Inaczej rzecz ujmując, kwotę ponad 60 tys. złotych ma wyciągnąć ze swojej kieszeni każdy Polak, wliczając tych, którzy właśnie się urodzili, oraz tych, którzy są na emeryturze.
Co otrzymamy jako naród w zamian? Pozwolenie na emitowanie dwutlenku węgla przez nasze domy, nasze samochody, rozładowywane w naszych portach statki, samoloty, którymi latamy, oraz ostatecznie również żywność, którą produkują nasi rolnicy. Mogłoby się wydawać, że jakiś sprytny oszust kupił gdzieś na lewej aukcji prawa własności do całego dwutlenku węgla obecnego w atmosferze Ziemi i teraz próbuje przekonać świat, że jest właścicielem CO₂ na Europę, a my wszyscy ten kit łyknęliśmy i teraz mamy wypłacać mu dolę. Ale to niestety nie tak. Po prostu Unia Europejska uznała, że ograniczając swoje 8 proc. globalnych emisji CO₂ o połowę, zbawi świat i obniży temperaturę na planecie o pół stopnia Celsjusza za 80 lat. Reszta świata czywiście tylko popuka się w głowę, ale eurofederaliści na serio bajerują tak: jeśli uda się ograniczyć emisje i przy okazji Unia nie zbankrutuje, to cały świat weźmie z nas przykład i podąży naszą drogą. Nasuwa się naiwne pytanie, a co jeśli jednak zbankrutuje? Odpowiedź nie jest trudna dla dowodzących całym tym unijnym cyrkiem. No przecież Unia nie może zbankrutować, ponieważ jest utrzymywana przez państwa członkowskie. A te, jak może się im wydawać, mają niczym nieograniczone zasoby finansowe. W rzeczywistości jest inaczej. Nie mają. Dysponują pieniędzmi swoich obywateli. Funduszami z ich kieszeni. I właśnie o to chodzi – zakrzykną wtedy wszyscy Timmermansi dzisiejszego świata. „Fit for 55” jest właśnie dlatego takim dobrym pomysłem, bo obciąża bezpośrednio zwykłych mieszkańców całej UE! Autorzy tego chorego pomysłu na serio w czasie internetowych seminariów przekonują, że to największy atut tego szaleństwa. Pomysł w skrócie można streścić tak: nakładamy gigantyczne podatki na wszystko, co ludzie kupują. Prąd, paliwo, ciepło do domu, samochody, materiały budowlane, sprzęt AGD, bilety lotnicze i jedzenie. Z zebranych w ten sposób pieniędzy tworzymy wielki unijny fundusz, z niego finansować będziemy zeroemisyjną politykę samej Unii (w końcu będziemy mieli własne pieniądze), część zostawimy w rękach kolegów rządzących państwami. Za te pieniądze koledzy kupią odpowiednio dużo zeroemisyjnych technologii, które sprzedadzą im inni nasi koledzy – głównie z Niemiec. Będą to takie same produkty jak do tej pory, tylko że droższe i bezemisyjne. Prąd emisyjny zamienimy na mniej emisyjny, samochód emisyjny na mniej emisyjny, pralkę, lodówkę, komputer i wołowinę też. Będą one oczywiście odpowiednio droższe, a poza tym trzeba będzie wymienić te, które już mamy. Na przykład okna w domach albo lodówki. Wiadomo, bezemisyjność nie jest za darmo, planetę mamy jedną, a 4 proc. światowych emisji piechotą nie chodzi. A ponieważ wszystko to będzie znacząco droższe niż dzisiaj, mądre europejskie głowy wymyśliły, że ci, których nie będzie stać na te nowe wyższe rachunki, dostaną zapomogę. Pieniądze. Skąd będą one pochodzić? No oczywiście z funduszu, który powstanie po tym, jak wszystko obłożymy podatkiem od zeroemisyjności. Krótko mówiąc, kiedy już gospodarstwa domowe w Portugalii, Grecji, Holandii, Chorwacji czy Polsce doprowadzone zostaną do ruiny przez podniesione do absurdu ceny podstawowych produktów, wtedy cała chmara Timmermansów wyśle im czek z unijnej bezemisyjnej pomocy społecznej. Siłą rzeczy będzie musiał być niższy niż straty, które taka rodzina już poniosła, ale za to wtedy z tego funduszu doprowadzona do ruiny rodzina będzie mogła… zapłacić rachunek za bezemisyjny prąd, kupić bezemisyjną lodówkę albo toster. A kto im to wszystko sprzeda? No jak to kto? Zeroemisyjny przemysł z krajów, które dzisiaj sponsorują wszystkich panów Timmernasów, majstrujących właśnie na naszych oczach ten gigantyczny przekręt.