Gdy do Warszawy z wizytą wybierał się Barack Obama, „Gazeta Wyborcza” wieściła najważniejsze od lat wydarzenie w polskiej polityce. Dziś przyjazd prezydenta Stanów Zjednoczonych swoim czytelnikom zapowiada już zupełnie inaczej, w duchu, w którym anonsowała przez lata wszelkie prawicowe i patriotyczne wiece i pochody: „Donald Trump w Warszawie. Zamknięte ulice, utrudnienia i protesty”.
Otym, że dzisiejszej opozycji, zwłaszcza skupionej w Platformie Obywatelskiej, z Trumpem nie po drodze, wiemy nie od dziś. Prezydent USA to dla elit III RP takie samo zło, jak Jarosław Kaczyński i Andrzej Duda – uzurpator, który sięgnął po władzę bez autoryzacji środowisk przyzwyczajonych do rozdawania kart, za to z pomocą tych, którym przez lata odmawiano głosu. Których głos nadal zresztą się lekceważy.
Kijowski listy pisze
Charakterystyczny dla środowisk opozycyjnych jest list, jaki na swoim facebookowym profilu opublikował Mateusz Kijowski, wciąż poczuwający się do liderowania przeciwnikom PiS. Jego znajoma, podająca się za mieszkankę Chicago, pisze m.in.:
„W dniu wizyty tzw. Prezydenta Trumpa trzymajcie się jak najdalej od trasy jego przejazdu. (…) Niech Trumpa witają mohery i oddziały leśne Macierewicza. Niech Duda ściągnie swoich harcerzy! Żaden normalny człowiek nie powinien w tym uczestniczyć. Nie warto też iść do więzienia za protest. Warty pałac Paca i Pac pałaca – niech się zachłysną tym niebywałym sukcesem. Niech ten sukces będzie ICH! Tylko i wyłącznie. Zostańcie z resztą normalnej Europy. Olejcie Trumpa!!! Olejcie Dudę i PiS! PiS się kończy! Mam nadzieję, że Trump też”. Na tym przykładzie widzimy wspólnotę przekonań i uprzedzeń przeciwników amerykańskiego prezydenta i polskiego rządu, brak szacunku dla wyboru obywateli i delegitymizację władzy (tu za pomocą użycia określenia
„tak zwany prezydent”).
Wydarzenia w Ameryce wydają się chwilami bardziej ekstremalnym odbiciem szaleństwa naszej opozycji totalnej – u nas KOD, u nich burdy i bijatyki na ulicach, tutaj – żenująca „Klątwa”, tam Trump jako Juliusz Cezar, padający trupem na deski teatru. Polscy celebryci na razie ograniczyli się do mówienia i pisania głupot, amerykańscy chętnie pozują do zdjęć z uciętą głową znienawidzonego przywódcy. Wreszcie – u nas balansujemy dopiero, głównie za sprawą Obywateli RP, na krawędzi mordobicia, w Stanach Zjednoczonych za sprawą sfanatyzowanego wyborcy Demokratów polała się już krew politycznych konkurentów (nie zapominam oczywiście o zamordowaniu Marka Rosiaka, piszę jednak o agresji wywołanej wynikiem wyborczym, czyli tej, która pojawiła się dopiero w 2015 r.).
Jeszcze zanim Trump ośmielił się wygrać z Hillary Clinton, politycy Platformy zrobili wiele, by – zakładając, że zostaną zauważeni – nie zyskać sympatii potencjalnego nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wszyscy pamiętamy żart Tuska, że w polityce wystarczy jeden Donald. Amerykańscy wyborcy byli innego zdania lub uznali, że europejski imiennik nie ma żadnego znaczenia. Jednak swojego politycznego lidera przebił warszawski poseł Michał Szczerba, pozujący z tekturowymi postaciami Clinton i Obamy i deklarujący „trzymanie ze zwycięzcami”. W późniejszych wypowiedziach Szczerba, znany z braku hamulców w mowie i zachowaniu, nazwał Donalda Trumpa „moralnym karłem” i wysłał go na śmietnik. Trudno więc się dziwić, że w dniu wizyty amerykańskiego prezydenta Michał Szczerba wybiera piknik z działkowcami.
Niezaproszeni, zdystansowani
Po hucpie pod hasłem „Nie zostaliśmy zaproszeni” zwyciężać zdaje się narracja lekceważenia wizyty. W połączeniu z karnym stawieniem się przedstawicieli opozycji w ambasadzie Niemiec daje to jasny obraz, czyich interesów broni dziś w Polsce Platforma Obywatelska.
Trump, deklarujący amerykańskie wsparcie dla bezpieczeństwa Polski, nie może być ulubieńcem ugrupowań nastawionych wyłącznie na Unię Europejską jako nominalnego gwaranta naszych interesów, militarnych i energetycznych. Zwłaszcza w sytuacji, w której unijne elity coraz mocniej dystansują się wobec Ameryki, nie mogąc porozumieć się z tamtejszą administracją z tych samych przyczyn, z których nie lubią jej politycy PO i które pozwalają mieć nadzieję na znalezienie z nimi wspólnego języka rządowi w Warszawie. Trump, uparcie przedstawiany jako prorosyjski, jest wobec Putina o wiele bardziej zdecydowany niż liderzy Unii Europejskiej. Wystarczy porównać amerykańskie działania w Syrii czy przybliżanie się amerykańskich żołnierzy do granic Rosji z unijną polityką energetyczną, w której wbrew pustym frazesom o solidarności karty rozdaje Gazprom.
Ameryka jest istotnym elementem polskiej strategii geopolitycznej, całkowicie sprzecznej z dotychczasowym biernym podporządkowaniem się Unii Europejskiej z jej niemiecko-francuskim, a de facto niemieckim przywództwem. Idea Trójmorza (lub Międzymorza), kontynuacja myśli politycznej Józefa Piłsudskiego, a w wersji współczesnej Lecha Kaczyńskiego, zaczyna nabierać realniejszych kształtów. Narastające zmęczenie niemiecką hegemonią, napędzane przez bankructwo unijnej polityki imigracyjnej, zbiega się w czasie z perspektywą dalszego wzmocnienia tej idei, związanego z wyjściem z Unii jednego z mocniejszych samodzielnych graczy – Wielkiej Brytanii. Napływ uchodźców, wśród których łatwo kamuflują się udający ofiary agresorzy, a także coraz agresywniejsza polityka Rosji (potrafiącej zresztą znakomicie rozgrywać lęk przed tym pierwszym) to czynniki wzmagające poczucie zagrożenia, więc również potrzebę zawierania nowych sojuszy i wzmacniania więzi między słabszymi uczestnikami geopolitycznej gry. Polska, jako największy kraj spośród państw „nowej Unii” i najważniejszy sojusznik Stanów Zjednoczonych w regionie, może odegrać dziś o wiele większą rolę niż ta, którą przewidziała dla nas kanclerz Niemiec.
Sojusz państw Międzymorza to zakwestionowanie niemieckiego przywództwa i szansa na zaistnienie nowego, równorzędnego podmiotu, z którym liczyć musieliby się i Berlin, i Moskwa i który byłby mocnym wsparciem dla Ameryki, o wiele mocniej zainteresowanej zachowaniem bezpieczeństwa i równowagi w regionie. To również szansa, by w unijnym rozkładzie sił i ekonomii Warszawa zastąpiła w jakiejś mierze Londyn. Trump, który wydaje się trzeźwiej od poprzednika oceniać geopolityczne realia i odporny jest na urok Moskwy, jest bardzo cennym sojusznikiem we wcielaniu idei przywracającej podmiotowość już nie tylko Polsce, ale wszystkim zainteresowanym w tym państwom regionu.
Obustronne wsparcie
Donald Trump do Polski przyjedzie kilka dni po dwóch naszych partyjnych konwencjach, z których jedna pokazała całkowity brak wizji ze strony opozycji, druga determinację PiS w pracy nad przywracaniem państwa jego obywatelom i spójną wizję Polski obozu Zjednoczonej Prawicy. Powtórka z roku 2007 wydaje się dziś praktycznie niemożliwa, ponieważ rząd, wzmocniony przez Jarosława Gowina i Mateusza Morawieckiego, odwołuje się nie tylko do sprawiedliwości, lecz i modernizacyjnych aspiracji Polaków 10 lat temu zagospodarowanych przez PO.
Wizyta Trumpa będzie mocnym wizerunkowym wsparciem rządu i jego polityki, przede wszystkim w dziedzinie bezpieczeństwa i dyplomacji. Od kilku dni możemy czytać, że wizyta prezydenta będzie nieszczęściem, skłóci nas z resztą Europy i wzmocni izolację Polski. Samo natężenie takich głosów w mediach, powielających na co dzień niemieckie i rosyjskie narracje, pokazuje, przed jak wielką szansą stoimy 5 lipca 2017 r.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#opozycja #Trump
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski