Ryzyko rozpadu strefy euro w ciągu kilku tygodni wzrosło z powodu paniki na rynkach finansowych, braku sensownego przywództwa i pomysłów na miarę problemów eurolandu. Szanse na łagodne wyjście z kryzysu szybko maleją - oceniają fachowe media.
„The Economist” zauważa, że bez szybkiej interwencji EBC i zmiany nastawienia europejskich przywódców, unia walutowa może się rozsypać w ciągu kilku tygodni. Dowolne wydarzenie - od upadku dużego banku, przez rewoltę tłumów przeciw polityce oszczędności, która obali jakiś rząd, po nieudaną aukcję obligacji - może spowodować początek rozpadania się unii walutowej.
„New York Times” ostrzega, że upadek nawet najmniejszego państwa w strefie wspólnej waluty wyśle falę uderzeniową poprzez grupę euro i uderzy w gospodarkę całego świata.
- Kryzys grozi rozpadem unii walutowej i recesją na światową skalę. Obecni przywódcy eurolandu będą może kiedyś oceniani równie źle jak elity, które zawiodły w latach wielkiego kryzysu - komentuje „Foreign Affairs”.
Szczególnie niesławna może się okazać pamięć o niemieckich liderach, bo Berlin sprzeciwia się wykorzystaniu EBC jako kredytodawcy ostatniej instancji i nie chce pozwolić na emisje euroobligacji. Chociaż jest w niej największym graczem, Berlin zwleka z wzięciem odpowiedzialności za kryzys w strefie euro.
„The Economist” podkreśla, że sytuację w strefie euro destabilizuje dodatkowo panika. Obawy, że politycy popełnią w tej sytuacji kolejne błędy są uzasadnione.
- Nadzieje, że rozłamu w strefie euro można uniknąć, mogą ustąpić przekonaniu, że jest on nieunikniony. Takie poglądy, gdy się rozpowszechnią, mogą przerodzić się w samospełniające się przepowiednie. Zaufanie inwestorów spada z tygodnia na tydzień. By je przywrócić, trzeba ambitnego planu ratowania strefy. Oprócz interwencji EBC, restrukturyzacji długów najbardziej pogrążonych państw i reformy we Włoszech i Hiszpanii, konieczne byłoby "stworzenie instrumentów dłużnych, którym inwestorzy mogą zawierzyć – ostrzega „The Economist”.
Odzyskanie zaufania inwestorów okazuje się ponad siły pojedynczych rządów. Przykładem może być reakcja rynków na powstanie nowego rządu w Hiszpanii. Choć konserwatyści odnieśli zdecydowane zwycięstwo wyborcze, obiecali reformy i oszczędności, to koszty obsługi hiszpańskiego długu wzrosły ponownie. Rząd musiał zapłacić 5,1 proc. za trzymiesięczne obligacje; miesiąc temu kosztowały one o połowę mniej.
Technokratyczny gabinet premiera Włoch Mario Montiego, który - jak pisze „Foreign Affairs” powstał w wyniku „zamachu stanu przeprowadzonego przez UE” - też nie otrzymał taryfy ulgowej od inwestorów. Nawet Berlin nie zdołał w środę sprzedać wszystkich 10-letnich obligacji, za które chciał uzyskać 6 mld euro.
- Panika, która ogarnia banki Europy jest też alarmująca. Wzrasta stres na rynku międzybankowym, w miarę jak instytucje finansowe odmawiają sobie nawzajem pożyczek. Firmy wycofują depozyty z banków w peryferyjnych krajach (...) To zmusza banki do sprzedaży aktywów i ograniczania udzielania pożyczek. Może nastąpić kryzys kredytów na większą skalę niż po upadku (banku) Lehman Brothers. - podkresla „The Economist”
Zdaniem tygodnika, wschodni sąsiedzi eurolandu mogą szczególnie ucierpieć na takiej reakcji banków. Następuje „repatriacja funduszy przez banki strefy euro” z krajów wschodnich do centrali. Tłumaczy to „zdumiewającą stabilność euro wobec dolara, mimo wewnętrznych konwulsji strefy”.
Wiedeń otwarcie zdecydował się w minionym tygodniu na podjęcie „środków dyscyplinujących” wobec banków, które dokonały skutecznej ekspansji w Europie Wschodniej. Będą one ograniczać udzielanie kredytów w tym regionie. Ucierpią firmy, jak i klienci indywidualni, bo kredyty będą trudniej dostępne, a oprocentowanie coraz wyższe.
W ocenie ekspertów, w samej strefie euro przedsiębiorstwa i konsumenci będą tracić zaufanie. Dalsze rządowe programy drastycznych oszczędności zduszą wzrost gospodarczy. A to są komponenty recesji. Dalej nastąpi już samonakręcająca się spirala, bo recesja zwiększy deficyty budżetowe i długi rządów. Spowodować to może wielkie społeczne protesty przeciw kolejnym oszczędnościom i reformom. Przestraszeni inwestorzy jeszcze szybciej będą się wycofywać z zagrożonych rynków.
- Euro może uratować interwencja EBC, ale kanclerz Niemiec Angela Merkel musi na to najpierw pozwolić – zauważa „New York Times”.
Jedyny kraj, który nie cierpi z powodu rosnących kosztów finansowania to Niemcy, z ich nakręcaną przez eksport gospodarką.
- Niemieccy przywódcy mylą się jednak, sądząc, że ich kraj będzie nadal rozkwitać, podczas gdy upadają jego partnerzy handlowi - ostrzegł „New York Times”.
Matthias Mattijs z uniwersytetu Johns Hopkins i Mark Blyth, profesor Brown University piszą w komentarzu „Foreign Affairs”, że choć „głębokość i trwałość tego kryzysu wymagają kompleksowej, systemowej i historycznej analizy”, to jego przyczyny mają pewny wspólny mianownik: Europę zawiodły Niemcy, które nie zachowały się jak odpowiedzialny przywódca - oceniają autorzy.
Berlin nie tylko blokuje inicjatywy, które mogłyby pozwolić EBC na ratowanie strefy euro, ale też sam dawał wcześniej złe przykłady. To Niemcy, choć współtworzyły zasady Paktu Stabilności i Wzrostu (państwa nie powinny przekraczać wartości progowej deficytu 3 proc. PKB) złamały je w 2003 roku.
- Niemcy entuzjastycznie sprzedawały swe towary peryferyjnym krajom Euro (...) Szczególnie dużo mówi wzrost nadwyżki handlowej Berlina wobec państw śródziemnomorskich. Między rokiem 2000 a 2007 roczny deficyt handlowy Grecji wobec Niemiec wzrósł z 3 mld do 5,5 mld euro - podkreślają autorzy.
Berlin pożyczał też pieniądze krajom śródziemnomorskim na wielką skalę. Według niedawnego raportu MFW w 2008 roku był drugim największym kredytodawcą (po Francji) w strefie euro. Gdy w 2009 roku kryzys finansowy zaczął nabierać impetu, Berlin przestał udzielać pożyczek.
- Teraz, gdy peryferia Europy potrzebują długoterminowych kredytów bardziej niż kiedykolwiek, entuzjazm Niemców do przedłużania pożyczek załamał się - pisze „Foreign Affairs”.
Źródło:
pł