Jednym z istotniejszych pytań, które powinno pojawić się w debacie publicznej jest to, dlaczego Donald Tusk, nominując Bartłomieja Sienkiewicza na stanowiska szefa MSW oraz koordynatora służb, zdecydował się sięgnąć po zasób kadrowy związany z cywilnymi służbami specjalnymi początku transformacji systemowej lat 90.
Nadal czekamy na istotną decyzję – powołanie nowego szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Pojawia się też kwestia wymiany komendanta głównego policji, ewentualnej zmiany szefów innych służb podległych MSW i zmian w samym resorcie. Jednak najciekawszą kwestią pozostaje,
dlaczego Donald Tusk wybrał na stanowisko szefa MSW właśnie Bartłomieja Sienkiewicza, byłego pracownika Urzędu Ochrony Państwa?
Weterani weryfikacji
Wywodzący się z Krakowa członkowie ruchu Wolność i Pokój (z którym związany był zarówno Bartłomiej Sienkiewicz, jak i Jacek Cichocki, nowy szef Kancelarii Premiera) zaangażowani byli w proces, który obrazowo opisał Władysław Pasikowski w filmie „Psy”, a który nazywał się „weryfikacją pracowników Służby Bezpieczeństwa”. W następstwie owej „weryfikacji” został powołany do życia Urząd Ochrony Państwa, a weryfikatorzy znaleźli w nim zatrudnienie na wysokich stanowiskach. Jak wiemy dzisiaj,
główne role w tym procesie rozpisane były z politycznego wysokiego c – autorem przepisów regulujących proces weryfikacji SB był Czesław Kiszczak, zastępca Krzysztofa Kozłowskiego – pierwszego szefa MSW po 1989 r. Do realizacji procesu weryfikacji skierowano również oficerów Służby Bezpieczeństwa, członkiem Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej był m.in. Andrzej Anklewicz, zatrudniony w MSW od 1982 r., w PZPR od 1974 r., zasłużony funkcjonariusz komunistycznego kontrwywiadu Służby Bezpieczeństwa oraz Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej. Już po przełomie roku 1989 Anklewicz został zastępcą dyrektora gabinetu Andrzeja Milczanowskiego, szefa UOP. Anklewicz szefował również w latach 90. Straży Granicznej. W pracach nad weryfikacją esbeków brali udział także aktywni dzisiaj na scenie publicznej Konstanty Miodowicz (poseł PO), Wojciech Brochwicz (wówczas Raduchowski-Brochwicz), Andrzej Milczanowski czy sam Krzysztof Kozłowski. Na poziomie politycznym procesem zarządzał m.in. Jan Rokita, jako przedstawiciel grupy posłów, którzy zdefiniowali pod kątem prawnym nowy system służb cywilnych. W archiwach komisji weryfikacyjnych przewijają się też takie nazwiska jak Jan Widacki, dyżurny adwokat osób posądzanych o współpracę z SB.
W efekcie procesu weryfikacji
do pracy w nowych służbach III RP zakwalifikowało się 74 proc. z 10439 esbeków poddanych procedurze. Warto jednak pamiętać, że duża część zasobu kadrowego Służby Bezpieczeństwa nie została poddana żadnej weryfikacji. Dotyczyło to m.in. funkcjonariuszy z pionów obserwacji, techniki operacyjnej (np. podsłuchy) czy kontroli korespondencji. Po zakończeniu procesu weryfikacji duża część wymienionych wyżej osób znalazła się w gabinetach Urzędu Ochrony Państwa na stanowiskach kierowniczych.
Należy się spodziewać, że wraz z nominacją Bartłomieja Sienkiewicza ekipa osób kierujących tworzeniem pierwszego UOP wróci na Rakowiecką.
Nowe zadania starych speców
Po zakończeniu trwającej prawie siedem lat ery Krzysztofa Bondaryka temat reformy ABW zostanie z pewnością skrzętnie zamieciony pod dywan. Premierowi nie jest już zmiana potrzebna, udało się mu bowiem odzyskać przynajmniej część kontroli nad służbami. Przyglądając się nowym nominacjom w służbach cywilnych, warto zastanowić się, czego dotyczyć będą zadania, jakie staną przed nowym kierownictwem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ministrem koordynatorem służb specjalnych oraz przed przyszłym szefem ABW.
Zasługi powyższego towarzystwa dla utrzymania
status quo w polskim życiu publicznym nie mogą pozostawać niedocenione.
Wymieńmy je: instrukcja UOP 0015/92 dotycząca inwigilacji prawicy w 1992 r., operacja wyprowadzenia z archiwów Urzędu Ochrony Państwa tzw. teczki TW „Bolka”, która dotarła do Belwederu, po czym wróciła zdekompletowana, a o znajdujących się w niej uprzednio dokumentach wszelki słuch zaginął. Do wielkich zasług tej ekipy zaliczyć należy również utrącenie sprawy „Olina”, wyratowanie Józefa Oleksego z zarzutów o współpracę wywiadowczą ze służbami wojskowymi oraz wywiadem rosyjskim, zaniechanie identyfikacji rosyjskich agentów działających na terenie Polski – „Kata” i „Minima” i wiele innych spraw. Ostatnimi głośnym akordem duetu Miodowicz-Brochwicz była sprawa Włodzimierza Cimoszewicza i uniemożliwienie mu startu w wyborach prezydenckich. Wykorzystano do tego jego byłą asystentkę Annę Jarucką. Trudno też było nie zauważyć współpracy mec. Brochwicza z byłym ministrem spraw wewnętrznych i administracji Januszem Kaczmarkiem, którego reprezentował przed sądem w słynnej sprawie afery marriottowej (element afery gruntowej, podczas której oskarżono Kaczmarka, że chciał ostrzec Andrzeja Leppera o prowadzonej przeciw niemu operacji w związku z podejrzeniem przyjmowania łapówek).
Jak pogryzą się postkomuniści?
Wszystko wskazuje więc na to, że mamy do czynienia ze środowiskiem, które posiada bardzo wysokie kompetencje w dziedzinie „zarządzania sytuacjami kryzysowymi” w polityce wewnętrznej. Co prawda Józef Oleksy twierdzi, że nominacja byłego szefa Ośrodka Studiów Wschodnich na stanowisko koordynatora służb oznacza przeorientowanie pracy polskich służb specjalnych przeciwko Moskwie, jednak trudno się z nim zgodzić. Środowisko, które doprowadziło do absorpcji lwiej części składu kadrowego SB przez nowe służby III RP, nie zająknęło się wówczas na temat weryfikacji służb wojskowych, w warunkach polityki posmoleńskiej nie będzie miało żadnych możliwości działania ofensywnego na Wschodzie. Nadzorujący działanie służb premier nie jest zresztą samobójcą politycznym, aby takie działania inicjować.
Nowa ekipa na Rakowieckiej jest jednak niezbędna do opanowania zamieszania po lewej stronie sceny politycznej.
Trudno jednoznacznie ocenić, co jest prawdziwą stawką w grze pomiędzy Leszkiem Millerem, Aleksandrem Kwaśniewskim a ich nowym pokemonem Januszem Palikotem. Sejmowa koalicja z SLD w miejsce PSL? Być może... Wiadomo jednak na pewno, że przerost którejkolwiek z lewicowych formacji może zagrozić Platformie Obywatelskiej dużo poważniej niż rzekomy bunt jej konserwatystów spod znaku Gowina. Premier, aby skupić się na utrzymaniu władzy, musi sprawnie rozgrywać jedną i drugą frakcję lewicy postkomunistycznej. Wie o tym Leszek Miller, ale dla niego jest to walka o polityczne być albo nie być. Dlatego zdecydował się frontalnie zaatakować Aleksandra Kwaśniewskiego. Ekipa Kwaśniewskiego nie pozostanie dłużna – w zanadrzu ma przecież choćby informacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce, co do których Leszek Miller jako szef rządu musiał podejmować decyzje.
W interesie partii rządzącej jest podtrzymywanie konfliktu na lewicy tak, aby się wykrwawiała i nie stanowiła realnej alternatywy wyborczej. By to osiągnąć, warto więc mieć na czele służb specjalnych kogoś doświadczonego, kto wie, jak rozgrywać przeciwko sobie dwóch skłóconych polityków, i potrafi w tym celu wykorzystać bogaty zasób wiedzy służb na temat ich interesów, pieniędzy i powiązań.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Michał Rachoń