Czy była wystarczająca liczba prokuratorów na miejscu? Czy udało się im zorganizować warsztat pracy adekwatny do potrzeb i oczekiwań? Czy w późniejszym okresie zabiegaliśmy wystarczająco energicznie o materiały procesowe ze strony Rosjan? – docieka Marek Pasionek, prokurator odsunięty od śledztwa smoleńskiego, w rozmowie z Anitą Gargas.
Czy czuje się Pan amerykańskim szpiegiem? Został Pan oskarżony o nielegalne kontakty z przedstawicielami ambasady USA.
Nie czuję się, nie byłem. Nie kryłem, że odbyło się spotkanie w ambasadzie, a moim rozmówcą był przedstawiciel FBI, który kończył swoją misję w Polsce. Rzeczywiście chodziło o przekazanie informacji na temat katastrofy, ale to nie ja przekazywałem Amerykanom informacje ze śledztwa, tylko swoich rozmówców prosiłem o przekazanie stronie polskiej ewentualnie posiadanych informacji.
Udało się?
Amerykanie zaproponowali pewną ścieżkę pomocy, z której, jak dzisiaj wiadomo, nie skorzystano. Uzgodnienie polegało na tym, że wymiana informacji nastąpi między służbami specjalnymi obu państw. Naczelny prokurator wojskowy zdecydował się jednak na oficjalny wniosek o pomoc prawną do Departamentu Sprawiedliwości USA. Ta oficjalna ścieżka nie przyniosła spodziewanych efektów w postaci oczekiwanych materiałów.
Jakich?
Zdjęć satelitarnych, ewentualnego nasłuchu elektronicznego dotyczącego rozmów prowadzonych zarówno w samolocie, jak i na wieży kontroli lotów, ewentualnie innych materiałów, które mogły okazać się przydatne i znajdować się w dyspozycji amerykańskich służb specjalnych.
Dlaczego Amerykanie nam nie pomogli?
Były prowadzone rozmowy, kontaktowano się na poziomie prokuratora generalnego i naczelnego prokuratora wojskowego. Nie uczestniczyłem w nich. Wydaje mi się, że sama materia, o której mówimy, spowodowała, że Amerykanie odmówili przekazania posiadanych materiałów na drodze oficjalnej.
Kiedy Pan zrozumiał, że Pańska dociekliwość w sprawie śledztwa smoleńskiego nie jest mile widziana?
Być może od początku byłem postrzegany jako prokurator sympatyzujący z PiS-em. W katastrofie smoleńskiej zginęli jednak nie tylko posłowie tego ugrupowania. Wyjaśnienie tej sprawy leżało i leży w interesie nas wszystkich. Jedynym motywem mojego postępowania była chęć pomocy prokuratorom prowadzącym śledztwo. Przecież nadzór służbowy polega na czynnościach doradczo-konsultacyjnych. A ja nie chciałem być tylko skrzynką przekazującą dokumenty między Naczelną Prokuraturą Wojskową a prowadzącą śledztwo wojskową prokuraturą okręgową. Miałem wrażenie, że do takiej roli usiłowano sprowadzić ten nadzór.
Dlaczego?
Do katastrofy doszło za granicą i w dużej mierze byliśmy zdani na pomoc prawną oraz materiały wytworzone przez Rosjan. Stąd wydaje mi się, że wszelka inicjatywa, jak ta z ambasadą, zmierzająca do pozyskania materiału dowodowego z różnych źródeł, była ze wszech miar wskazana. Dzisiaj zachowałbym się podobnie. Mówimy o czerwcu 2010 r., przypomnijmy sobie, co wtedy wiedzieliśmy o katastrofie, jakimi materiałami dysponowaliśmy. Praktycznie żadnymi! Zresztą szefowie prokuratury niejednokrotnie dawali wyraz swojemu zniecierpliwieniu.
Jak doszło do sytuacji, że byliśmy petentami w tak ważnej, narodowej sprawie?
To, że zdarzenie rozegrało się za granicą, już samo w sobie powodowało komplikacje. Są pewne czynności w każdym śledztwie, które należy przeprowadzić w jego początkowej fazie. Takie czynności, których mimo najszczerszych chęci nie da się odtworzyć. Czy była wystarczająca liczba prokuratorów na miejscu? Czy udało się im zorganizować warsztat pracy adekwatny do potrzeb i oczekiwań? Czy w późniejszym okresie zabiegaliśmy wystarczająco energicznie o materiały procesowe ze strony Rosjan? To są pytania, na które nie udzielę odpowiedzi. Nie ja o tym decydowałem i nie ja mam oceniać, czy były wystarczające.
Kto to powinien ocenić, jak nie Pan? Na co dzień widział Pan te wszystkie niedostatki.
Tak, widziałem i dawałem temu wyraz stosownymi komentarzami w aktach nadzoru. Zawierałem w nich swój niejednokrotnie krytyczny stosunek do współpracy ze stroną rosyjską. Nie kto inny, tylko ja właśnie ujawniłem rozbieżności w protokołach w przesłuchania kontrolerów lotu.
Tekst ukazał się w aktualnym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie"
Źródło:
Anita Gargas