Choć w ścisłym sensie autorem Konstytucji 3 maja był król Stanisław August Poniatowski, to umiał on pójść na kompromis z tak zwaną stroną patriotyczną, która z kolei zrezygnowała ze swojego projektu konstytucyjnego – stwierdza w rozmowie z portalem niezalezna.pl prof. Jan Żaryn. Nasz rozmówca dodaje, że jest to jedna z tych lekcji polityki, które dają nam twórcy Konstytucji.
Eryk Łażewski: Mamy już kolejna rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja. Utworzyli ją i popierali polscy patrioci. Przeciw byli – jak później się okazało – zdrajcy sprzymierzeni z Rosją. Konstytucja miała zmienić nasz kraj. To się jednak nie udało. Jakie lekcje „na dziś”, możemy wyciągnąć z tamtych (już dość odległych) wydarzeń historycznych?
Prof. Jan Żaryn: Przede wszystkim powiedziałbym, że czas uchwalania Konstytucji 3 maja warto głębiej analizować. W związku z tym dokonałbym jednak innego podziału niż ten, który Pan zaproponował w swoim pytaniu. Dlatego że Sejm Wielki, czyli czteroletni Sejm z podwójną dwuletnią kadencją, miał pewną wewnętrzną dynamikę. Polegała ona na tym, że ci, których także dzisiaj nazywamy „stroną patriotyczną” - z Ignacym Potockim na czele, mieli dobre intencje, jeśli chodzi o ratowanie Ojczyzny. Ale za to można się zastanawiać, na ile byli oni politykami naiwnymi, a na ile nie. Cały swój projekt polityczny (w tym stworzenie Konstytucji) oparli bowiem na sojuszu z Prusami. Na sojuszu z państwem, które zostało przez nich bardzo źle odczytane. Dlatego że ówczesne Prusy były pierwszym prowokatorem do tego, żeby rozebrać Polskę. A swój sojusz z grupą polskich posłów patriotów uznawały za świetny pretekst do tego, żeby zaszantażować Rosję i wymusić na niej zgodę na rozbiór Polski. Tymczasem król Stanisław August Poniatowski dużo lepiej rozumiał tę ówczesną politykę międzynarodową. I między innymi z tego powodu nie był początkowo zainteresowany podtrzymywaniem swoim autorytetem błędnej analizy geopolitycznej. Jednak - z drugiej strony - Stanisław August Poniatowski uznał, że sama Konstytucja – jako dzieło opracowywane przez grupę patriotów - jest dziełem słusznym, tylko niezbyt rozsądnie przygotowywanym. Dlatego też król wziął projekt Konstytucji autorstwa Ignacego Potockiego i – mówiąc kolokwialnie - zdecydowanym ruchem wrzucił go do kosza. Potem sam napisał tekst Konstytucji, którą dzisiaj się chwalimy. A więc głównym autorem Konstytucji wcale nie było środowisko nazywane „patriotycznym”, tylko król Stanisław August Poniatowski. Władca, który okazał się sprawniejszym od patriotów, jeżeli chodzi o analizę rzeczywistości geopolitycznej oraz rozumienie współczesnych mu wyzwań: potrzeby wzmocnienia instytucji państwa, czyli – jakbyśmy dzisiaj powiedzieli - rządu oraz samego króla. Środowisko patriotyczne było przeciwne temu wzmocnieniu władzy wykonawczej. I tu król okazał się być - w imię sojuszu z patriotami - skłonny do kompromisu. Z tego powodu w Konstytucji zobaczymy, że władza monarsza jest bardzo mocno obudowana przepisami, które wprawdzie wzmacniają rząd, ale nie dają monarsze wielkiej przewagi nad rozwiązaniami republikańskimi.
Warto to sobie zanalizować z perspektywy wewnętrznej dyskusji dotyczącej tego, co było dla ówczesnych oczywiste. A oczywistym był fakt, że Konstytucja jest instrumentem do ratowania niepodległości. Ale żeby ten instrument zadziałał, trzeba lepiej rozumieć to, co się wokoło nas dzieje. Rozumieć geopolitykę. I także - zgodnie z zasadami demokracji – być zdolnym do tego, żeby tam gdzie trzeba, wycofać się z dość egoistycznej pryncypialności. Król bowiem niewątpliwie uważał system monarchistyczny za najlepszy. Sam przecież był władcą. Poza tym również z powodu swojego oświeceniowego wykształcenia był promotorem monarchii, a nie systemu republikańskiego. Choć musiał żyć w tym systemie. I na dodatek szanować go!
Ta cała opowieść niech będzie pretekstem do tego, żeby pozastanawiać się dziś nad tym, w jakiej mierze jesteśmy jeszcze zdolni - jako polska klasa polityczna - do kontynuowania czegoś takiego, co nazywamy „życiem w systemie demokratycznym”. Jeżeli bowiem - na przykład - jesteśmy w „plemiennej wojnie”, to w jaki sposób w ogóle moglibyśmy dzisiaj stworzyć takie dzieło, jak Konstytucja 3 maja? Jest ona przecież – tak, jak powiedziałem – kompromisem pomiędzy dwoma środowiskami, które nie widziały siebie w jedności. Miały bardzo często przeciwne racje. I argumenty popierające te racje były poważne, a nie niepoważne. Jednocześnie wspomniane środowiska wiedziały, że Konstytucja musi być uchwalona wspólnie. Także Ignacy Potocki był tym, który rozumiał, że musi odejść od swojego projektu. Myślę więc, że to jest pierwsza lekcja na dziś. Mimo bowiem istnienia takiej nędzy, jaka jest i obecnie, ambicji personalnych i argumentów, o których jest się przekonanym, że one są najważniejsze, okazało się, że ówczesna klasa polityczna potrafiła się wznieść ponad autentyczne napięcia, spory i argumenty przeciwne. Nasuwa się pytanie, na ile dzisiaj jesteśmy do tego zdolni.
Należy jednak pamiętać, że Konstytucja 3 maja została uchwalona w ramach spisku, czy pewnego zamachu stanu...
Tak, choć te słowa brzmią negatywnie, to - jak wiadomo - grupa patriotów związana z królem uznała, że najlepszym momentem dla uchwalenia Konstytucji będzie poświąteczny czas wielkanocny. Liczono bowiem (i słusznie!) na to, że nie wszyscy posłowie wrócą do Warszawy. Oczywiście, ci wtajemniczeni będą wiedzieli, że należy szybko wracać. W efekcie Konstytucja została uchwalona de facto przez mniejszość. Co jest kolejną lekcją mówiąca o tym, że zawsze można postawić pytanie o to, czy demokracja, a nawet ustrój państwa w ogóle, jest po to, żeby trwać przy nim, jak przy Biblii; czy też czasem są jakieś wyższe racje. Racje pozwalające na wykonywanie pewnych ruchów, za które trzeba wziąć odpowiedzialność. Ale jednocześnie wspomniane ruchy wydają się być ratunkiem wartości dużo poważniejszej, czyli – w tym przypadku – niepodległej Polski. Wydaje mi się, że te moje rozważania nie są łatwe. Może też nie są łatwe do przyjęcia. Ale oczywiście warto ten czas trzeciomajowej Konstytucji sobie przeanalizować, korzystając z rocznicy jej uchwalenia. Po to, żeby i teraz – ewentualnie - czegoś się nauczyć.
Natomiast jest jeszcze ostatnia kwestia dotycząca Konstytucji 3 maja. Dla mnie najważniejsza! Mianowicie jej byt w realności ustrojowej był oczywiście bardzo krótki. Bo de facto trwała tylko rok. I osobnym problemem jest to, czy w ogóle weszła w życie. A może jej rozwiązania ustrojowe nigdy nie zostały w pełni zrealizowane? Pamięć o niej okazała się jednak być niezwykle trwałym elementem naszej tożsamości. Trzeci maja stał się w polskiej tradycji dniem szalenie ważnym! Świadczy o tym fakt, że w okresie zaborów, 3 maja 1891 roku, w setną rocznicę uchwalenia Konstytucji, Roman Dmowski i środowisko ówczesnych „zetowców” (młodych działaczy Ligi Polskiej, później Ligi Narodowej) zorganizowali w Warszawie olbrzymią manifestację patriotyczną. Przy - między innymi – obecnym Ogrodzie Botanicznym. Gdzie do dziś znajduje się kamień węgielny Świątyni Opatrzności Bożej. Bo zobowiązanie jej budowy król podjął w pierwszą rocznicę ustanowienia Konstytucji 3 maja. Jak wiadomo wtedy ta Świątynia nie została wybudowana. Ale proszę zobaczyć, że owa przysięga królewska okazała się być trwale wiążąca i dziś mamy Świątynię Opatrzności Bożej! Pokazuje to wielką siłę oddziaływania dziedzictwa Konstytucji 3 maja.
Wracając do setnej rocznicy: wspomniana manifestacja była pierwszą po upadku Powstania Styczniowego i dała młodemu pokoleniu impuls niepodległościowy. Impuls, który mówił o tym, że dość już zarówno minimalizmu pozytywistycznego, jak i trójlojalizmu, który panuje w bieżącej polityce. I rodzi podejrzenie, że my jako Polacy, zgodziliśmy się na to, że nie mamy prawa do niepodległości. To była wielka, pokoleniowa, ważna rocznica, której owoce będziemy potem widzieli choćby podczas I Wojny Światowej. A także w aktywności pokolenia „niepokornych”, budujących niepodległą Ojczyznę. Miało więc to swoje ważne konsekwencje. A po „Cudzie nad Wisłą”, kiedy Matka Boska uchroniła nas od największego nieszczęścia, jakie mogło nas wówczas spotkać, nic dziwnego, że Episkopat Polski, gdy otrzymał na to zgodę Stolicy Apostolskiej, wyznaczył na dzień Matki Boskiej Królowej Polski właśnie 3 maja. W ten sposób, połączono wielkie tradycje związane z niepodległością. Z jednej strony: wysiłek mądrych ludzi, którzy chcieli ratować Ojczyznę aktem prawnym prawa stanowionego. Z drugiej zaś: wielką Bożą Opatrzność i naszą tradycję katolicką, dającą nadzieję na to, że Niepodległa będzie już trwałym bytem na mapie Europy. I 3 maja stał się od 1925 roku do dzisiaj, dniem celebrowanym z tych dwóch punktów widzenia: sacrum i profanum. Jedno i drugie jest przy tym na najwyższym poziomie. Profanum też!
Tak że generalnie: chyba dobrze się tamto pokolenie przysłużyło. W tym – oczywiście - król Stanisław August Poniatowski, który był autorem tekstu Konstytucji 3 maja.
Notabene, napisanej przez niego w języku francuskim, a nie po polsku. Bo wówczas francuski był językiem wiodącym. I także precyzyjniejszym niż język polski. Jednak nie tylko król, ale i Ignacy Potocki oraz Hugo Kołłątaj byli współautorami tego dzieła. A choć wszyscy oni mylili się, to wspólnie wytworzyli dzieło, z którego powinniśmy być (i jesteśmy do dzisiaj) dumni!
A czy można w Konstytucji 3 maja dostrzec jakieś elementy wolnomularskie? W końcu król i duża część pozostałych twórców Konstytucji to wolnomularze, czyli masoni.
To jest trochę osobny temat, który można by oczywiście rozwijać. Ale jest też generalne pytanie o genezę wolnomularstwa na ziemiach polskich: w jakiej mierze Polacy z tego elitarnego pokolenia króla Stanisława Augusta Poniatowskiego byli zdolni – może jak nikt inny – do tego, żeby zapanować nad wolnomularstwem. Nie pozwalając na to, żeby masoneria (Wielki Wschód lub ryt szkocki) zapanowała nad polskimi aspiracjami niepodległościowymi. To jest pytanie otwarte. Dlatego że wolnomularstwo polskie całego wieku XIX to jest w gruncie rzeczy historia, którą można oczywiście opisywać metodą spiskową. Tak jak próbował to czynić - na przykład - Jędrzej Giertych, który uważał, że w gruncie rzeczy loże masońskie ustawicznie prowokowały polskich patriotów do tego, żebyśmy przegrywali kolejne powstania. Ale może właśnie było odwrotnie! Może było tak, że to my wykorzystywaliśmy pewną strukturę konspiracyjną, wypełnianą przez myślących po polsku patriotów. Takich jak Walerian Łukasiński.
Przywołuję tutaj postać Waleriana Łukasińskiego, bo to jest bohater narodowy bardzo mało - można powiedzieć – rozpoznany w swoim tragicznym losie. Aresztowany przez Rosjan w 1822 r. i wsadzony przez nich do więzienia. Potem wybucha Powstanie Listopadowe. Powstańcy nie zdążają go uwolnić. Zostaje wywieziony do Szlisselburga i tam żyje. Po bodaj trzydziestu latach uwięzienia jest już - można powiedzieć – człowiekiem, którego władze carskie mogą wypuścić na wolność. Ale on w zasadzie nie ma gdzie wracać. Jego domem jest to więzienie. Widzimy więc postać szalenie dramatyczną w swoim życiorysie. I jeżeli by to życie miało być zamknięte w fakcie, że był on wolnomularzem, czyli poddał się jakiejś międzynarodowej, spiskowej organizacji; a jednocześnie to naiwny głupiec, któremu marzyła się niepodległa Polska, to byłoby to dla niego szalenie krzywdzące. I chyba też dla całej sprawy polskiej w XIX wieku!