Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Zabójcza konsekwencja. Katarzyna Gójska o działaniach środowiska Tuska wobec wschodniej Polski

Gdy spojrzymy na działania środowiska politycznego Donalda Tuska wobec wschodnich terenów Rzeczypospolitej, dostrzeżemy konsekwentne pomijanie tych ziem - pisze Katarzyna Gójska w najnowszym numerze miesięcznika "Nowe Państwo".

Gdy spojrzymy na działania środowiska politycznego Donalda Tuska wobec wschodnich terenów Rzeczypospolitej, dostrzeżemy konsekwentne pomijanie tych ziem
Gdy spojrzymy na działania środowiska politycznego Donalda Tuska wobec wschodnich terenów Rzeczypospolitej, dostrzeżemy konsekwentne pomijanie tych ziem
Twitter.com @Supermeming oraz printscreen PR1

Omijały je inwestycje, plany rozwoju infrastruktury – a na tzw. taśmach prawdy czołowi działacze PO używali wobec nich języka pogardy. Po ujawnieniu planów obrony Polski z 2011 roku widać jak na dłoni, że to nie tylko jakieś odczucie obcości ówczesnego premiera do wschodu Polski, wynikające zapewne z jego ponadstandardowego przywiązania do wpływów niemieckich na Polskę – nawet takich będących wprost zaborem czy okupacją – lecz także uznanie, że są one niejako terenem nie do końca polskim, należącym się komuś innemu, było prawdziwym źródłem takiej polityki. W Polskę wschodnią nie inwestowano, nie rozwijano jej, bo przyjęto założenie, iż to nie do końca Polska. W planach obrony ta część kraju miała trafić pod zarząd Kremla. Rząd Donalda Tuska nawet nie silił się na próbę obrony tych ziem. Politycy, wybrani przez nich dowódcy wojskowi, mieli pełną świadomość, że stan naszej armii nie daje realnych szans na obronę całego terytorium, ale też bardzo świadomie odrzucali szansę na znaczącą poprawę naszych możliwości. Tusk oszukiwał opinię publiczną w sprawie tarczy antyrakietowej – opowiadał bajki o wzmacnianiu sojuszu z naszym głównym i zupełnie kluczowym sojusznikiem, a faktycznie realizował oczekiwania Kremla. Prowadził do bólu konsekwentną politykę rozbrajania RP, likwidowania wszelkich jednostek wojskowych mogących stanąć na drodze ewentualnego ataku Moskwy na nasz kraj. W gruncie rzeczy oczyszczał teren, by realizacja wrogiej operacji wobec Polski była jak najmniej skomplikowana. To dlatego politycy głównej partii opozycyjnej odpowiadają wściekłością na każdą próbę rozmowy na temat strategii obrony z czasów ich lidera. Bo nie mają pomysłu, jak jej bronić. Trudno im się zresztą dziwić. Rząd Platformy co najmniej zakładał, że wschodnia część kraju może wypaść poza nasze granice, i dlatego uznano, że nie ma co kierować tam funduszy. Pomijanie gospodarcze ziem na wschód od Wisły było po prostu konsekwencją przyjęcia założenia, że gdyby Rosja napadła na naszą ojczyznę, to rozpoczęłaby skuteczną okupację wschodnich województw. A jeśli tak miałoby być, to nie ma co pakować w nie poważnych środków. Tyle tylko, że nikt nie zmuszał Tuska i jego przybocznych do forsowania z żelazną konsekwencją tej polityki. Nie było też okoliczności, które determinowały zgodę na pozostawienie na pastwę Moskwy wschodu Polski. Tusk mógł współdziałać z Prezydentem Lechem Kaczyńskim i blokować imperializm Rosji. Mógł wykorzystać szansę, jaką była realna gotowość Amerykanów na budowę w Polsce elementu najważniejszego systemu obronnego USA, co skutkowałoby obecnością wojskową Waszyngtonu na terenie naszego kraju. Tusk miał wybór. Mógł działać na rzecz interesu Polski, walczyć o niego tak jak śp. Prezydent Kaczyński, ale mógł też realizować interesy sojuszu Berlina i Moskwy. Dokonał wyboru – sam obsadził się w roli nadaktywnego realizatora drugiej z opcji. Tyle tylko, iż ta jego decyzja dla milionów Polaków oznaczała realne ryzyko śmierci, porywania dzieci, utraty majątku, wywózki czy tortur. W najlepszym wypadku w wyniku sfingowanego referendum staliby się obywatelami Federacji Rosyjskiej i zostaliby wcieleni do jej armii atakującej zachodnie części naszego kraju. Donald Tusk jako premier Polski wykreował sytuację, która dla naszej ojczyzny mogłaby się skończyć piekłem. Takim samym, jakie widzieliśmy i widzimy na Ukrainie. Zdjęcia matek piszących swym kilkuletnim dzieciom dane rodziców na plecach mogłyby być zrobione nie w Mariupolu, lecz pod Hajnówką czy Ostrowią Mazowiecką. Mieliśmy wielkie szczęście, że splot wydarzeń na świecie okazał się dla nas korzystny i rosyjska agresja obrała inny cel. Gdyby Ukraina nie wypadła z rosyjskiej strefy wpływów, nasze bezpieczeństwo byłoby wystawione na wielką próbę.



Tekst pochodzi z najnowszego numeru „Nowego Państwa”. W sprzedaży od 5 października

 



Źródło: Nowe Państwo

Katarzyna Gójska