PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Dymisja w sam raz

Dymisja ministra skarbu jest pierwszym chyba w ostatnich latach przypadkiem, gdy ktoś z rządu odwoływany jest za brak kompetencji. To swoisty przełom – gdyby wprowadzał faktycznie nowy trend, z gabinetu powinna pewnie wylecieć z połowa ministrów. Moż

Dymisja ministra skarbu jest pierwszym chyba w ostatnich latach przypadkiem, gdy ktoś z rządu odwoływany jest za brak kompetencji. To swoisty przełom – gdyby wprowadzał faktycznie nowy trend, z gabinetu powinna pewnie wylecieć z połowa ministrów. Może to ma na myśli premier, gdy przebąkuje o możliwych zmianach w rządzie?

„Dziękuję za zaszczyt pełnienia funkcji Ministra Skarbu Państwa w Rządzie Rzeczypospolitej Polskiej. W tym czasie wspólnie z zespołem zrealizowaliśmy wiele istotnych z punktu widzenia interesu kraju inicjatyw…”. Oświadczenie Mikołaja Budzanowskiego pojawiło się na stronie resortu kilkadziesiąt godzin po konferencji prasowej, na której szef rządu ogłosił odwołanie ministra skarbu. Jeszcze kilka godzin wcześniej prorządowi publicyści i politycy PO stali murem za ministrem, starannie relatywizując znaczenie memorandum podpisanego przez szefów Europolgazu z rosyjskim Gazpromem. A tu – bach. Niespodzianie i na dodatek w piątek, przed weekendem, bez znaczącego przygotowania przykrywkowego. A przecież otoczenie premiera musiało zdawać sobie sprawę, że oznacza to, iż przez kolejne dwa dni w programach publicystycznych sprawa dymisji Budzanowskiego oraz memorandum zapowiadającego budowę polsko-rosyjskiego odcinka gazociągu pozwalającego ominąć Ukrainę musi być jednym z wałkowanych tematów.

To chyba pierwsza dymisja w rządzie Donalda Tuska, która dokonała się za błędy i brak kompetencji nie nazbyt dobrze – mówiąc delikatnie – radzącego sobie ministra. I pierwsza, która jak tylko zapadła, dobrze pokazała także dezynwolturę w podejściu do rządzenia państwem lub po prostu niekompetencję samego premiera, których skutkiem są dramatycznie złe decyzje personalne.
Mikołaj Budzanowski to człowiek spoza kręgów wysokich działaczy partyjnych, ale terminujący w kadrach platformerskich przynajmniej od 2004 r., gdy znalazł pracę przy obsłudze prac europarlementu. O powierzchowności inteligentnego technokraty mógł być uosobieniem marzeń rzesz asystentów posłów i  ministrów czy pracowników partyjnych biur i ministerialnych gabinetów politycznych. Od asystenta do sekretarza stanu – tak najkrócej można by to marzenie zdefiniować. I byłoby pewnie krzepiące, gdyby temu pięciu się po kolejnych szczeblach administracji – od noszenia teczki po ministra  – towarzyszyło zdobywanie faktycznych umiejętności i doświadczenia.

Oczywiście raczej powszechnie wiadomo, że zasady awansu i nominacji w administracji opanowanej przez PO-PSL niewiele mają wspólnego z kryteriami merytorycznymi. Historia nieudanego ministra skarbu (ale wcale nie mniej niż kilku innych członków rządu) pokazuje charakterystyczny rys decyzji kadrowych Donalda Tuska. Rząd ma dobrze wypadać na okładkach i ekranie – zatem minister ma dobrze wyglądać przed kamerą. Członkowie rządu nie powinni być silnymi osobowościami ani mieć zaplecza politycznego – nie mogą być nawet potencjalnymi rywalami szefa rządu. Po trzecie wreszcie – kompetencje w tej obrazkowej rzeczywistości nie mają większego znaczenia także dlatego, że nie chodzi o ambicję, by coś zmieniać – chodzi o to, by nie było kłopotów. Rządzenie ma się jakoś toczyć, przy życzliwej dbałości o możliwość realizowania interesów przez możnych III RP, niemniej ma nie polegać na zmienianiu rzeczywistości. Dlatego kandydat na ministra nie musi być orłem – ma być lojalny i zapewniać jako taki spokój w resorcie. Przyjęciem takich kryteriów można wytłumaczyć powołanie do gabinetu nie podejrzewanych przecież o zbytnie kompetencje w dziedzinach, którymi w rządzie się zajmują, ministra transportu Sławomira Nowaka czy minister sportu Joanny Muchy. Nominacja Mikołaja Budzanowskiego była z podobnej serii.

„Pierwszą kwestią, jaką muszę rozstrzygnąć, to przywrócenie pełnego nadzoru w ramach kompetencji  ministra skarbu i uzyskanie przekonania, że minister skarbu swoje funkcje nadzorcze wykonuje skutecznie” – przyznał szef rządu, gdy wyjaśniał powód dymisji Budzanowskiego. Przyznał w ten sposób, że na czele resortu skarbu postawił człowieka, który kompletnie  nie panował nad powierzonym mu ministerstwem. To wyznanie zabrzmiało znajomo – bo w zasadzie nic nowego nie padło – radość opozycji z dymisji ministra była uzasadniona m.in. tym, że szef rządu potwierdził, co o konstruowaniu rządu i jego własnych kompetencjach do sprawowania rządzenia PiS opowiada od lat. 

Zagadką pozostaje, czemu premier przy odwołaniu ministra skarbu tak obcesowo obszedł się z wicepremierem do spraw gospodarczych i ministrem gospodarki zarazem Januszem Piechocińskim. Lider PSL godzinę po konferencji premiera nie wiedział nic o dymisji szefa resortu skarbu ani nie znał przygotowanego przez ministra Sienkiewicza raportu na temat tego, czemu premier i minister nic nie wiedzieli o planach podpisania memorandum z Gazpromem przez kluczową dla bezpieczeństwa energetycznego państwa spółkę. Sporo tego „nic nie wiem”. Nie wiedział premier o memorandum, wicepremier nie wie o raporcie na ten temat ani o dymisji ważnego ministra. Być może dzieje się tak, że PSL i jego wicepremier ma nieporównanie słabszą pozycję w relacjach z Donaldem Tuskiem niż poprzednik Waldemar Pawlak. Być może też PSL ma tak kompromitująco słaby prestiż w koalicji, bo do wejścia do rządu przygotowuje się już jego następca u boku PO – gwardia Leszka Millera, prężącego muskuły i półgębkiem deklarującego gotowość do wejścia do rządu Tuska. Być może temu ma służyć spotkanie Millera z Lechem Wałęsą, zaproszenie go na kongres lewicy? Może były lider Solidarności ma uwiarygodnić dawnego sekretarza PZPR na tyle, by wizerunkowo taka zmiana koalicjanta była możliwa?

Tak, rząd się zużywa, widać zmęczenie i znużenie – wypada przyznać rację prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu. Być może więc spadające wciąż sondaże i ich jednostkowe weryfikacje – jak w przypadku miażdżącego dla PO referendum w Elblągu czy wyników wyborów do senatu w Rybniku – pokazują początek fali, która potraktuje rząd Tuska tak jak niegdyś doświadczyły tego gabinet AWS czy SLD. Widoczna już gołym okiem słabość premiera i jego rządu – przyznać trzeba – zaostrza apetyt na taki właśnie scenariusz.

 



Źródło: Gazeta Polska

Joanna Lichocka