”. Kto więc kłamie? I jeśli Sikorski wiedział od godz. 8:48 o katastrofie, dlaczego przez prawie trzy kolejne tygodnie okłamywano opinię publiczną, że do tragedii doszło o 8:56?
Ponad wszystkim wisi zaś jedno fundamentalne pytanie: skoro rząd nie ma w sprawie Smoleńska nic do ukrycia, dlaczego premier i ministrowie tak na potęgę mącą, kluczą i manipulują?
Źródło:
Anita Gargas