W kajdankach do Polski wrócił Dariusz Przywieczerski. 12 lat temu człowiek ten został skazany za wyprowadzenie z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego półtora miliona dolarów. Gdyby nie to, co dzisiaj wiemy o FOZZ, ta kwota mogłaby wydawać się duża. Jednak w porównaniu z miliardami dolarów przewalonych przez ten fundusz wygląda ona raczej na drobne, które wypadły z kieszeni uciekającym z workami pieniędzy po napadzie na bank gangsterom.
Na czym polegał patent, wg którego okradziono nas na grube miliardy dolarów, którymi dysponowały w schyłkowym PRL centrale handlu zagranicznego? Te pieniądze stały się zasobem na rabunku, na którym zbudowano tak zwany biznes w Trzeciej RP. Tęgie głowy komunistycznej bezpieki wymyśliły to mniej więcej tak: formalnie będziemy skupować polskie długi za granicą po niższej cenie. Takie działanie jest nielegalne, będzie więc świetne uzasadnienie dla nadania tej całej operacji klauzuli tajności. Gdyby ktoś pytał, powiemy, że działamy na rzecz polskiego budżetu, a historyjką o tym, że to skomplikowany proces finansowy, będziemy mydlić oczy każdemu, kto się przyczepi. Stworzymy fundusz, do którego dolary obowiązkowo będą wpłacać te państwowe spółki, które jeszcze mają jakąkolwiek twardą walutę w warunkach upadającego PRL. Fundusz formalnie będzie długi kupował, ale tak naprawdę pieniądze państwowych spółek zainwestujemy w coś innego. W nasze prywatne biznesy. Na zakup długów wydamy jakieś grosze, żeby mieć podkładkę. Za całą resztę zbudujemy sobie w rajach podatkowych firmy budowlane, stacje telewizyjne, koncerny farmaceutyczne czy informatyczne – w zależności od pomysłów i potrzeb kolegów wojskowych czy radzieckich towarzyszy. Do interesu weźmiemy też paru kolegów generałów z bratniej cywilnej SB, żeby nas nie podkablowali. Potem napchane gotówką firmy sprowadzimy do Polski jako „kapitał zagraniczny”. Inni koledzy ze służb lub ich współpracownicy podpiszą z nami kontrakty rządowe. Będziemy budować domy, wyposażać wojsko i policję. Będziemy sprzedawać jogurty, zrobimy sobie supermarkety. Wybudujemy osiedla, zinformatyzujemy urzędy. Dostaniemy koncesje na nadawanie telewizji albo pozwolenia na inne pewne interesy. Fundusz oczywiście nie będzie prowadził żadnej jawnej księgowości, tajną zabezpieczymy w bezpiecznym miejscu, gdyby komuś z kolegów trzeba było odświeżyć pamięć, np. po zerwaniu się ze smyczy. W ten sposób powstał Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Raport Michała Falzmanna, kontrolera NIK, który na początku lat 90. próbował zaalarmować w tej sprawie kogo się da, szacował dług Polski w czasie afery na 46 miliardów ówczesnych dolarów. Szczątkowe dane, którymi dzisiaj dysponujemy, mówią o 1,7 mld dol., jakie fundusz otrzymał na ten cel. Na zakup długów z tej kwoty wydano... 69 mln dol. Z samej tej kwoty zniknęło grubo ponad 90 proc. pieniędzy należących do nas wszystkich. Co stało się z resztą? Zostały rozkradzione. Nie bez przyczyny w Radzie Nadzorczej FOZZ zasiadali w komplecie funkcjonariusze i tajni współpracownicy bezpieki pracującej na rzecz Sowietów. Wśród nich, na przykład, zarejestrowany przez komunistyczny wywiad, dzisiejszy polityk PO, a w przeszłości SLD, Dariusz Rosati. Jeden ze skazanych w sprawie FOZZ Grzegorz Żemek mydli oczy rozmówcom, że jego działania w związku ze znikającymi pieniędzmi FOZZ nie miały nic wspólnego z wywiadem i były jego prywatną inicjatywą, w ramach której chciał się trochę odkuć. Co innego pisał w artykule, z którego opinia publiczna dowiedziała się o aferze, Michał Falzmann – człowiek, który zapłacił za nią życiem. Uważał tę działalność za jak najbardziej związaną ze służbami. Ale nie chodziło mu o służby Polski: „Przy tym systemie generowania szumu informacyjnego (setki, około 700 spółek uspołecznionych i dziesiątki tysięcy nieuspołecznionych w samej tylko Warszawie oraz setki tysięcy transakcji z kilkoma tysiącami odbiorców pieniędzy za granicą) nikt nie jest w stanie chałupniczymi metodami (głowa, długopis, papier i dwie szafy przepisów, które obowiązywały w ciągu minionych dwóch lat) dociec, ile miliardów dolarów wysłano, czyje to były pieniądze, komu, za co i po co je przekazywano? I o to rosyjskiemu decydentowi szło”.