Ukraina od początku tej wojny wysyła kolejne listy, prośby i apele. Wysyła też dyplomatów z prostym komunikatem do naszych niemieckich sąsiadów: chcemy od was broni. W zeszłym tygodniu z dziennikarzami w Berlinie spotkał się kanclerz Scholz i postanowił pokazać raz jeszcze całemu światu, że w sprawie tej wojny Niemcy grają po stronie Rosji.
Do takich wniosków prowadzą jego odpowiedzi na pytania, które związane były z informacjami ujawnionymi przez niemiecki „Bild”. Wynika z nich, że niemiecki rząd skrócił o połowę listę sprzętu wojskowego, który mogłaby kupić od niemieckich firm Ukraina. Kanclerz w czasie spotkania z dziennikarzami robił wszystko, żeby nie udzielić odpowiedzi na proste w gruncie rzeczy pytanie: czy Niemcy dostarczą Ukrainie czołgi Leopard i transportery opancerzone Marder. W odpowiedzi Scholz opowiadał głodne kawałki o tym, że na Ukrainę trzeba przekazywać sprzęt produkowany w krajach komunistycznych, bo ukraińskie wojsko świetnie sobie z nim radzi, a niemieckie czołgi i transportery najwyraźniej są zbyt skomplikowane, żeby państwo, które prowadzi od ośmiu lat wojnę z Rosją, potrafiło przeszkolić swoich żołnierzy w ich użytkowaniu. Zawiłe odpowiedzi na proste pytania były w gruncie rzeczy obraźliwe dla Ukrainy, a czerwony niemiecki kanclerz zachowuje się tak w czasie, kiedy Ukraina udowadnia właśnie, że jest w stanie wykorzystać najnowocześniejsze rodzaje uzbrojenia w sposób i w skali, jakiej żaden z producentów nie widział od czasu zejścia tego sprzętu z taśmy fabrycznej.
W sprawie niemieckiej polityki względem Ukrainy mamy całą masę paradoksów, które prowadzą do oczywistego wniosku. Niemcy grają na Rosję. Przemysł zbrojeniowy jest w każdym państwie ważnym źródłem pieniędzy. Nie inaczej jest w Niemczech. Niemcy dysponują jednym z najlepszych przemysłów tego typu na świecie. Jednak kanclerz tego państwa, mając przed sobą długą listę zakupów, które chce zrobić wypłacalny i rzekomo zaprzyjaźniony partner, zamiast oprowadzić kupców po fabrykach i wskazać, z których magazynów mogą wybrać sobie, co potrzebują oraz na który rachunek bankowy mają przesłać należność, wygłasza obraźliwe sugestie, że generałowie państwa klienta są debilami, a ich żołnierze mylą gaz z hamulcem i działo z gąsienicą, więc lepiej niech bronią się pepeszami i naganami z Rosji. Coś tu śmierdzi, i to bardzo. Zwłaszcza że dokładnie tak samo Scholz odpowiadał na pytania dotyczące sankcji na gaz i ropę: Tak, zrezygnujemy z wysyłania do Rosji pieniędzy i w dodatku zrobimy to szybciej, niż nam się wydawało. Nie możemy tylko powiedzieć, kiedy to się dokładnie stanie, bo jeszcze nie wiemy, kiedy skończymy budowę nowych gazociągów i nowych gazoportów, które zapewnią dopływ źródeł energii do naszych fabryk. Nie wiemy, kiedy skończymy je budować, bo jeszcze nie zaczęliśmy, ale na pewno będzie to szybko.
Do tego czasu siedzący w piwnicach w Mariupolu cywile muszą uzbroić się w cierpliwość, niestety. Ich los, co prawda, leży na sercu kanclerzowi Scholzowi oraz jego kolegom z niemieckiej armii, ale jednak bez przesady. Jeden z niemieckich generałów kilka dni temu powiedział w telewizji, że nie podoba mu się twierdzenie, iż to Ukraina ma wygrać tę wojnę. Woli, żeby mówić, że ta wojna powinna się skończyć. Co prawda nie wspominał, że nie podobałoby mu się stwierdzenie, że wojnę powinna wygrać Rosja, ale przecież o rzeczach oczywistych nie musi mówić. Rosja jest potęgą, Putin demokratą, Nord Stream projektem gospodarczym, zaś Niemcy mocarstwem moralnym, a skoro tak, to nie można mówić, że miliard euro dziennie wysyłany z Niemiec do Rosji wydawany jest na bomby spadające na Ukrainę. W związku z tym bombardowane w Mariupolu dzieci mogłyby spojrzeć na świat z trochę szerszej perspektywy niż tylko przez pryzmat własnego okienka w piwnicy. Niemcy nie mogą przecież pozwolić sobie na spowolnienie gospodarcze, a tym bardziej na rosyjską klęskę. Kto będzie wówczas dostarczał gaz do niemieckich fabryk, które produkują czołgi? Ukrainie powinno być w tej sprawie wszystko jedno. Przecież to i tak nie są czołgi dla niej.