W rozmowie z naszym portalem europoseł PiS profesor Zdzisław Krasnodębski wskazał na fakt, że Rosja oplotła całą Europę siecią swoich instytucji oraz gospodarczych i politycznych wpływów. Europoseł dodał, iż jeżeli chcemy osłabić te europejskie wpływy Moskwy, to musimy wzmocnić siły i oddziaływanie Warszawy w Europie. Temu właśnie służą takie wydarzenia jak niedawne spotkanie partii prawicowych i centroprawicowych w Madrycie, w którym profesor Krasnodębski uczestniczył.
Był Pan Profesor na spotkaniu partii prawicowych i centroprawicowych, do którego doszło w Madrycie. Jak ono przebiegało, co tam się działo?
Przebiegło bardzo dobrze. Postanowiono na nim przejść do bardziej zinstytucjonalizowanej współpracy: stworzyć stałe biuro i konsultować się w sprawach istotnych dla przyszłości Unii Europejskiej. Również wtedy, kiedy dochodzi do ważnych głosowań w Parlamencie Europejskim (PE).
W takich sytuacjach - jak zwykle - potrzebna jest budowa zaufania, przedstawianie swoich stanowisk, lepsze zrozumienie się nawzajem. Więc w tym sensie należy to spotkanie ocenić bardzo pozytywnie. Przy czym naszym hiszpańskim gospodarzom i niektórym innym uczestnikom wyraźnie bardzo zależało na obecności Polski. A dokładniej: Prawa i Sprawiedliwości jako partii. Bo to było spotkanie partii politycznych.
Widać, że jeżeli chodzi o prawicę europejską, to Prawo i Sprawiedliwość jest wiodącą partią. Obok oczywiście Fideszu – partii rządzącej Węgrami. Przewodniczący Fideszu, a jednocześnie premier Wiktor Orban w tym spotkaniu zresztą uczestniczył. Tak samo jak Mateusz Morawiecki - wiceprezes PiS. A PiS – jak wiadomo rządzi Polską wraz z mniejszymi ugrupowaniami.
Co oczywiście jest bardzo ważne dla naszych partnerów w krajach, w których prawica jest w opozycji. Ale niektóre z tych partii mają nadzieje, że w kolejnych wyborach uzyskają władzę. Widać więc, że Prawo i Sprawiedliwość staje się ważnym czynnikiem polityki na płaszczyźnie współpracy partii na poziomie europejskim.
Wspomniane przez Pana biuro już powstało? I gdzie jest lub będzie?
Na razie była tylko deklaracja o jego powstaniu. Ale biuro będzie. Zapewne w Brukseli. Bo to jest najbardziej naturalne miejsce. Zgodzono się co do potrzeby, żeby coś takiego powstało. Teraz będziemy pracować nad szczegółami.
A czy efektem spotkania w Madrycie będzie powołanie w Parlamencie Europejskim nowego, dużego zgrupowania wszystkich partii prawicowych i centroprawicowych?
Wie Pan: my teraz nie zmienimy składu Parlamentu Europejskiego. A wybory do niego są za dwa i pół roku. Dzisiaj zaś jest tak, że mamy dwie prawicowe grupy. Kilku prawicowych posłów jest jeszcze w Europejskiej Partii Ludowej. W tej partii więc są nasi potencjalni sojusznicy.
Ostatnio dużo spekulowano o powstaniu nowej prawicowej grupy. Bo był półmetek kadencji i nowe „rozdanie” w Parlamencie Europejskim. W połowie kadencji jeszcze raz są rozdzielane stanowiska, ustalane składy komisji i tak dalej. Ale to byłoby przedwczesne. Poza tym gdyby ta nowa grupa powstała, to nie byłaby po prostu sumą dwóch grup już istniejących, bo między różnymi partiami są wciąż animozje, konkurencja, niedające się pokonać różnice. Założenie dużej nowej grupy to jest trudny proces. Sądzę, że pod koniec obecnej kadencji ta współpraca będzie już bardzo zaawansowana. Przynajmniej między niektórymi dużymi, kluczowymi partiami. I trzeba myśleć o tym, żeby w wyborach za dwa i pół roku prowadzić kampanię również na poziomie europejskim, tak aby partie krajowe nawzajem wzmacniały się. Podobnie jak to robi Europejska Partia Ludowa czy dawni liberałowie, którzy stali się liberalną lewicą.
Oczywiście, naszym celem jest to, aby po przyszłych wyborach powstała silna frakcja konserwatywna. A nawet chcemy zabiegać o to, żeby w tych wyborach wygrać. Co jest – oczywiście - zadaniem bardzo ambitnym. Ale przecież wykonalnym. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz: Unia to nie są tylko instytucje unijne, lecz również– a może nawet przede wszystkim - państwa członkowskie. Więc prawicowe partie powinny również współpracować w tym celu, aby zmienić układ sił w poszczególnych krajach, bo to oczywiście zmieniłoby sytuację w Radzie Europy i rzeczywiście mogło zmienić politykę unijną. Podam przykład: jak wiadomo, zbliżają się wybory prezydenckie we Francji. Zapewne – ze względu na podziały prawicy - zakończą się zwycięstwem prezydenta Macrona. Wskazują na to sondaże. Gdyby jednak francuska prawica zjednoczyła się, przezwyciężyła swoje historyczne podziały, to mogłaby wygrać nawet w tych wyborach. Podobnie jest we Włoszech, gdzie już w tej chwili mamy dwie silne partie prawicowe. Ale niestety, rywalizujące ze sobą.
I dodam, że w interesie całej Europy jest to, aby przełamać ideologiczny monopol (czasami wręcz terror) lewicy ekologiczno-kulturowej. I współpraca partii prawicowych też temu właśnie służy: nie tylko zbudowaniu w przyszłości dużej grupy czy nawet uzyskaniu większości i przejęciu władzy w Parlamencie Europejskim, ale również dokonaniu przemian na poziomie państw członkowskich. I pod tym względem chcemy wspierać się nawzajem. Myślę więc, że dla takich polityków jak Santiago Abascal czy Marine Le Pen uczestnictwo w tego rodzaju szczytach jest wzmocnieniem.
Oczywiście, zawsze szanujemy demokratyczne wybory każdego narodu. Mimo tego wspieramy kandydatów konserwatywnych, prawicowych. Także partie patriotyczne o zbliżonych do naszych (nie we wszystkich punktach) poglądach. Chcielibyśmy, żeby te ruchy i partie prawicowe zwyciężały (co jest również w interesie Polski). Lecz żeby zwyciężać, powinny się jednoczyć. Polska jest tu dobrym przykładem, bo tylko powstanie Zjednoczonej Prawicy umożliwiło dwukrotne zwycięstwo nad PO. I właśnie do jednoczenia się będziemy namawiać naszych partnerów. Ale jednoczenie się to długi, niełatwy proces polityczny, a nie jedna deklaracja lub jedno wydarzenie. To długotrwała praca. Tak kiedyś budowano siłę Europejskiej Partii Ludowej (EPL), która teraz pogrąża się w kryzysie. I właśnie w EPL mamy wzór pokazujący, jak należy wytrwale budować tego rodzaju formację, która by z jednej strony miała duży wpływ w instytucjach europejskich, a z drugiej strony wspierała wszystkie partie należące do takiej rodziny również w ich krajach. I taka powinna być nasza strategia.
A jak te partie mogą się nawzajem wspierać w przypadku wyborów krajowych?
Zacznę od bardzo konkretnego przykładu: ostatnio węgierski bank udzielił pożyczki na kampanię partii Marine Le Pen, która nie miała zasobów finansowych potrzebnych do prowadzenia kampanii wyborczej. Mówimy więc o tego rodzaju wsparciach. A przecież możliwe są też innego rodzaju wsparcia: eksperckie i polityczne. Wsparciem są także różne spotkania budujące wizerunek, takie jak te w Warszawie czy w Madrycie. Węgrzy, Fidesz potrafią to od dawna. Są bardzo aktywnym aktorem, Wiemy, jaką rolę Węgry odgrywają w np. Słowenii i w innych sąsiednich krajach.
Również Prawo i Sprawiedliwość powinna stać się aktywnym podmiotem w polityce europejskiej na poziomie partyjnym. W ogóle Polska powinna być bardziej obecna w krajach zachodnich, szczególnie w polityce prowadzonej na poziomie społeczeństwa obywatelskiego. Bo dzisiaj nowoczesna polityka zagraniczna polega na działaniu zarówno na płaszczyźnie społeczeństwa obywatelskiego, jak i politycznego. Chodzi mi tu nie tylko o wspieranie i utrzymywanie kontaktów z organizacjami pozarządowymi i think tankami, ale także o organizowanie spotkań z różnymi środowiskami politycznymi. Oczywiście również w czasie kampanii do Parlamentu Europejskiego. Choćby dlatego, że obowiązujące zasady unijne przewidują prowadzenie owej kampanii w całej Europie. Myślę więc, że w tej kampanii zarówno my możemy wspierać Węgrów, jak i Węgrzy nas. Dotyczy to także konserwatywnych i prawicowych formacji politycznych w innych krajach.
Jest to ważne również w Polsce, ponieważ u nas panuje mit izolacji Polski oraz mit tak zwanego „Zachodu” jako czegoś jednolitego i „wyższego”. Niektórzy Polacy nieinteresujący się blisko polityką, nieżyjący nią, nie bardzo się orientują. jak naprawdę wygląda europejska polityka i wydaje im się, że jesteśmy sami. A więc sam fakt, że mamy silnych sojuszników - choćby w parlamencie hiszpańskim - ma ogromne znaczenie. Nawet jeżeli to jest partia opozycyjna. Możemy przecież razem formułować pewne wspólne zasady polityki imigracyjnej lub wspierać te ogólnoeuropejskie instytucje, które są dla nas ważne. Na przykład instytucję rodziny czy narodu.
Podałem przykłady Hiszpanii i Francji, ale to dotyczy jeszcze bardziej naszego regionu, gdzie partie polityczne są jeszcze słabsze i jeszcze bardziej potrzebują wsparcia międzynarodowego i eksperckiego. A nawet - czasami - pomocy materialnej, której przykład stanowi wspomniany wcześniej przeze mnie kredyt.
Mówił Pan o działaniach na płaszczyźnie społeczeństwa obywatelskiego. Czy chodzi na przykład o to, że powstaną jakieś fundacje, które będą wspierać partie w różnych krajach? Tak jak to jest w Niemczech, gdzie CDU ma fundację, która wsparła kiedyś polski Kongres Liberalno-Demokratyczny, kierowany przez Donalda Tuska?
Jeżeli chodzi o fundacje, to powiem, że na poziomie europejskim tworzy się takie partie, czyli frakcje, które mają własny budżet. I to wcale niemały. Wspomniane partie posiadają swoje think-tanki. EKR (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy) ma think-tank, który nazywa się „Nowy Kierunek (New Direction)”. Może nie jest on dostatecznie znany. Ale oczywiście ma środki finansowe odpowiednie do tego, żeby tworzyć analizy, raporty i rekomendacje. Bo nie można dzisiaj uprawiać nowoczesnej polityki bez zaplecza eksperckiego.
Podobnie jeżeli chodzi o poziom kraju. A problem partii prawicowych – w wielu przypadkach - polega też na tym, że moją zbyt słabe zaplecze intelektualne i eksperckie. To jest związane z faktem, że zazwyczaj elity – powiedzmy – uniwersytecko-kulturalne, są liberalno-lewicowe. Ale uczmy się od lewicy, która wie, że zdobycie władzy politycznej (nauczyła się tego od Antonio Gramsciego) to najpierw zdobycie hegemonii kulturowej. Polska jest pod tym względem dość wyjątkowa. Tak samo jak Węgry. Bo tam, gdzie istnieją partie rządzące, to istnieją też pewne instytucje: fundacje i inne organizacji pozarządowe, które mogą oddziaływać w całej Europie. Ale niewątpliwie jest potrzeba powołania silnej fundacji Prawa i Sprawiedliwości. Chociaż oczywiście są takie fundacje związane z Prawem i Sprawiedliwością,jak Instytut Sobieskiego czy niezależna, ale konserwatywna, Fundacja „Polska Wielki Projekt”. Sporo jest takich instytucji.
One są potrzebne, bo rezultat wyborów to ostateczny rezultat tego życia politycznego, które toczy się przed wyborami: w sferze społecznej i na bardzo różnych płaszczyznach.
Dzisiaj przecież polityka nie polega tylko na tym, że się spotykają politycy, ministrowie spraw zagranicznych i uzgadniają stanowiska. To jest bardzo ważne, ale stanowi dopiero koniec pewnego procesu. Bo aby doszło do wzajemnego politycznego zrozumienia, potrzebna jest zrozumienie kulturowe i społeczne. Dodam, że teraz polityczne procesy zachodzą między społeczeństwami, a politykę prowadzi się także innymi środkami niż dyplomacja. Jest tak zwłaszcza w Unii Europejskiej, w której polityka jest już prawie że polityką wewnętrzną państw członkowskich, a nie tylko zagraniczną.
Inni tak działają. Także u nas. Wszyscy wiemy, jak wielką rolę odgrywają zagraniczne fundacje, które organizują część polskiej opinii publicznej. I odpowiednio ukierunkowują ludzi według swoich wartości i wyobrażeń. I tak instrumentem wpływu politycznego Niemiec w wielu krajach są ich fundacje. Na przykład Fundacja Konrada Adenauera jest bardzo potężną instytucją. Ona oczywiście nie jest polityczną w wąskim sensie, lecz metapolityczną. A z tej metapolityki wyrasta polityka. Tak powinny działać również nasze fundacje i organizacje pozarządowe. Niech Pan jednak zada sobie pytanie: ile my mamy fundacji, które działają międzynarodowo i na Zachodzie: w Niemczech, we Włoszech, w Hiszpanii, w Holandii? Ile mamy mediów, które tam oddziaływają, które należą do polskich właścicieli? Więc jeżeli nie wyrównamy choć w małym stopniu tej dysproporcji, to zawsze będziemy w międzynarodowych starciach w słabszej pozycji. Będziemy przegrywać.
Podobnie jest na płaszczyźnie państwowych i niepaństwowych kontaktów politycznych. Spotkanie w Madrycie to pierwszy krok w kierunku tego, abyśmy odgrywali aktywną rolę. Do tej pory taką aktywną rolę odgrywaliśmy tylko w naszym regionie, w Europie Środkowo-Wschodniej. Bo tutaj, rzeczywiście – można powiedzieć – staliśmy się liderem, jeżeli chodzi o inicjatywy takie jak „Trójmorze”, lub „Europa Karpat”, od lat rozwijana przez marszałka Kuchcińskiego. Te różnego typu spotkania i projekty, w tym również infrastrukturalne, mają ogromne znaczenia dla budowania naszej pozycji. Ale nie widzę żadnego powodu, żebyśmy tego samego nie robili w miarę swoich sił także w Europie Środkowo-Zachodniej i Zachodniej. To, że dotąd nie było tego rodzaju działań, wynika - moim zdaniem - tylko z zupełnie nieuzasadnionych kompleksów. Kiedyś wynikało z braku środków, ale dzisiaj już tych środków nie brakuje. Dzisiaj to wynika raczej z bariery psychologicznej, z niewiary we własne siły. Tymczasem prawica europejska i znaczna część Europejczyków patrzy na Polskę z wielką nadzieją. Musimy tą nadzieję podtrzymywać, budować. Bo tylko wtedy wygramy dla siebie, dla Polski i dla Europy!
Chciałbym się jeszcze dopytać o to, czy nowa prawicowa frakcja Parlamentu Europejskiego, która zapewne kiedyś powstanie, mogłaby być tą „grupa Schumana”, o której tyle mówi profesor Zbigniew Krysiak. Profesor Krysiak sądzi, że dzięki patronatowi Schumana do tej nowej grupy politycznej mogliby dołączyć europosłowie z różnych innych frakcji. Zwłaszcza z Europejskiej Partii Ludowej.
Pan profesor Krysiak mówi chyba o tak zwanej „intergrupie”. Inter-grupa to gremium w Parlamencie Europejskim, gdzie się spotykają posłowie z różnych frakcji politycznych, z różnych kierunków, ale skupionych wokół pewnego tematu lub łączących ich wartości. Rozumiem, iż w przypadku grupy Schumana chodziłoby o wizję zintegrowanej Europy opartej o wartości chrześcijańskie. Ale żeby taka grupa powstała, trzeba wcześniej wykonać odpowiednią pracę polityczną. Być może warunkiem jej powstania byłaby dopiero zmiana składu PE.
I dodam, że intergrupa to trochę inna forma działalności w PE niż frakcja polityczna. Za przykład intergrupy może służyć chyba nieformalna, ale bardzo wpływowa i aktywna „grupa Spinellego”, łącząca w Parlamencie Europejskim wszystkich tych polityków, którzy nawiązują do idei Altiero Spinellego, czyli budowy państwa europejskiego. Natomiast, rzeczywiście, taka „grupa Schumana” - intergrupa czy nieoficjalna grupa współpracy - jeszcze nie powstała. Ale ona nie powstanie za jednym „pstryknięciem palców”. Wymaga zabiegów i żmudnej pracy. Taka intergrupa byłaby niezwykle pomocna, ale nie zastąpi tych działań, o których już mówiłem. To znaczy: dążenia do utworzenia w przyszłości dużej frakcji prawicowej, wspierania się nawzajem w wyborach europejskich, budowy sieci współpracy, think-tanków, oddziaływania poprzez media czy nawet posiadania własnych mediów w innych krajach i tak dalej. To jest szersza strategia. I na wiele lat.
Tymczasem w Polsce my wszyscy (to dotyczy dziennikarzy, ale też polityków) myślimy trochę – że tak powiem - akcyjnie. Wydaje się nam, że zrobimy jakieś wydarzenie, rzucimy hasło i tym samym wszystko się stanie. Uczmy się od naszych zachodnich sąsiadów tego, że aby coś osiągnąć, musi być stałe i konsekwentnie prowadzone działanie w pewnym kierunku. I to działanie bardzo szerokie: tworzenie frakcji, stworzenie inter-grupy lub nieformalnej grupy współpracy w PE, obudowanie think-tankami, wchodzenie w media, działanie na poziomie regionów i krajów, nawiązywanie kontaktów z konserwatywnymi środowiskami opiniotwórczymi, pogłębiona analiza sytuacji politycznej, aktywna rola naszych instytucji i organizacji pozarządowych w innych krajach. I tak dalej…
Mam jeszcze pytanie o Rosję. Ostatnio Donald Tusk pokazywał pewne zdjęcie i mówił, że „oto tutaj na zdjęciu jest pan premier Morawiecki razem z Wiktorem Orbanem. W ten sposób dołączamy do grona przyjaciół Rosji”. Tusk wypominał jeszcze spotkanie się naszego premiera z Marine Le Pen, która ma pozytywny stosunek do Rosji i do prezydenta Putina. A więc może ta sprawa Rosji na tyle dzieli partie prawicowe, że utrudnia im współpracę...
To są takie „bajeczki dla grzecznych lub niegrzecznych dzieci”. Przytacza Pan słowa, służące tylko do manipulacji politycznej i skierowane do ludzi niezupełnie wyrobionych politycznie. Tak właśnie trzeba traktować te wypowiedzi Donalda Tuska. To są tylko prymitywne zaczepki. Natomiast problemem wpływów Rosji w Europie jest oczywiście poważny. Te wpływy są ogromne: w Austrii, Francji, Niemczech. I to w całym spektrum politycznym: od lewicy takiej jak skrajna lewica francuska czy niemiecki "”Die Linke”, po prawicę i tak zwane centrum. Rosyjskie wpływy najbardziej niebezpieczne są tam, gdzie sięgają kół i partii rządzących: w niemieckiej SPD i CDU/CSU, austriackiej SPÖ i ÖVP, wśród francuskich Republikanów. Kto teraz negocjuje z prezydentem Putinem? Jak się zachowuje kanclerz Niemiec? Jak się zachowuje prezydent Francji? Zobaczymy, jak daleko są gotowi iść w sprawach Ukrainy na kompromis jej kosztem i kosztem innych państw. A przecież to już zdarzało. Przykładem niech będzie Angela Merkel, która podejmowała decyzje służące dzisiaj Putinowi, bo gdyby nie niemiecka zależność od rosyjskiego gazu, to niewątpliwie dzisiejsze negocjacje toczyłyby się inaczej. Również to Angela Merkel zablokowała na szczycie w Bukareszcie perspektywę członkostwa Gruzji i Ukrainy w NATO.
Rosja „oplotła” całą Europę siecią swoich wpływów gospodarczych. Nord Stream 2 jest tylko jednym z takich projektów. Bo Rosjanie - poprzez dostawy energii - w dużej mierze uzależnili od siebie zachód Europy. Tak samo Rosja „oplotła” całą Europę swoimi politycznymi wpływami i instytucjami, często korumpując przy tym polityków. Gerhard Schroeder jest tylko jednym z przykładów. Takich polityków jest przecież wielu. Ostatnio niemiecka prasa konserwatywna ujawniła sieci wpływów rosyjskich w SPD. Ale też w CDU w Meklemburgii-Pomorzu Przednim. Manuela Schwesing, premier tego landu, jest nie mniej „przyjazna Rosji” niż Gerhard Schröder. Podobnie jest w Austrii, gdzie korupcja jest jeszcze większa. I tak samo we Francji.
Dodam, że Rosja ogarnęła Europę także swoimi instytucjami. Na przykład: od paru lat działa w Berlinie think tank pod nazwą „Dialog cywilizacji", który - między innymi - organizuje coś w rodzaju konkurencyjnego „Davos” na wyspie Rodos. Przyjeżdża tam wielu prominentnych polityków. Takich organizacji i spotkań jest wiele.
Także we Francji sympatie dla Rosji są – niestety – silne oraz kulturowo i historycznie ugruntowane przynajmniej od końca XIX wieku. Przypomnijmy tu, że Rosja była sojusznikiem Francji w obu wojnach światowych. Ta francuska sympatia dla Rosji jest oczywiście podzielana przez Marine Le Pen. Tak samo jak przez innego kandydata prawicy - Eryka Zemmoura. Ale i oni zmieniają swoje stanowisko na trochę bardziej krytyczne wobec Rosji. I ostrożniejsze! Na przykład Eryk Zemmour niedawno mówił, że Francja powinna dążyć do tego, aby Polacy i Rosjanie pojednali się. To stanowisko, które można uznać za naiwne, ale ono bierze pod uwagę Polskę! Zemmour więc, po wizycie w Polsce, po rozmowach z Polakami, zaczyna trochę rozumieć polską perspektywę. To samo dotyczy Marine Le Pen.
Stanowisko Francuzów w ogóle czy Niemców w ogóle można zmienić tylko wtedy, kiedy się z nimi rozmawia. Kiedy się na nich oddziałuje, różne rzeczy im uświadamia, obala mity i prorosyjską narrację. Na przykład, gdy uświadamia się Francuzom fakt, że Rosja wcale nie jest spadkobiercą Rusi Kijowskiej, a Niemcom to, że w okresie II wojny światowej niemieckimi ofiarami nie byli tylko Rosjanie, ale także Białorusini i Ukraińcy, że najbardziej spustoszone i zakrwawione ziemie to tereny dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a nie rdzenne ziemie rosyjskie.
Powtarzając raz jeszcze to, co już powiedziałem: żeby być skutecznym politycznie, trzeba zmienić sposób myślenia ludzi. A żeby zmienić sposób myślenia innych ludzi, innych narodów, należy z tymi ludźmi i narodami rozmawiać, publikować książki, artykuły, organizować spotkania. Spotkania tego rodzaju, jak to w Madrycie, również temu służą.
Jeżeli więc chcemy osłabić europejskie wpływy Moskwy, to musimy wzmocnić siły i oddziaływanie Warszawy w Europie, a nie wycofywać się z niej. Nie ma innej drogi. I wszystko jedno, czy strona, do której powinniśmy się zwrócić, jest – powiedzmy - liberalno-konserwatywna, liberalno-centrowa, czy prawicowo-konserwatywna.
A czy w tym zgromadzeniu partii w Madrycie uczestniczyło niemieckie, prorosyjskie AfD?
Nie, ta partia nie uczestniczyła. I zapewne nie będzie uczestniczyć w kolejnych spotkaniach. Nie tylko z powodu jej stosunku do Rosji. Nie sądzę zresztą, by AfD była bardziej prorosyjska niż niemiecka SPD. W dodatku AfD jest partią marginalizowaną i drugorzędną. Nawet z punktu widzenia rosyjskiego. Jeżeli Pan byłby prezydentem Rosji albo szefem rosyjskiego wywiadu, to przecież raczej stawiałby Pan na uzyskanie wpływu na tych, którzy mają władzę, a nie na margines. Taki, jakim jest obecnie AfD, izolowana przez resztę niemieckich ugrupowań. Dla Rosji może więc być ona jedynie dodatkowym narzędziem wywarcia nacisku i siania chaosu. Ale najbardziej cennych sojuszników i zauszników Rosjanie mają w głównych partiach!
Są jednak inne powody, dla których nie chcemy i nie możemy zapraszać AfD na tego rodzaju spotkania. Po pierwsze: jej podziały wewnętrzne i nieustalony profil ideowy. A po drugie: obecność w niej ludzi o nastawieniu niemiecko-nacjonalistycznym, skłonnym do rewizjonizmu historycznego. To zdecydowanie nie są dla nas partnerzy. Oczywiście byli kiedyś w AfD ludzie, z którymi można było rozmawiać. Przypomnę, że „pierwsza AfD” była członkiem EKR w poprzedniej kadencji. Została przyjęta do EKR-u w wyniku inicjatywy brytyjskich konserwatystów, przy dużych wątpliwościach posłów z Prawa i Sprawiedliwości. Ówcześni europosłowie AfD nie byli w swej większość żadnymi radykałami czy nacjonalistami. Nie byli skrajni, ani szczególnie prorosyjscy. Nie zdradzali skłonności do rewizjonizmu historycznego. Tacy ludzie jak Hans-Olaf Henkel, profesor Joachim Starbatty czy profesor Bernd Lucke wyróżniali się zarówno poziomem intelektualnym, jak i swoją merytoryczną działalnością w Parlamencie Europejskim.
Teraz w tej partii również są ludzie wartościowi i poważni. Tak, że wobec Niemców nie możemy kierować się jedynie resentymentem i emocjami.
Generalnie, musimy w Polsce bardziej różnicować oceny i wnikliwiej analizować europejską politykę. Ale – oczywiście – to nie jest w interesie naszej opozycji totalnej.
Zwłaszcza zaś tak populistycznego, demagogicznego i sterowanego z zewnątrz polityka, jakim jest Donald Tusk.