Od kiedy Koalicji Obywatelskiej zaczęły dramatycznie spadać sondaże, a Borys Budka okazał się przywódcą bez charyzmy, dla zwolenników opozycji Donald Tusk stał się nadzieją na wyciągnięcie partii z zapaści. Dlatego bardzo często w mediach sprzyjających opozycji możemy przeczytać artykuły z jednym przewodnim hasłem: „Tusku, wróć!”.
Przez lata zwolennicy Platformy i zaprzyjaźnione media budowały piedestał pod Tuskiem, aż on sam uwierzył w ten piar, uważając siebie za wybitnego polityka o nieograniczonym intelekcie, mającego wpływ na losy świata. Tymczasem jego władza w PO miała prozaiczną genezę, po prostu w pewnym momencie Tusk wyciął wszystkich, którzy mogli mu zagrażać, i w ten sposób podporządkował sobie partię. Pierwszy odszedł Maciej Płażyński, druga była Zyta Gilowska, następnie Jan Rokita i inni. To wtedy Tusk opowiadał, że „w każdym triumwiracie chodzi tylko o to, by któryś z triumwirów zabił dwóch pozostałych”. Może dlatego powrót Tuska do polityki napawa przerażeniem Budkę i jego kolegów. Pamiętają, jaki los spotkał założycieli PO, polityków znacznie przewyższających intelektualnie grono ich znajomych. I niech tak zostanie, niech swoje fobie przeżywają w swoim gronie.