Jednym z argumentów za przystąpieniem Polski do UE była obietnica awansu technokratycznego i cywilizacyjnego polskich instytucji tkwiących w szemranym postkomunizmie. Towarzyszyła temu naiwna wiara, że choć tyle rzeczy nie działa i wymaga naprawy, nie ma co się przejmować – wejdźmy do Unii, a ona narzuci nam swoje standardy. Jednocześnie trwały wysiłki, aby prześlizgnąć się przez kryteria UE, spełniając warunki akcesji w kluczowych obszarach funkcjonowania państwa. Jednym z nich była transparentność. Wydatkowanie publicznego grosza miało się odbywać pod kontrolą nie tylko audytorów, ale też pod okiem mediów.
Mimo obecności w UE lata rządów PO-PSL, zawłaszczając państwo przez jedno towarzycho (także służby i wymiar sprawiedliwości) oraz przez jaskrawo niesymetryczny układ sił w mediach, utrwaliły najbardziej prymitywne patologie lat 90. Przecież liderzy tych formacji to ludzie, którzy tworzyli fundament polskiego postkomunizmu (Tusk: – Panowie, policzmy głosy, Pawlak: – Czyszczę sobie UOP – „Nocna zmiana”). Dziś nie tylko przed komisjami do spraw Amber Gold i reprywatyzacyjną, ale też z szuflad resortów wychodzą na świat dowody korupcji i przekrętów, a człowiek, który ponosi za to polityczną odpowiedzialność, czmychnął do Brukseli. Kilka dni temu okazało się, że kierowana przez Tuska Rada Europejska postanowiła zakupić 4000 butelek szampana. Oburzony brytyjski eurodeputowany Jonathan Bullock oskarżył Tuska nie tylko o szastanie publicznymi pieniędzmi, ale przede wszystkim o brak transparentności, ponieważ każdego roku wydatki agend unijnych z wyjątkiem Rady Europejskiej podlegają kontroli. Tak oto nie Unia wymusiła na Polsce cywilizowane standardy, ale Tusk przeniósł do Brukseli postkomunistyczną patologię.