Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Instytucje zbrodnicze

Za nami 39. rocznica zbrodni w kopalni „Wujek” i 50. rocznica masakry, jaką „chłopcom z Grabówka i chłopcom z Chylonii” zgotowali sowieciarze z PZPR.

Przeciwko górnikom z „Wujka” Jaruzelski, Kiszczak i inni płatni zdrajcy, pachołki Rosji, wyprowadzili czołgi, żołnierzy, zmechanizowane odwody milicji obywatelskiej, czyli ZOMO, w tym specjalny pluton uzbrojony w karabiny maszynowe. Te kilkutysięczne siły stanęły przeciwko górnikom uzbrojonym w gumowe pałki, drewniane trzonki od narzędzi i śruby.

Zamordowano dziewięciu górników. Sześciu zginęło na miejscu, trzech – w szpitalach. Dowodzący operacją nie pozwalali udzielać pomocy rannym, a zanim czołgi sforsowały mury kopalni, zgromadzone pod nią rodziny górników, kobiety i dzieci potraktowane zostały armatkami wodnymi przy szesnastostopniowym mrozie. Za tę zbrodnię w wolnej Polsce odpowiedzieli wyłącznie zomowcy, którzy pociągali za spust. Jeden z najważniejszych ludzi w PRL, w czasie pacyfikacji „Wujka” minister spraw wewnętrznych nadzorujący milicję i esbecję, Czesław Kiszczak, sądzony był osobno. W 1993 roku sąd, ze względu na jego rzekomo zły stan zdrowia, wyłączył postępowanie do osobnego procesu. Ostatecznie uniewinniono go w roku 2011. To wówczas Kiszczak z miną zadowolonego z siebie szefa mafii mówił, że nie było żadnych dowodów, żadnych dokumentów, a świadkowie zeznawali wręcz na jego korzyść. Nic dziwnego. To właśnie SB przez całe lata 80. dbała o to, żeby świadkowie znikali, dokumenty płonęły, a te, które miały być zabezpieczeniem na przyszłość, trafiły na pawlacze esbeckich willi. Procesy zomowców Kiszczaka ciągnęły się przez prawie 30 lat. Większość z nich skazana została w roku 2008. Ostatni usłyszał wyrok w grudniu… 2019 roku. Człowiek ten przez lata ukrywał się przed polskim wymiarem sprawiedliwości w Niemczech. 

Za zbrodnie w „Wujku” oczywiście nigdy nie odpowiedział ten, który podejmował ostateczne decyzje w rzeczywistości stanu wojennego – Wojciech Jaruzelski. Autor słynnego zdania o tym, że gdyby w III RP to on miał zostać postawiony przed sądem, to z wielu głów pospadałyby aureole. Być może właśnie z tego powodu Jaruzelski nigdy nie odpowiedział za udział w innej masakrze – w masowym morderstwie dokonanym na polskich obywatelach, jakie przygotował w grudniu 1970 roku. To wówczas „krwawy Kociołek, kat Trójmiasta”, wicepremier komunistycznej Polski, w wystąpieniu telewizyjnym wezwał robotników, aby następnego dnia poszli do pracy. Kociołek wyprowadził tych ludzi prosto pod kule karabinów maszynowych i czołgów, które ustawił tam Jaruzelski. Przeciwko stoczniowcom stanęły kilkudziesięciotysięczne siły wojska, milicji i służb. W Gdyni okolice przystanku SKM  Gdynia Stocznia – spłynęły krwią. Oficjalnie zginęło kilkudziesięciu robotników. Blisko 1200 osób odniosło rany. Nad miastem słychać było kanonadę wystrzałów. Widać i czuć było unoszące się chmury gazu i smugi dymu. Te obrazy zostały w pamięci nie tylko uczestników tych wydarzeń, ale również dzieci obserwujących to wszystko z okien. Również ta zbrodnia nie została osądzona w satysfakcjonujący sposób. Stanisław Kociołek został uniewinniony. Prokuratura próbowała odwołać się od tego wyroku, ale Kociołek zmarł, zanim do tego doszło. Pochowano go na warszawskich Powązkach. Pytany o ten wyrok Jaruzelski stwierdził, że innym wyrokiem „byłby zniesmaczony”. Wyroki sądów w tych sprawach to dowody pogardy, w jakiej postkomunistyczna Polska miała ofiary sowieciarzy. Ale największym policzkiem dla ofiar i ich rodzin, a także milionów ludzi zniewolonych na blisko 20 lat, było podniesienie tych zbrodniarzy do godności niemalże mężów stanu. Czesław Kiszczak w pierwszym rzekomo niekomunistycznym rządzie po upadku PRL pełnił rolę wicepremiera i szefa MSW. Wojciech Jaruzelski został nawet prezydentem Polski. W ten sposób spełnił się proroczy toast Adama Michnika, który w 1989 roku w willi Zawrat pił „za taki rząd, w którym Wałęsa jest premierem, a Kiszczak ministrem spraw wewnętrznych”. Dla innych przedstawicieli elit III RP ci zbrodniarze też byli ludźmi wybitnymi. Dał temu wyraz w trakcie pogrzebu Jaruzelskiego inny komunista, a w wolnej Polsce prezydent Aleksander Kwaśniewski. Ten nad trumną Jaruzelskiego nazywał go mężem stanu. Państwowy pogrzeb zbrodniarza uświetnił swoją obecnością prezydent Komorowski. 

Dziś najważniejsi zbrodniarze tego reżimu już nie żyją. Nie można ich skazać, choć ścigać należy wszystkich pozostałych. Jednak rządzący Polską mają względem ofiar jeszcze jeden obowiązek. Trzeba nazwać zbrodniczymi wszystkie instytucje reżimu. Ten polityczny gest pozwoli edukować przyszłe pokolenia tak, aby nikt nie miał wątpliwości, że PRL była państwem opartym na zbrodni. Formalny brak potępienie PRL już przynosi efekty. Dlatego 30 lat po upadku imperium zła manifestacje kierowane przez neokomunistów zamiast pod dom Urbana – wspólnika morderców z komunistycznej junty – prowadzone są pod dom Jarosława Kaczyńskiego – lidera demokratycznej partii, która dekomunizuje Polskę, korzystając z mandatu wyborców.
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Michał Rachoń