Wszystkie te lemparcice lewicy na marszach z błyskawicami za nic bowiem mają życie dzieci nienarodzonych – ma być ono poświęcone na świeckim ołtarzu pełnych możliwości wyboru kobiety, jeśli chodzi o aborcję. I te same panie, w innej sytuacji, dostają jakiejś furii opiekuńczo-macierzyńskiej, gdy idzie o dzieci imigrantów pokazywane na zdjęciach. A dodać trzeba, że „obrazek z cierpiącym dzieckiem” mocniejszy jest jeszcze niż „obrazek cierpiącego kotka” – i wiadomo, że zrobi wrażenie. Przypomnę, że najpierw pokazywano fotografie znad białoruskiej granicy, na których jakaś kobieta trzymała „biednego” kota, a dopiero potem zaczęto epatować historiami dzieci, ze szczytowym osiągnięciem redaktora Lisa, publikującego fake newsa z dzieckiem syryjskim w Serbii z 2015 roku jako zdjęcie z 2021 roku z granicy Polski z Białorusią. I co oczywiste – nikomu na myśl nie przyjdzie przecież, by twierdzić, że cierpiącym dzieciom nie należy pomagać, serce każdego porusza, rzecz jasna, ich los. Człowiek rozumny wie jednak, że czasem także dziecko trzymane na rękach pełni rolę narzędzia, mającego wzbudzić określony efekt psychologiczny. To wszystko jednak, co chciałem podkreślić, mniej dotyczy kwestii związanych z imigranckim atakiem Łukaszenki (który w podły sposób wykorzystuje ludzi, by pchać ich w stronę Polski), a bardziej z dziećmi nienarodzonymi. Nie mogę zrozumieć bowiem, jak te wszystkie kobiety, z taką pasją walczące o los pociech imigrantów, są zupełnie nieczułe w stosunku do tych maleństw, którym nie dano się jeszcze urodzić? Czego tu brak? Jakiegoś rodzaju wyobraźni, wrażliwości? Co się takiego stało, że coś, co zdawałoby się jakimś wrodzonym, instynktownym dla kobiet odruchem – chęcią obrony dzieci, stępione zostaje jakąś ideologią, racjonalizacją, wbitym do głowy światopoglądem? Nie potrafię sobie na to pytanie odpowiedzieć, ale chwilami już nawet się na nie nie złoszczę, lecz przyglądam się i jest mi ich po prostu bardzo żal. Krzywdzą też bowiem bardzo… same siebie. Tylko o tym nie wiedzą.